Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:1100.59 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:44:24
Średnia prędkość:25.36 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:502 m
Maks. tętno maksymalne:192 (97 %)
Maks. tętno średnie:186 (94 %)
Suma kalorii:26278 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:100.05 km i 3h 42m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
37.63 km 0.00 km teren
01:14 h 30.51 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:185 ( 93%)
HR avg:155 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1020 kcal
Rower:Cust-tec

Trening #24 Ciężka noga

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 1

Nic specjalnego. Pierwszy raz w siodle od sobotniego survivalu. Nogi ciężkie choć wydawało mi się, że się już zregenerowały. Niestety trudno dziś było wejść na obroty, bardzo słabo szły podjazdy, słabo jakoś generalnie :/
Jutro, jeśli czas pozwoli, zrobię lekki rozjazdowy trening. W weekend wyjeżdżam na drugi koniec Polski, niestety bez roweru, ale może wyjdzie mi na dobre taka kilkudniowa przerwa żeby się porządnie "odbudować".
Zauważyłem jednak, że od kilku tygodni nieco obniżyła mi się kadencja. Kiedyś bardziej młynkowałem a ostatnio polubiłem odrobinę twardsze przełożenia. Ciekawe co to oznacza.

Trasa: podjazd Duńską (jakieś dziwne skurcze mnie łapały od wewnętrznej strony ud), potem w kierunku Miodowej do Głębokiego, Tanowo, Bartoszewo, Dobra, Wołczkowo, Bezrzecze, Pogodno i przez Mickiewicza powrót do centrum.

Rower skrzypi tu i tam po kilkugodzinnym moknięciu... :/

HZ: 4%
FZ: 64%
PZ: 31%
HRmax 185 - podjazd na Duńskiej

Na klasykę mnie wzięło:


Dane wyjazdu:
256.21 km 0.00 km teren
10:34 h 24.25 km/h:
Maks. pr.:44.10 km/h
Temperatura:14.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 6125 kcal
Rower:Cust-tec

Insel Usedom - piekło północy

Sobota, 23 lipca 2011 · dodano: 23.07.2011 | Komentarze 15

Godzina 5:00 - dzwoni budzik. Otwieram jedno oko... włączam "drzemkę" i czuwam sobie z zamkniętymi oczami jeszcze kilka minutek. Sobotni wczesny poranek, cisza... Słychać tylko jeden dźwięk: charakterystyczny łoskot kropel deszczu o parapet. Podnoszę się do góry, spoglądam za okno i widzę koszmar. Prognozy jednak się sprawdziwły a za oknem porywisty wiatr, 10 stopni i rzęsisty deszcz...

Nie mam jednak wyboru, pozostała dwójka uczestników czyli Robert i Przemek już są pewnie w drodze na miejsce spotkania. Zbieram graty, pakuje żarcie i po chwili słyszę telefon od Przemka. Czeka pod blokiem. Żegnam się z ukochaną i wychodzę.
Otwieram drzwi od klatki schodowej i wychodzę na zewnątrz. Momentalnie za szyję wpadają pierwsze lodowate krople. Wzdrygam się, wsiadam na rower, zapinam bloki i ruszam kilkadziesiąt metrów dalej do Przemka. Ten, hardcorowiec jeden, postanowił pojechać w krótkich spodenkach. Patrzę na niego i zastanawiam się jak się ta jego taktyka sprawdzi po kilku godzinach jazdy (że wychłodzenie i takie tam) ale w końcu dochodzę do wniosku, że to "duży chłopiec" więc wie co dla niego dobre :)
Po krótkiej wymianie zachwytów nad fantastycznymi okolicznościami przyrody w jakich przyszło nam realizować nasz "wyczyn" ruszyliśmy 15 km za Szczecin, do wioski Tanowo, gdzie mieliśmy spotkać się z trzecim muszkieterem, Robertem.
Po pierwszych kilkudziesięciu metrach po zalanych ulicach byłem już kompletnie mokry, potem jeszcze nadjeżdżające z naprzeciwka auto chlupnęło mi wodą prosto w ja..... ekhm... strategiczne miejsce. Pech. Kurtałka rowerowa deszczodporna okazała się być nieodporna. Dobrze jednak chroniła od wiatru i była lekka więc namoczona nie ciążyła na ciele. Po 30 minutach dojechaliśmy do Tanowa. Przez całą drogą miałem dylemat: być idiotą i wybrać się w taką pogodę na objazd Zalewu czy jednak wykazać się rozsądkiem i wrócić do ciepłych pieleszy i dziewczyny ;] Nie wiem czemu, po namowie rozentuzjazmowanego Roberta zdecydowałem się na to pierwsze.


Autor, godzina 6:45, jeszcze nie dawno leżałem w ciepłym łóżku obok mojej dziewczyny - jestem idiotą :D


Robert i przeurocza aura

Wyprawę czas zacząć :). Kręcimy w spokojnym tempie ku granicy z Niemcami w Dobieszczynie. Tempo w okolicach 25km/h. Wiatr w morde zacina zimnym deszczem. Fontanny błota spod kół ozdabiają nasze twarze "piegami. W butach jezioro pomimo naciągnięcia na nie prymitywnych kondomów z worków jednorazowych. Z resztą ochraniacze PRO, które miał na swoich specach Robert też nie zdały egzaminu... Podsumowując: wszystko... absolutnie wszystko mieliśmy mokre. Patrzę na licznik... dopiero 20 kilometr. Czyli jeszcze 230 następnych kilometrów gehenny przed nami. Mimo wszystko kręcimy dalej.

Po 3 godzinach od wyjazdu spod domu docieramy do Eggesin, małego miasteczka w Niemczech. Zdecydowałem, że nie ma już opcji, i nie możemy odpuścić - za daleko to wszystko poszło haha. Na przystanku spożywamy pierwszy posiłek. Wystarczyło kilka minut postoju aby mocno się wychłodzić. Czym prędzej kończymy popas i wsiadamy na rowery trochę się rozgrzać. Po nabraniu temperatury roboczej całkiem nieźle nam się jedzie. Kręcimy w stronę Ueckermunde jednak objeżdżamy centrum miasta alternatywną drogą i nadrabiami kilka kilometrów. Skręcamy w Anklamer Strasse, która jak sama nazwa wskazuje kieruje nas na następny checkpoint: miasto Anklam. Droga zaczyna się dłużyć przez kilkukilometrowe proste i nudne odcinki. Mijamy jakieś zaspane niemieckie wioseczki i liczymy te trzydzieści parę kilometrów jakie dzieli nas od miasta. Wiatr się wzmaga i chwilami prawie zatrzymuje nas w miejscu ale chłopaki wiedzą o co kaman i po zmianach udaje nam się całkiem sprawnie te porywy pokonać. Dojeżdżamy do Ducherow gdzie skręcamy na północ. Deszcz trochę ustał (czyt. zamienił się z ulewy w kapuśniaczek) i w Neu Kosenow robimy następny postój na doładowanie akumulatorów. Po kilkudziesięciu minutach osiągamy w końcu Anklam. Tam przeprawiamy się przez drewniany mostek, który wyłożony jest deskami. Deski te po kilku godzinach (a może dniach) deszczy stały się tak cholernie śliskie, że miałem problem wpiąć się w bloki, bo po naciśnięciu na pedał koło buksowało a zatrzask nie chciał zaskoczyć :D.


Śniadanie w Eggesin


Postój w Neu Kosenow


Ya talkin' to us?! :D

Potem jeszcze 8 kilometrów walki bocznym wmordewindem i w końcu skręcamy na wschód, na Insel Usedom (czyli po naszemu wyspę Uznam). Wjeżdżamy w końcu na most zwodzony łączący wyspę ze stałym lądem. Szybkie pamiątkowe foto i jedziemy dalej. Nagle Przemek nas alarmuje - złapał gumę. Zatrzymujemy się w wiacie jakiegoś przystanku i przystępujemy do zabiegu. Idzie opornie bo slicki Przemka firmy CST są tak ciasno zapakowane na obręcz, a sama guma tak twarda, że parę razy obawiałem się, czy mi łyżka do opon nie pęknie. W końcu Robert pokazuje co to jest SIŁA i zdejmuje gumę ręcznie :D. Potem idzie już z górki. W międzyczasie zrobił się kilkukilometrowy korek, chyba jakiś statek przepływał i podniesiono most. Helmuty w autach zaczęły się denerwować i trąbić na siebie nawzajem a my skorzystaliśmy z wolnego pasa i pomknęliśmy do wioski/miasteczka Usedom. Zaraz za nim skręciliśmy na szlak rowerowy i dojechaliśmy nim do granicy tuż przed Świnoujściem.


Most zwodzony łączący ląd z wyspą Uznam od strony niemieckiej.


Czyli od Szczecina do wyspy mamy ok 107 kilometrów. Jeszcze 150 i będziemy w domu.


Korek za mostem

W samym Świnoujściu szybko odnaleźliśmy jakąś pizzerię z makaronami i zamówiliśmy penne ze szpinakiem. Porcja mała ale w sumie gdyby była większa bylibyśmy po niej tak ociężali, że nie chciałoby nam się ruszać tyłków. Po posiłku zahaczamy delikatesy gdzie uzupełniamy płyny i kalorie. Gdy pakujemy się przed sklepem zagaduje nas jakiś "miejscowy", przedstawił się jako Fiedja. Trochę mu opowiadamy skąd, jak i dlaczego. Mamy go zresztą na pamiątkowym zdjęciu, które pozwoliłem sobie zapożyczyć z bloga Roberta :) Parę minut później jesteśmy już na promie. Próbujemy się wbić na połowę promu przeznaczoną dla pieszych bo tam jest zejście pod pokład, moglibyśmy się trochę rozgrzać. Niestety obsługa to zauważa i każe nam się przetransportować na otwarty pokład, tam gdzie regulaminowe nasze miejsce. Czyli ze złapania kilku stopni ciepła nici. Dobijamy do brzegu i ruszamy w drugą połowę wyprawy. Deszcz znów się trochę wzmaga, ale to już nie to samo co z rana. Kręcimy sobie spokojnie główną szosą, mijamy zjazd na Międzyzdroje, potem trochę małych podjazdów i w końcu zjeżdżamy do Wolina. Mniej więcej od tej chwili przestało padać. Porywisty wiatr i kilka godzin deszczu wcześniej sprawiły, że mój napęd pracował piekielnie głośno. Czułem, jak mój rower jęczy z bólu przy każdym naciśnięciu korby. Bębenek w tylnej piaście zaczął świergotać jak rasowy słowik :D. Przez Wolin tylko przejeżdżamy (w drugiej połowie trasy ograniczyliśmy postoje do minimum) i kierujemy się zapomnianymi szosami na Stepnicę. Tempo w sumie znacznie nie spadło w porównaniu do poranka, pomimo wiatru centralnie w twarz i ponad 150 kilometrach w nogach. Roberta ciągniemy już na kole, ale nie ma się co dziwić: chłop jedzie na rasowym (czyt. ociężałym) górskim traktorze i w dodatku miał dwa miesiące bez roweru (kontuzja). Także wielki szacunek dla niego, że w ogóle w takich warunkach i w takim tempie dał radę.


Ekipa z Fiejdją i jego kolegą :), Świnoujście ok. 14:30


Na promie, jeszcze kilka minut i będziemy na wyspie Wolin


Most w Wolinie i "suchy" ląd na drugim planie :)


Jakiś szwajcarski wycieczkowiec zacumowany na nabrzeżu w Wolinie


Jakiś postój na trasie, nie pamiętam nawet pomiędzy którymi wioskami, Roberto się trochę zawiesił ;P


Na ostatnich kaemach przed Stepnicą nawet słońce się pokazało! :)

Droga zaczyna się dłużyć. W końcu wychodzi nawet słońce i się wypogadza. Widzicie chłopaki? Mówiłem Wam, że po piętnastej się przełamie i będzie dobrze :D
Docieramy do Stepnicy. Dalej już nudna droga do Goleniowa i następnie na Rurkę, Załom, i w końcu Szczecin. W Załomie dopada mnie kryzys, wymarznięte i przemoknięte kolana zaczynają się odzywać, kilka minut przerwy pomaga. Zostało tylko kilka kilometrów do domu więc ochoczo podkręcamy tempo do 28-30km/h i ciśniemy estakadami na Lewobrzeże. Uff... Koniec. :)


Ostatni postój w Załomie, bardzo go już potrzebowałem bo kolana musiały trochę odpocząć

Podsumowanko:
Przejechałem 256 km
Kręciłem korbami przez 10 godzin i 34 minuty
Spaliłem 6125 kcal
Wypiłem pół litra carbo, pół litra magnezu, litr izotonika i herbatę (mało, bo resztę wody uzupełniałem łykając fontanny wody spod kół kompanów :D)

To był najcięższy i najbardziej wymagający wypad rowerowy w moim życiu. Na początku byłem pełen dylematów czy jechać czy odpuścić ale po 40stym kilometrze zawziętość i ambicja wzięła górę i nie mogłem już odpuścić. Ciężki test dla ciała i sprzętu. Wynik: pozytywny :)
Teraz gdy piszę te słowa za oknem świeci piękne słońce. Aż trudno uwierzyć, jak było wczoraj, o tej samej porze, gdzieś w Niemczech... :)
Dzięki koledzy za wspólną jazdę!
No i gratulacje dla Was za pobicie życiówek :)

HZ: 61%
FZ: 17%
PZ: 3%


A tak wygląda moja maszyna po wczorajszym, z racji szacunku do niej więcej jej zdjęć w tym stanie nie będzie hahaha
Kategoria 200 i więcej


Dane wyjazdu:
40.47 km 0.00 km teren
01:26 h 28.23 km/h:
Maks. pr.:57.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max:185 ( 93%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1089 kcal
Rower:Cust-tec

Trening #23 Beznadzieja...

Środa, 20 lipca 2011 · dodano: 20.07.2011 | Komentarze 7

Dzisiaj był jeden z najgorszych (a może najgorszy?) tegorocznych moich wypadów. Złożyło się na to kilka czynników...
Pojechałem sobie na Głębokie od strony Duńskiej. Tutaj pierwszy szok... 7% podjazd wzdłuż Duńskiej był dla mnie istną męczarnią. Wiatr prosto w mordę był tak silny, że wystarczyło na moment przestać kręcić i rower stawał w miejscu. Na młynkowałem się i napociłem, ale jakoś wjechałem. Potem wypłaszczenie i dalej lekko pod górę z wmordewindem. Tempo spada na łeb na szyję, odzywają się uda przypominając jeszcze o poniedziałkowych górkach. No nic, jadę dalej. Potem w końcu zjazd miodową. Zaczął się fatalnie. Po kilkuset metrach nie zauważyłem studzienki (a raczej źle oceniłem jej "wyrównanie" z jezdnią) i przydzwoniłem tak mocno, że mi bidon wyleciał. W pierwszej chwili pomyślałem: no ładnie... pewnie po kołach, może rama gdzieś pękła. Na szczęście po zatrzymaniu sprawdziłem rower i koła nie dostały bicia, rower wydawał się być cały więc podniosłem poprzecierany bidon i pojechałem dalej. Na samym dole, już na wypłaszczeniu, jakiś bus mnie wyprzedzał pomimo nadjeżdżającego z przeciwka auta. Oczywiście aby uniknąć kolizji zepchnął mnie prawie na krawężni, cudem udało mi się uniknąć kraksy. Dogoniłem go na światłach na Głębokim i opierd..... tak soczyście, że wszyscy wokoło, łącznie z ludźmi czekającymi na pętli się obejrzeli. Wkurzyłem się masakrycznie i przeszła mi cała ochota na jazdę. Dalej już toczyłem się próbując uspokoić nerwy a po kilku kilometrach zaczęłem realizować założenie treningu czyli 1,5 godziny jazdy bez szarpania przy obciążeniu 70-75% HRmax (zgodnie z zaleceniami Trenera). Pojechałem na Bartoszewo a potem na Dobrą, Głębokie i do domu, do centrum.

Beznadzieja...

HZ: 26%
FZ: 62%
PZ: 8%

Dane wyjazdu:
37.39 km 0.00 km teren
01:42 h 21.99 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 622 kcal
Rower:Cust-tec

Regeneracja po wczorajszym

Wtorek, 19 lipca 2011 · dodano: 19.07.2011 | Komentarze 1

Dzisiaj lekko z dziewczyną, żeby rozruszać trochę obolałe uda po wczorajszych siłowych górkach. Krótka wieczorna przejażdżka do Głębokiego a potem na Bartoszewo, Dobrą, Wołczkowo i z powrotem do domu.
Tempo spacerowe, wysoka kadencja. Zobaczymy jak jutro będzie z dyspozycją. Jak będzie dobrze, to się podczepie pod Romka i Krzyśka, a jak będzie słabo to samemu pokręce w swoim tempie.
Kategoria 0-50km


Dane wyjazdu:
73.72 km 0.00 km teren
02:23 h 30.93 km/h:
Maks. pr.:49.70 km/h
Temperatura:23.0
HR max:185 ( 93%)
HR avg:151 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2085 kcal
Rower:Cust-tec

Trening #22 A miał być rozjazd... :)

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 3

Tak tak, takie było założenie. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że faktycznie tego rozjazdu potrzebowałem. Po wczorajszej wycieczce w sumie nogi tego mocno nie odczuły. Przejdźmy jednak do meritum...
Rano odezwał się Romek z propozycją wypadu wieczorem. Planowałem dziś pokręcić więc odpowiedź była jednoznaczna. Umówiliśmy się na Głębokim o 17. Po pracy szybkie szamanko, przygotowanie maszyny i w drogę. Jadę sobie Wojska Polskiego, startuje spod świateł i równa się ze mną jakiś terenowy pickup... jakiś gość przed otwarte okno pasażera coś się do mnie drze. Myślę sobie, kur...., znowu jakiś pajac ma wąty, że za daleko od krawężnika jadę? Już miałem rozpocząć polemikę ale patrze... a to Krzysiek, który wracał z roboty i niestety nie załapał się na trening, kwestionował tempo w jakim się poruszam :D
Na Głębokiem przywitałem się z Trenerem i ruszyliśmy na Blankensee. Tempo jak to Romek opisał "spokojne" czyli dla mnie puls w okolicach 130-150 :). Potem w Blankensee trochę przepalanki na falbankach. W Bismark odbiliśmy na Linken i dalej na Grambow. Wiatr mocny, w mordę, ale przecież "wiatru nie ma, wiatru nie ma" ;)
Za Grambow zaczynają się powoli górki i Trener instruuje mnie, jak je pokonywać zna stojąco z dolnego chwytu. Próbuję, działa :) Kwestia wyćwiczenia i dostosowania jeszcze tej techniki ale można mocniej, niż klasycznie.
Tak sobie skakaliśmy po tych górkach, chwilami puls wystrzeliwywał powyżej 180 ale szybko się normował - to cieszy.
W Locknitz przerwa na batonika i pogaduch ciąg dalszy. Dalej na Rothemkempenow i na Grunhof. Prosta gładka droga więc tempo wzrosło. Początkowo 34-35 aby na końcówce Romek podbił do 39-40 km/h. Starałem się wychodzić na zmiany ale w tlenie takiej prędkości w tamtych warunkach nie byłem w stanie utrzymać, to też po ok. kilometrze schodziłem odpocząć. Na kole puls się normował i spokojnie szło utrzymać 140-150... Dopiero po 10tym kilometrze i wzrastającym tempie nawet na kole jazda była już na progu.
Za Grunhof zmarszczka. Na zmarszczce jakiś "ucieknier" na szosie. Podjazd zgodnie z instrukcjami trenera na twardo, poszła rura jak dla mnie i nie spadło poniżej 30stu, podczas gdy samemu rzadko kiedy podjeżdżam tam powyżej 27 :) Romek parę metrów z przodu i chęc skasowania na podjeździe uciekniera mocno mnie jednak zdopingowała i nie odpadłem. Od Blankensee w sumie rozjazdowo aż do Głębokiego gdzie zaatakował nas gang trzech MTBowców z Krzyśkiem na czele, który dzisiaj wolał rozkoszować się piaskami i komarami w lesie aniżeli gładkmi jak lico dziewczyny asfaltami w Dojczach :D

Bardzo fajny trening choć jak dla mnie chwilami mocny i mimo silnego wiatru średnia też nie najgorsza. Nierzadko wychodziłem poza próg ale raz na jakiś czas warto się tak mocniej przejechać. Dzięki Romek za garść rad i cennej wiedzy!
Do następnego :)

HZ: 15%
FZ: 51%
PZ: 32%
HRmax na którejś hopce.
W dystansie nie uwzględnione 14 km rozgrzewki i rozjazdu, licznik start i stop na Głębokim


Jeden z najprzyjemniejszych dla kolarza widoków :D



Dane wyjazdu:
160.10 km 0.00 km teren
07:23 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:59.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2633 kcal
Rower:Cust-tec

Wyprawa do Świnoujścia

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 8

Mojej Gosi i mi od dawna chodził po głowie pomysł aby wybrać się rowerem do Międzyzdrojów. Prognozy na niedzielę były obiecujące: wiatr z południa, ciepło, bez ostrego słońca, przelotne deszcze po południu. Decyzja podjęta w sobotę wieczór: rano jedziemy :)

Pobudka po szóstej. Mieliśmy wyruszyć o siódmej ale jakoś tak wyszło, że kręciliśmy korbą dopiero 45 minut później. Ruszyliśmy na most długi i dalej na Dąbie. Tam odbiliśmy na Goleniów i przez Załom i Kliniska kręciliśmy ku skrzyżowaniu z ekspresówką S3. Akurat gdy wjeżdżaliśmy pod wiadukt minął nas pociąg wypełniony turystami spragnionymi nadmorskich jarmarków. Spokojnie trzymając asekuracyjne tempo 23-26 km/h posuwaliśmy się w stronę Goleniowa.


Pociąg z turystami pędzący w stronę Świnoujścia


Rogatki Goleniowa

Początkowo mieliśmy znaleźć w Goleniowie jakiś sklep, bo średnio się do tej wycieczki przygotowaliśmy - taki urok wypadów na spontanie :). Zdecydowaliśmy jednak, że dokręcimy do Stepnicy i tam coś kupimy. W Goleniowie na rondzie skręciliśmy właśnie w kierunku Modrzewi i dalej pojechaliśmy na Krępsko i Stepnice. W tej ostatniej miejscowości krótki postój aby dać odpocząć tyłkom i uzupełnić płyny.


Krótki przystanek w Stepnicy

Humory dopisywały a idealna pogoda na rower dodawała kilka kilometrów do prędkości :). Gdzieś mniej więcej przed Zielończynem zaczęło pojawiać się coraz więcej aut. Kilka kilometrów dalej zauważyliśmy, że zrobił się kilkukilometrowy korek - ot cwaniaki chcieli ominąć zakorkowaną es trójkę i wbijali się na alternatywną trasę do Wolina a tu klops :P
Z przyjemnością i wyuzdaną satysfakcją wyprzedziliśmy poirytowanych kierowców lewym pasem i pomknęliśmy dalej. Potem jeszcze kilka kilometrów i już było widać wiatraki przed Wolinem. Przez łąki na wzniesieniu, gdzie ulokowana jest farma wiatrowa, jechało się wyśmienicie. Wiatr nas dopingował i bez problemu Małgosia podkręciła tempo powyżej 30stki :). Po drodze wyprzedził nas jakiś kolarz, który korzystając z pomocy sił natury pocisnął jeszcze mocniej.
W Wolinie znów krótki odpoczynek na nabrzeżu.


Korek w okolicach Zielonczyna


Wjeżdżamy na farmę wiatrową przed Wolinem :)


Wolin


Gosia i ja, a w tle wolińska Wioska Wikingów

Dalszą podróż zaplanowaliśmy tak aby ominąć główną trasę i pojechaliśmy na Unin do Kołczewa. Asfalt chwilami w opłakanym stanie ale generalnie nie było źle. Tutaj Gosię dopadł pierwszy kryzys ale poczęstowałem ją carbo 8) i szybko odzyskała siły. W Kołczewie skręciliśmy na zachód mijając po drodze jakieś wypasione pole golfowe. A potem... a potem zaczęły się góry :D Szkoda, bo do Kołczewa średnia wynosiła prawie 24 km/h :)
Ja tam się cieszyłem, że sobie troszkę popodjeżdżam ale Gosia niekoniecznie hahahaa. Dzielnie jednak dawała radę a kompilacja podjazdów i zjazdów przed Międzyzdrojami nie była na pewno bułką z masłem. Tuż przed wjazdem do miasteczka był całkiem spory zjazd, także przekroczyliśmy rogatki w tempie zawodowców z TdF :) Chwilę przed zjazdem pękło 110 km.
Pokręciliśmy się trochę uliczkami, odwiedziliśmy znajomą i poszukaliśmy pizzerii.


Międzyzdroje łelkam tu


Pica :D

Po posiłku wyruszyliśmy do Netto aby uzupełnić bidony i przygotować się do ataku na Świnoujścia. Tutaj już niestety wyboru nie było i kręciliśmy główną szosą. Na szczęście cały czas był pas awaryjny więc nie czuliśmy się specjalnie przytłoczeni samochodami. Kilka kilometrów później przywitała nas tablica "Świnoujście" choć do miasta jeszcze daleko, daleko... Po następnych kilku kilometrach dojechaliśmy do ronda, na którym niefortunnie wybraliśmy zjazd i pojechaliśmy na przeprawę promową oddaloną o kilka kilometrów na południe od centrum miasta. Jakoś tam dojechaliśmy i wpasowaliśmy się na pływadło. Długo nie czekaliśmy i chwilę potem płynęliśmy już w stronę Uznam.


Gosia wita się z miastem - do życiówki (jej) jeszcze tylko kilka kilometrów :)


Skromna moja osoba na promie :)

W samym Świnoujściu nieźle pobłądziliśmy ale w końcu wyjechaliśmy gdzieś na plażę. Mieliśmy sobie zrobić foty z wiatrakiem na molo ale czas zaczął nas gonić a kierunkowskazów jak na lekarstwo.


Świnoujście...


...zdobyte :)

Potem szybko do centrum i promem przedostaliśmy się na drugi brzeg. Postanowiliśmy, że wrócimy jednak wcześniejszym pociągiem, czyli za kilka minut. Niestety na dworcu po małych przejściach z PKP zrezygnowaliśmy z wcześniejszego połączenia i kupiliśmy bilety na późniejsze. Została nam godzina do odjazdu więc postanowiliśmy odnaleźć latarnię. Przy okazji okrążyliśmy gigantycznych rozmiarów budowę gazoportu. Po dotarciu do latarni wróciliśmy na dworzec, wbiliśmy się w pociąg i po 50 minutach opóźnienia (już na stacji w Świnoujściu... bo ktoś podstawił nasz skład na nie ten tor co trzeba) ruszyliśmy do domu.

Wycieczka udana, pogoda dopisała a Małgorzata podniosła sobie poprzeczkę do 160 km :)
Ciekawe kiedy znów pobije swój rekord.


Latarnia w Świnoujściu


Budowa gazoportu
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:192 ( 97%)
HR avg:150 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: 866 kcal
Rower:Cust-tec

Trening #21 znów spinning :/

Sobota, 16 lipca 2011 · dodano: 16.07.2011 | Komentarze 5

Dzisiaj wieczorem wróciłem dopiero do Szczecina. Szybko się ogarnęłem i wybyłem na siłownię.
Czasu znów nie było za wiele bo na salę wyszedłem dopiero przed 22 a siłka czynna do 23. Ogólnie pomimo krótkiego czasu dałem nieźle w kość i było całkiem mocno.
Od poniedziałku będe próbował wdrożyć w życie plan od Trenera, ale już na rowerze ;)

10 min rozgrzewka HR 120-130
50 min właściwy trening przy HR 150-160 (75%-80% HRmax) plus 3 interwałowe epizody po 2,5 min na obciążeniu HR 175-180, na drugiej sesji poszybowałem do 192 uderzeń i to był dzisiejszy max
10 min rozjazd HR 120-130

HRmax: 192
średnio: 150
HZ: 22%
FZ: 49%
PZ: 26%
kcal: 866
łączny czas: 1:10

W uszach nieśmiertelne Prodigy... agrrrhhh!
&feature=related


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
01:00 h 0.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cust-tec

Trening #20 spinning :(

Czwartek, 14 lipca 2011 · dodano: 14.07.2011 | Komentarze 7

Tak... niestety trening w miejscu. Po ostatniej wyprawie moje opony wróciły w opłakanym stanie. Czekam więc na dostawę nowych Vittoria Zaffiro w kolorze włoskiej czerwieni. Maszyna dostała też nową kierę Deda Nera - cięższa od poprzedniej ale o niebo sztywniejsza... i w wygodniejszym gięciu. Jest też nowa owijka w kolorze żółtym i tutaj chyba średnio trafiłem - mam mieszane uczucia co do estetyki takiego połączenia, ale trudno :D

Na rowerkach krótko bo czasu mało.
15 min rozgrzeka przy hr 120-130
30 min właściwy trening przy hr 140-150 plus 4 interwały po 2,5 min na obciążeniu hr 180
15 min rozjazdj przy hr 120-130

HZ: 27%
FZ: 43%
PZ: 22%
HRmax 182
średnio: 142
kcal: 691

P.S. Doszły opony, ale niestety ten weekend mi odpada i nie przetestuję ich na szosie :(
A rower po modyfikacji prezentuje się tak:


Wiem wiem... czerwona owijka lepiej by pasowała :)


Dane wyjazdu:
266.19 km 0.00 km teren
09:32 h 27.92 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:136 ( 69%)
HR avg:186 ( 94%)
Podjazdy:502 m
Kalorie: 6385 kcal
Rower:Cust-tec

Ćwierć tysiąca z ekipą Bikestats REKORD!

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 10.07.2011 | Komentarze 12

Dzisiaj nadszedł ten dzień, dzień próby :D. Mój dotychczasowy rekord dystansu to ok 150 km. Nie musiałem się długo decydować na propozycję Romka odnośnie rowerowej niedzieli i wypadu ze Szczecina na morze. Przewidywane kilometry: ok 210-230.
Wyruszyłem o 6:45 udając się na Most długi, który był punktem zbiórki dla osób z Lewobrzeża. Pojawiłem się tam tylko ja. Poczekałem do 7:04 i ruszyłem samotnie na stację Orlen na Goleniowskiej, gdzie docelowo miała spotkać się cała grupa. Pomału w ciągu kilkudziesięciu minut prawie wszyscy dojechali:
- Magda kfiatek13m
- Romek wober
- Adam adamicki
- Tomek widmo
- Łukasz, który nie ma konta na bikestats.
- Krzysiek rtut tradycyjnie spóźnił się i miał nas dogonić w okolicach Klinisk.

Ruszyliśmy z obsuwą czasową około pół godziny. Uformował się mały peleton i tak rozgrzewkowo kręciliśmy na północ. Niedługo potem doszedł nas Krzysiek i już w komplecie jechaliśmy dalej. Goleniów osiągneliśmy dość szybko. Potem wyjechaliśmy na szosę do Nowogardu a tam z kolei zrobiliśmy pierwszy postój na małą szamę. Adamicki z Łukaszem urwali się kilka kilometrów wcześniej aby obfotografować PRZEPUSTY na nowej obwodnicy - taki konik Adama :D. Następnie do Płot. Staraliśmy się jechać stabilnie ok. 27-31 km/h aby się nie przemęczać bo to dopiero 70-ty kilometr - czyli początek :D. Za Płotami kryzys. Ni stąd, ni zowąd bateria siadła w ciągu dosłownie kilku minut. Najbliższy postój w Gryficach, więc nie czekając długo wyciągnęłem sewendejsa maxi :) i spałaszowałem w biegu. Popiłem carbo i po kilku minutach jak ręką odjął. W międzyczasie pierwsza awaria: Krzysiek złapał kapcia. Mistrz pokazał jak się zmienia dętki i po chwili znów byliśmy w trasie. W Gryficach kolejny postój (trener zadecydował, że robimy co 50 km). Chwilę przed dojazdem na rynek Magda łapie pierwsze szlify, na szczęście niezbyt groźne. Ale do końca wyprawy jedzie już z obolałym i przetartym kolanem.

W Trzebiatowie, a w zasadzie tuż za, stajemy przy Biedronce bo Adam musi zanabyć płyny. Niestety Biedra obładowana jest spragnionymi niedzielnych zakupów Polakami i z robi się dłuuuuga przerwa. Romek z Magdą i Tomkiem decydują się jechać a pozostała czwórka ma ich później dogonić. Po chyba 15 minutach Adam w końcu wychodzi i ruszamy w pościg. Wiatr niestety w morde, a że za Trzebiatowem co chwila górki to wieje dość mocno. Narzucamy ostre tempo, wychodzę na zmiany ale puls szybko wywala w kosmos i czuję, że długo tak nie pojade. Po którejś zmianie schodzę na koniec czteroosobowego pociągu odpocząć. Na szpicy jedzie Łukasz zaciągając do 35-36km/h. Kolej na Krzyśka... Cancelara drugi cholera... :D Wystrzelił jak z procy podkręcając do 40stu. Łukasz próbuje gonić. Ja jadę za Adamem, ale ten odpuszcza, skacze zza niego i dochodzę Łukasza, ale jest już za późno. Krzychu uciekł. My niewiele słabszym tempem toczymi się za nim po zmianach ale mimo to nie możemy go dojść. Nie wiem czym się koksuje, ale ja też chce mieć taką formę po dwóch tydziach bez roweru (czyt. w delegacji) ;P Pewnie Szwedzi mu coś sprzedali.

Konkretnie przepaleni dojeżdżamy do Pogorzelicy, gdzie czekamy na urwanego wcześniej Adama. Niestety pechowiec złapał drugiego kapcia tej wyprawy. Po skonsultowaniu doszliśmy do wniosku, że pojedziemy zająć miejsca w knajpie w Niechorzu a adamicki dojedzie jak naprawi usterkę. Spacerowym tempem pokręciliśmy ulicodeptakiem do Niechorza gdzie zatrzymaliśmy się na amciu. W nogach jakieś 120 km więc kalorię się przydadzą. Część wzięła "szmatę", jak to Krzysiek nazywa kebaby, a druga połówka, w tym ja, zadowoliła się spaghetii carbonara. Poczekaliśmy na nie trochę, ale było całkiem smaczne.
Po szamie ruszyliśmy dalej mijając latarnię w Niechorzu i zajeżdżając na taras widokowy w Trzęsaczu. Później uderzyliśmy na Kamień Pomorski. Tam złapałem pierwszą gumę. Najgłupsza guma w życiu... Ale trudno, stało się. Sprawnie wymieniłem dętkę alternatywnym do mistrzowskiego sposobem i po chwili kręciliśmy na Wolin. Przed Wolinem druga, poważniejsza kraksa tej wycieczki. Łukasz dał za ostro po hamplach nie ostrzegając o bruku i niestety jadący za nim zaliczyli wywrotkę. Poszkodowani: znów Magda i Tomek. Wober jakoś się wybronił z sytuacji. Nawet radiowóz podjechał i chciał nam pomóc, ale skończyło się na niegroźnych stłuczeniach.
Przed Stepnicą zatrzymaliśmy się w sklepie na uzupełnienie płynów i chwilę odpoczynku. Potem nudna droga do Goleniowa a dalej po własnych porannych śladach do Klinisk i Dąbia. Gdzieś w tych okolicach zorientowałem się, że złapałem drugiego kapcia, tym razem w przednim kole. Na szczęście dziura nie była duża i dopompowując koło dojechałem jakoś do domu bez wymiany dętki. Na Orlenie krótkie pożegnanie z Magdą, Romkiem i Tomkiem i ruszyłem z Krzyśkiem, Adamickim i Łukaszem do centrum. Już na wyjeździe wyruszył za nami jakiś koleś na góralu i chciał się z nami pościgać. Ja tam bym mu odpuścił, ale Krzysiek? W życiu?
- Dasz mu się tak??
No nie dam hehee. Ruszyłem za Krzychem, choć noga już tak nie podawała i przeskoczyliśmy górala. Potem na ścieżce ten nas znów wyprzedził, ale Cancelara podszedł do sprawy ze sprytem i posiedział mu na kole aby wystrzelić przed wjazdem na estakady w kierunku centrum. Zaciągnął konkretnie i ledwo utrzymałem koło. Adam i Łukasz urwali się na podjeździe i to było w zasadzie nasze pożegnanie: sorry chłopaki :)
Tempo poszło ostre 42-45km/h. Ciągnęłem się z jęzorem te 3 kilometry za Krzyśkiem, ale koła nie puściłem... A w nogach już 250 km :)
Przy moście długim pożegnałem kompana i podziękowałem za przepalankę na koniec dnia.
W końcu w domu....

To było moje pierwsze 200 w życiu. W sumie poza epizodem z odcięciem za Płotami kondycyjnie zniosłem ten wypad naprawdę bardzo dobrze, jak na mnie. Generalnie od setnego kilometra mogłem już kręcić, i kręcić, i kręcić... Fakt, że prędkości raczej wycieczkowe, i gdyby trochę podkręcić pewnie byłoby zdecydowanie gorzej.
Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony :)
Najważniejsze, że mnie nie odcinało, nie bolały kolana, plecy, ręce, tyłęk całkiem znośnie.
Dopiero teraz 3 godziny po powrocie czuje jak wyłazi zmęczenie - podobne do kaca :D

Małe podsumowanie:
Przejechałem 266 km
Kręciłem dzisiaj korbą przez 9 godzin i 32 minuty
Spaliłem w tym czasie 6385 kcal
Złapałem dwa kapcie
Zjadłem 3 batoniki, sewendejsa, bułe z serem i spaghetii.
Wypiłem 5 litrów izotoników, carbo, magnezu, wody i coli
Zintensyfikowałem swoją kolarską opaleniznę i wyglądam jak totalny idiota hahaha
Jestem mega zadowolony!! :)

Dzięki Koleżanko i Koledzy za bardzo fajny (choć chwilami pechowy) wypad. Mam nadzieję, że jeszcze powtórzymy!

A tu fotorelacja:


Prawie kompletna ekipa tuż przed startem. Od lewej: Adamicki, Widmo, Łukasz, Kfiatek13m, Wober


A tu już z Krzyśkiem - peleton w komplecie!


Gdzieś przed, albo za Kliniskami


Dobre suple to podstawa każdego treningu


Zawodowa formacja :D


Postój w Nowogardzie


Pierwszy kapeć w tym dniu i mistrz w trakcie usuwania usterki


Peleton wjeżdża do Gryfic


Postój na wahadle - widok z przodu


Postój na wahadle - widok z tyły


Szama w Gryficach na rynku


Oj wciągnął bym teraz drugi taki makaroni :)


Latarnia w Niechorzu


Ruiny kościoła "zabranego" przez morze w Trzęsaczu


Ekipa na tarasie widokowym w Trzęsaczu


Ostatnia wieczerza - gdzieś przed Stepnicą.


HZ: 50%
FZ: 37%
PZ: 9%
Kategoria 200 i więcej


Dane wyjazdu:
41.81 km 0.00 km teren
01:40 h 25.09 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:181 ( 91%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1130 kcal
Rower:Cust-tec

Trening #19 na spontanie

Piątek, 8 lipca 2011 · dodano: 09.07.2011 | Komentarze 0

Wieczorne kręcenie z Robertem (2befree). Na spontanie umówiliśmy się pod Głębokim i lekkim tempem pokręciliśmy na Dobrą i Bartoszewo. Potem podjazd pod Osów i powrót Duńską. A na końcu "chyciłem" autobus, ale za wolno jechał to go wyprzedziłem :P.

HZ: 52%
FZ: 21%
PZ: 17%
HRmax: 181 - końcówka podjazdu na Osów.

Muzyczny kącik:
Kategoria 0-50km