Powrót do korzeni można by powiedzieć, bo to od łobeskiego ścigania zaczęła się moja przygoda z maratonami szosowymi. Przed ósmą pojawiliśmy się w Radowie Małym, odebrałem pakiet startowy i przywitałem się z kolegami od kółka czyli Henrykiem Bętlewskim ze Słupska, Michałem Dowczyńskim i Maćkiem Walczakiem z Piły, Mirkiem Wojtasiem z którym startowałem w tej samej grupie no i szczecińską ekipą contadorów czyli
Madzią,
Romkiem,
Grzesiem,
Robertem i
Mateuszem.
Moja grupa startowała jako trzecia i miałem w niej jednego konkurenta w M2 oraz jednego zawodnika w M1, których to postanowiłem się trzymać. 15 min rozgrzewki i czas ruszać. 9:03 startujemy, idę na czub i po 300 metrach... jadę sam. Super. Dochodzi mnie Wojtek Lech z M1 i jego kolega Karol Pietrzak z M2. Wojtek podjeżdża i widząc naszą przewagę kilkuset metrów nad grupą pyta: jedziemy? No jasne, że jedziemy... I lecimy ostrym tempem we trójkę zostawiając resztę w tyle. Na pierwszej ścianie kręce trochę za mocno, puls strzela pod 192 a chłopaki zostają kilka metrow w tyle. Trzeba bardziej oszczędzać siły. Młody co chwila podkręca po moich zmianach, jakby chciał mnie urwać, ale mu się nie udaje choć przez te szarpaniny odzywają się skurcze. Koledzy mocni więc tempo leci konkretne. Na tyle konkretne, że na 35 kilometrze doganiamy grupę startującą przed nami a plażowo to oni nie jechali. W końcu chwila wytchnienia bo jazda we trójkę a jazda w dwunastkę to spooora różnica. Ekipa dobrze kręci, nikt na razie się nie opieprza więc lecimy sobie po łobeskich górkach co chwilę wyprzedzając kolejnych zawodników. Trasa jest wymagająca, już zapomniałem ile pagórków i ścianek się na niej znajduje, Gorzów czy Świnoujście to o wiele łatwiejsze maratony jeśli chodzi o ukształtowanie terenu. Wraz z mijającymi kilometrami nasz peleton topnieje z dwunastu do kilku kolarzy. Od Starogródka do Reska tempo poza zjazdami trochę siada, widać zmęczenie. Ja też czuję w nogach gonienie przez pierwsze czterdzieści kilometrów, łatwo nie było. Większość trasy jest już jednak przejechana, zostało 20 km do mety więc trzeba się utrzymać. Na szczęście reszta też już przygasa więc nie mam problemów ogarnięciem ich tempa. Kilkanaście kilometrów przed metą grupa zaczyna się już czarować, prędkość siada i robi się spacerniak pod 30km/h. Pilnuję moich konkurentów. Wojtek ewidentnie wziął sobie mnie na celownik bo co chwila zerka do tyłu i kontroluje gdzie się znajduję w stawce i jak sobie radzę. Tuż przed Radowem Małym postanawiam pojechać ten finisz z głową, koniec z filantropią. Grupa się miesza, każdy chce oszczędzić jak najwięcej sił na końcówkę, siadam na kole Wojtka i nie pozwalam mu się urwać beze mnie. Kolega wyraźnie poirytowany tą taktyką zjeżdża to do lewej to do prawej. W końcu dwa kilometry przed kreską robi pierwszy skok. Wyrywa jak szalony i rwie ponad cztery dychy, szybko reaguję i go dochodzę w ciągu kilku sekund, choć nie powiem, że było łatwo. Odwraca się, patrzy, nie urwał. Zniesmaczony zwalnia i grupa znów nas dochodzi. Jedziemy jeszcze tak kilkaset metrów i znów to samo - skok. Nie daje się... ciągne za nim co sił. Czekam aż się w końcu ugotuje, nie może być aż tak mocny! Uda pękają z bólu bo kolega nie odpuszcza i cały czas leci w trupa ale zaciskam zęby i utrzymuję koło. Dajemy we dwójkę, reszta odpuściła... Rywal w końcu się wyjeżdża i zwalnia, wtedy następuje zakręt, biorę go po wewnętrznej, wychodzę z koła, wpadam w ostatnią szykanę na pierwszej pozycji... Udało się wygrać finisz z grupy! Bardzo mnie to ucieszyło i podbudowało bo w poprzednich wyścigach zawsze miałem z tym problem.
Czuję, że może być dobrze...
Wyniki:
Mini M2 szosa - 2/5 - strata do pierwszego 17s
Mini OPEN - 3/64 - i z tego wyniku jestem baaaardzo zadowolony :)
Ogólnie pojechałem na maksa, udało się dojść wcześniejszą grupę i jeszcze wygrać finisz. Poza tym podium w OPEN też piechotą nie chodzi i trzecie miejsce cieszy mnie bardziej niż drugie w kategorii. Jak dotąd to najlepiej pojechany przeze mnie wyścig i co najważniejsze z głową. Szkoda troche tego czarowania na koniec bo może Maciek Walczak nie dołożyłby mi 17 sekund i miałbym... ech... gdybanie, i tak jest dobrze :)
Tylko dystans jakiś pomerdany bo niby 100 km, a każdemu wychodziło ponad 105.
Mi z licznika wyszło 106,92km ze średnią 36,1 km/h
Graty dla reszty szczecińskiej ekipy szosowej za wyniki i świetną atmosferę przed i po zawodach!
No i krótka fotorelacja autorstwa mojego dyrektora sportowego czyli Gosi - dzięki Kochanie :)

Start mojej grupy i moje pomarańczowe oblicze

Finisz. Młody ostro zagina ale nie dał mi rady :P

Prawie kompletna ekipa szczecińskich koxów, od lewej: Grześ, Romek, ja i Mateusz.

A po wyścigu czas na pogaduchy, śmiechy, zimny browar i kiełbaskę :D

Dekoracja :)

Było tak :)

Nasza trzyosobowa ucieczka - zdjęcie z supermaraton.org
EndomondoHZ: 1%
FZ: 32%
PZ: 67%