Nie pamiętam kiedy deszcz sprawił mi ostatnio taką radość. Od wtorku pięknie się rozpadało, uśmiech nie schodził mi z gęby. Nie ma nic bardziej zabójczego dla śniegu niż odwilż połączona z deszczem. Kilka godzin i świat znów zaczyna jakoś wyglądać a asfalt znów jest czarny! :D Pare dni, trochę przesuszy i będzie można katać! Aaaaaa :D:D:D
Dzisiaj na zaadaptowanym pod siebie Krossie. Po mieście, dla wyjeżdżenia godzinki. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma ;)
Odzwyczaiłem się od jazdy na platformach, ciągle trzeba poprawiać stope, przy mocniejszym depnięciu nie trudno o poślizg i człowiek wypada z rytmu. Bloki to jest to!
HZ: 27% FZ: 47% PZ: 17%
Trzeba się ostro brać za wytop. Waga: 77 kg. Stoi w miejscu mimo pewnych ograniczeń. Bez mocnych treningów się nie obejdzie. Za bardzo kocham dobrze zjeść, żeby na ograniczaniu jedzenia zrobić deficyt kalorii. :)
Rzygam już tym bieganiem... Zmuszam się do niego tylko po to, żeby COKOLWIEK robić w tym styczniu. Pogoda jest tak fatalna, że całe moje plany poszły się... kochać. Kilometrów nakręciłem tyle co kot na płakał i zapewne jeszcze przez najbliższy tydzień na rower nie wyjdę. Ale nie ma się co łamać. W lutym w końcu wejdą w grafik zajęcia spinningowe i mam nadzieję, że uda się to połączyć z częstrzym kręceniem na rowerze. Strasznie dokucza brak trenażera, przy polskiej pogodzie nie da się bez niego odpowiednio "przezimować", to NIEWYKONALNE.
Biegło się dziś okropnie, ze względu na świeży śnieg na ulicach - jak po plaży. O ile w Szczecinie znośnie, o tyle Mierzyn od tygodni nie miał już odśnieżanych chodników i tam jest masakra. Idzie nogę skręcić.
...kolarz w Polsce. Pogoda pod psem ale nastawiłem się na trening dzisiaj (urlop) więc wychłodziłem nieco tyłek na rowerze. Trasa: Bezrzecze-Dobra-Lubieszyn-Grambow i po śladach z powrotem do domu. Wiało nieprzyjemnie z północnego wschodu i chwilami kominiarka oraz termoczapka z membraną nie dawały rady - tak czachę mroziło. Asfalty mokre więc rower ujebany ale już się poszedł kąpać do wanny zanim syf zaschnie. Puls nisko, pod kontrolą.
Greipel miażdży konkurencję. Ciekawe jakby to wyglądało gdyby w TDU jechał też Cavendish.
Za Velominati: "Zasada #9 Jeśli jeździsz w złych warunkach atmosferycznych, to znaczy, że jesteś dobry skurwiel. Kropka. Jazda w ładnej pogodzie jest luksusem zarezerwowanym na niedzielne popołudnia i szerokie bulwary. Ci, którzy jeżdżą w okropnej pogodzie, czy to zimnie, deszczu lub skwarze, są członkami specjalnego bractwa kolarzy, którzy w poranek wielkiej przejażdżki/ważnego wyścigu, podnoszą zasłony, by sprawdzić pogodę i, widząc padający z nieba deszcz, pozwalają kąśliwemu uśmiechowi rozciągnąć się na ich twarzy. To jest kolarz, który kocha tę robotę."
W końcu udało się pokręcić! Od razu inne życie! :D Asfalty generalnie przejezdne choć często mokre, czasem lód ale do ogarnięcia. Pierwsze 15 minut nawet w słońcu ale potem lekko pruszyło, trochę wiało i zrobiło się bardziej ponuro. We wtorek urlop wiec jak pogoda dopisze (czyt. nic nowego nie napada) to chętnie się wybiore na lajtowe 2-3 godzinki. Ktoś się pisze?
Standardowa pętla. W 20 minucie lekko dokuczała znów prawa noga po zewnętrznej ale bez tragedii. Tempo stabilne, puls w ryzach, coś się rusza ku dobremu. Dżizas długo tak już nie wytrzymam... ale mi się chce kręcić!
Standardowa moja pętla. Nie za długa, nie za krótka a w sam raz. Trochę męczył sypki śnieg na chodnikach (uczucie jakby biegło się po plaży) ale ogólnie spoko. Dziś odczekałem swoje od obiadu i było ok. Puls ok, tempo najwyższe z dotychczasowych prób.
No i koniec z wolną amerykanką, od tego sezonu będę reprezentował Presto Calbud Team :)
Zły pomysł biegać po obiedzie. Zwłaszcza sytym. W 15 minucie złapał mnie taki skurcz żołądka, że nie mogłem wziąść głębszego wdechu bo łapał mnie okropny ból. Myślałem, że nie dobiegnę do końca pętli ale jakoś się zmusiłem, potem troszkę odpuściło. Skutek był taki, że oddech miałem totalnie nie równy i płytki a w konsekwencji średni puls wyszedł z kosmosu. Nie było dziś przyjemnie. Niech ten biały syf się topi bo chce już pokręcić :(
Koniec opierdalania... dziś na waleta wyszło 77 kg! Za dużo, dużo za dużo. 5 kg musi zniknąć lub zamienić się w buły na udach :D Trasa identyczna jak w poniedziałek tyle, że w deszczu i z bolącymi stabilizatorami na prawej nodze. Chyba za ostro wystartowałem z tymi joggingiem. Trzeba luzować objętość bo chyba seppuku popełnie jak załatwie sobie kontuzje podczas przedsezonowych truchtów.
No i doszły nowe kółka :) Jutro do serwisu przepiąć kasetę i jak będzie pogoda to potestujemy! Kupiłem RS10tki - na droższe szkoda mi kasy, żeby potem płakać jakby mi się w kraksie miały zniszczyć (odpukać).
Pogoda dopisała i po deszczowej końcówce tygodnia w sobotę przywitało mnie... słońce. Nie można było przegapić takiej okazji. Dziś miało być lekko i dłużej. Dwie godzinki na początku wystarczą. Pomimo 5 stopni było dość chłodno zapewne przez sporą wilgotność. Wiatr z północy nie zachęcał do jazdy w tym kierunku więc uderzyłem na Locknitz. Asfalty w sumie w większości mokre więc maszyna się upaćkała ale napęd na dojechaniu a nowe koła już do mnie lecą więc nie szkoda katać. Pojechałem na tostach i kawie ale odcięcia nie było. W bidonie tylko woda z magnezem. Fajna pogoda, dobrze się kręciło. Mam nadzieję, że coś spaliłem bo trochę mi się przez jesień przybrało na wadze - ważę 76-77 kg. W sezonie optymalnie czuje się przy 71-72 kg więc mam nadzieję, że siłą rzeczy zgubię zbędny balast przy kolejnych treningach. Puls nadal wysoko ale widać światełko w tunelu.
Słit focia z rąsi...
Z słynnym kotem w Locknitz
Żeby cała zima taka była to by był cud miód i orzeszki...