I Choszczeński Klasyk Szosowy

Sobota, 23 września 2017 · Komentarze(0)
Kategoria Wyścigi
Ostatnia gonka w sezonie 2017. Wyścig organizowany przez zaprzyjażniony 2x3 Racing Team więc "przez pasjonatów dla pasjonatów". Zapowiadało to dobry poziom sportowy i prawdziwą kolarską ucztę a to wszystko rzut beretem od Szczecina.
W sobotni poranek zapakowałem się więc w auto i samotnie ruszyłem do Choszczna. Całą drogę było sucho, chociaż pochmurnie. Dopiero na rogatkach Choszczna zaczęło kropić i tak kropiło już najbliższe 2h. W zasadzie było mi to tak bardzo wszystko jedno - w tym sezonie wszystkie starty wspólne odbywały się w warunkach deszczowych przy niskich temperaturach. 

Pakiet startowy skromny ale nie po pakiet tu przyjechaliśmy a niskie wpisowe w pełni go rekompensowało. Start odbył się planowo chociaż początkowy odcinek trasy został zmieniony ponieważ orgowie podczas objazdu przedstartowego zauważyli plamę oleju na długości ok. 2 km. Miło, super, że tak zadbali o bezpieczeństwo uczestników. 

O godzinie 11:00 ruszył start honorowy. Auto dyrektora wyścigu wyprowadziło peleton z Choszczna po czym nastąpił start ostry. Czołówka od razu zaciągnęła i po kilku szarpnięciach uformowała się grupa zasadnicza. Z niej, po zaledwie kilku kilometrach, oderwała się 5 osobowa ucieczka, która szybko zaczęła zyskiwać kolejne sekundy przewagi. Ja spokojnie obserwowałem sytuację i starałem się trzymać w bliżej czuba i oceniałem dyspozycję. Nie było źle, z każdą minutą czułem się coraz lepiej to też gdy dojechaliśmy do Recza i pierwszej premii górskiej postanowiłem się trzymać w czołówce. Po skręcie na podjazd poszło mocniejsze tempo i zasadniczą część podjazdu pojechałem w grupie pierwszych kilkunastu zawodników. Dopiero na wypłaszczeniu, gdy tempo się trochę poluzowało kilku z czołówki znów szarpnęło i rozerwało pociąg. Ja i kilku kolarzy rzuciliśmy się w pogoń za atakującymi ale wywaliło mi kontrolki więc siadłem na koło zawodnika 2x3, chwilę odetchnąłem, zmieniłem go i równym mocnym tempem kontrolowaliśmy kilkunastometrowy odjazd. Po kilku sekundach dojechał nas czub peletonu, który naciągnął się na premii i daliśmy popracować innym. Chwilę później harcownicy zostali dogonienie i znów ławą cięliśmy kolejne kilometry. Co jakiś czas ktoś próbował ataków ale grupa już nikogo nie puszczała i wszystkich trzymała na krótkiej smyczy a wszelkie akcje było szybko kasowane. Mi także zapalił się tryb ucieczki wiec spróbowałem swoich sił markując odjazd bardziej dla podbicia tempa zasypiającej grupy niż z faktycznym zamiarem urwania się. Zabrał się za mną Marcin ale po kilkuset metrach peleton złapał nas bez większego trudu. Dalszą część wyścgi przejechałem w okolicach czuba. Na drugiej rundzie przy drugiej premii górskiej znowu postanowiłem być w ścisłej czołówce. Znów na wypłaszczeniu się porwało, znów skoczyłem ale tym razem nogi dostały o wiele bardziej i z niemałym trudem udało mi się złapać po tej akcji do wyprzedzającego mnie peletonu. Po chwili dorwały mnie skurcze a grupa w tym czasie zaczęła rozkręcać. Bolało, bolało, bolało ale jakos się przemogłem i utrzymałem mocne tempo. Ostatnie 30 kilometrów to już oszczędzanie sił aby znów nie złapały skurcze. Ostatnie kilkanaście kilometrów przedzierałem się sukcesywnie do przodu z myślą o finiszu. Najłatwiej było bokami choć było to ryzykowne ze względu na stojące na poboczu auta i ogólnie ryzyko wypchnięcia przez peleton. No i tak też się stało. W pewnym momencie zrobiło się bardzo ciasno, grupa zaczęła się rozchodzić na boki i zabrakło dla mnie asfaltu. Miałem do wyboru walczyć na łokcie i ryzykować wywrotkę sporej części peletonu albo dać się wyrzucić na trawiaste pobocze. Wybrałem to drugie. Gdy koła złapały trawę szaleńczo walczyłem o równowagę i delikatnie wyhamowywałem. Wyprzedziło mnie kilkudziesięciu zawodników i na asfalt wskoczyłem z powrotem na tyłach grupy. Cała praca o wywalczenie pozycji poszła w piz.... Do metu już niedaleko i wiedziałem, że nie dam rady dopchać się już na pierwsze pozycje. Wywalczyłem ile się dało i w sumie to nawet specjalnie nie zafiniszowałem bo meta była na tyle słabo oznaczona, że zauważyłem ją dopiero kilkanaście metrów przede mną.

Ostatecznie finiszowałem na 34 miejscu OPEN i 8 w kategorii.
Wynik nie powala ale wiem, że pod nogą było, sprinty lubię więc gdyby nie te pechowe pobocze mogłem powalczyć o być może nawet pierwszą 15-stkę OPEN. Cały wyścig znakomicie dawałem sobie radę w peletonie, kontrolowałem tempo i nawet trochę pojeździłem z przodu. Premia górska przejechana w czubie co potwierdza moje tegoroczne odczucia, że dobrze się czuje na naszych hopkach i odpowiadają mi takie podjazdy. Krótko mówiąc zabrakło trochę szczęścia. Zaostrzyło to jednak mój apetyt na przyszłoroczne starty :)