Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:1363.27 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:39
Średnia prędkość:26.39 km/h
Maksymalna prędkość:67.30 km/h
Maks. tętno maksymalne:187 (94 %)
Maks. tętno średnie:159 (80 %)
Suma kalorii:26274 kcal
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:61.97 km i 2h 20m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
84.00 km 0.00 km teren
03:50 h 21.91 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:31.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2330 kcal

Szczecin-Karpacz: dzień trzeci

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 17

Dzień pierwszy
Dzień drugi

Dzisiaj to sobie pospaliśmy. Wstaliśmy około ósmej. Przywitał nas piękny, choć wietrzny dzień. Dzisiaj w planach był Orlinek i Okraj czyli dla pasjonatów kolarstwa jazda obowiązkowa. Ruszyliśmy najpierw w dół do Żabki na śniadanie i uzupełnienie bidonów a potem na...

PODJAZD POD ORLINEK

Podjazd jakby nie patrzeć legendarny. To tu rozgrywało się wiele etapów Tour de Pologne. To tu kilkanaście dni temu kolorowy peleton szarpał się z końcową ścianą pod skocznią. Trzeba było się z nim zmierzyć. Na początku dość stromo ale do ogarnięcia. Na oko nachylenie było mniej więcej takie jak w najgorszym momencie Panoramy. Po kilku kilometrach docieramy w końcu do zakrętu pod skocznię gdzie stromizna rośnie do 15%. 39x25 ledwo daje radę, przepycham korby, pewnie przez wyjechane nogi ostatnimi dwoma dniami. Staje na pedały i z wyraźnym grymasem na twarzy pokonuję ostatnią ścianę. Wjeżdżam na szczyt i zdycham na kierownicy. Wjechaliśmy pod Orlinek praktycznie z marszu, bez rozjazdu bo nawet nie ma go gdzie tam zrobić jak wszędzie jest pod górę. Uważam to za swój osobisty sukces, że mając tyle kilometrów w nogach (i to nie łatwych) dałem radę bez zatrzymania. Spotkani turyści pocieszają nas, że ledwo samochodem dali radę tu wjechać a my na rowerach... Miłe :)


Widok z naszego pokoju, choć trochę widać nachylenie głównej ulicy

Potem krótki zjazd i znów podjazd pod Karpacz Górny. W dole widać Hotel Gołębiewski, ten który niedawno gościł kolarzy TdP. Następnie kierujemy się na zjazd do Sosnówki. Leśny odcinek nie jest może rewelacyjnej jakości ale rower ładnie chwyta prędkość. Gdyby nie to, że nie znam trasy i zakrętów to bez problemu można się rozbujać do 80 km/h. Wolałem nie ryzykować bo nikt mi za to nie płaci więc nie zbliżałem się do 70tki a i tak emocji aż za dużo, zwłaszcza na serpentynach pokrytych żwirem i piaskiem przy nadjeżdżającym z naprzeciwka autobusie ;P. Z Sosnówki uderzamy na główną drogę i kierujemy się na Kowary. Oczywiście droga cały czas w górę, w dół, w górę, w dół... do znudzenia :) W Kowarach w Netto uzupełniamy bidony i żarcie i tak obładowani jedziemy zmierzyć się z podjazdem na Przełęcz Okraj.

PODJAZD NA OKRAJ


Maszyny odpoczywają przed Netto w Kowarach

Główny punkt programu. Podjazd od Kowar ma prawie 15km. W Kowarach jest jeszcze znośnie. Za Kowarami stromizna rośnie ale też jeszcze ogarniam. Spotykam tam miejscowego kolarza, który dołącza do mnie i sobie trochę gadamy jadąc swoim tempem. Daniel nieco został z tyłu ale ja wiem, że on mi jeszcze pokaże. On się dopiero rozkręca. I tak było. Gdzieś w okolicach 4 kilometra podjazdu Daniel nas dochodzi. Jadę z nimi jeszcze kilkanaście minut po czym luzuję tempo i pomału patrzę jak stopniowo koledzy odjeżdżają. Nogi zmęczone a do szczytu jeszcze 10 km z coraz większym nachyleniem. Nie ma co kozaczyć. Mierzę siły na zamiary i mielę swoje. Kadencja poniżej 80 i spada. Na całym podjeździe jest max kilka lekkich wypłaszczeń długości od kilku do kilkudziesięciu metrów a poza tym cały czas w górę. W końcu rozjazd na Lubawkę, ale my odbijamy w prawo i lecimy po górskich serpentynach. Nachylenie rośnie, chwilami osiąga ponad 10% i jadąc w blokach na 39x25 modlę się o cud. Ale nie schodzę, pnę się w górę. Na kolejnych serpentynach łykam dwóch gości na MTB kręcących na śmiesznym przełożeniu. Wyprzedzam i słyszę za sobą: "ty, patrz... ze szczecina a nas na Okraju wziął...". Dodało mi to skrzydeł i trochę podkręcam tempo ale organizm mówi hola hola! Kolejna serpentyna, nadzieja, że to może już szczyt. Nie... znów ściana, jeszcze gorsza niż ta poprzednia. Jadę już siłą woli. Ale nie poddaję się, podjadę całość, bez zatrzymania, dam radę! Droga zdaje się nie mieć końca. Do szczytu jeszcze 5 kilometrów. Ale 5 kilometrów w tempie 12-17 km/h to cała wieczność!!! Nie dam rady, dam, nie dam rady dam - biję się ciągle z myślami. Nogi krzyczą "zejdź, odpocznij sobie, po co Ci to?" Ale jak zwykł mawiać Jens Voigt - Shut up legs! :] Na jednym z zakrętów mijam Maćka Walczaka z Piły, z którym ścigałem się w zeszłorocznym Łobzie i tegorocznym Gorzowie. Zjeżdżał szybko i nie było okazji pogadać ale no co za spotkanie. Górą z górą... :) Daniel zatrzymuje się na ostatnim zakręcie z punktem widokowym ale krzyczę do niego, że ja nie staję, bo jak się zatrzymam to z nóg zrobi mi się beton i nie ruszę. Potem potwierdził, że dobrze zrobiłem bo ciężko mu było zrobić końcówkę po tym krótkim postoju. W końcu na asfalcie pojawia się wymalowane "1km". To nie sen?? Metry wleką się na liczniku niemiłosiernie.... 700... 600... 200... widać domki, dachy, niebo... jest! Ostatnia ściana i jestem! 1046 metrów n.p.m. Najwyżej położone w Polsce przejście drogowe. Zdobyłem! :)


Umordowany ja i Daniel lekko zmęczony na Okraju


Tu byłem!


I tu też! :)


Widok z podjazdu, na zakrętach lepiej trochę zwolnić...


Z tego samego miejsca inne ujęcie

Przerwa na szczycie na zasłużone piwo. Daniel jedzie jeszcze na czeską stronę i wjeżdża jeszcze raz. Ja nie chce przeginać, mój pierwszy raz w górach, kolana dają o sobie znać więc ucinam sobie krótką drzemkę na trawie. Potem zjeżdżamy do Kowar na pizzę. Sam zjazd z Okraju średnio mi się podobał. Co chwila zakręty z piaskiem, wąsko, więc nie idzie się specjalnie rozbujać. Dziury też się znajdą. Na ostatniej prostej wyciągnąłem 67km/h (sama grawitacja) i to mi wystarczyło. Całe góry przejechałem bez szlifów i tak też miałem to zakończyć, nie chciałem ryzykować i kusić losu. Jak już skończyliśmy wyżerkę zaczynają zbierać się ciemne chmury. Gdy wyjeżdżamy w stronę Jeleniej Góry nad Okrajem już grubo leje, widać potężne oberwanie chmury. Dobrze, że zrezygnowaliśmy z planu objechania Karkonoszy bo raz, że zajechalibyśmy kolana, a dwa w takich warunkach moglibyśmy się spóźnić na pociąg. W Jeleniej jesteśmy sporo przed czasem i spokojnie czekamy na pociąg.
Przygód z PKP nie chce mi się już opisywać bo szkoda klawiatury. Generalnie porażka... Jedyny plus to taki, że w pociągu Jelenia - Wrocław poznaliśmy Michała, kolarza-triathlonistę, bardzo w porządku gość z którym przegadaliśmy prawie całą drogę. Pozdrawiam!


Na dworcu w Jeleniej Górze


Wrocław


Z tego miejsca chciałem podziękować Danielowi za pomoc, otuchę i przewodnictwo w górach i na trasie. Dzięki kolego za tą przygodę!

I wyprawa dobiegła końca. Było fantastycznie. Chwilami spartańsko, chwilami śmiesznie. Było mnóstwo adrenaliny i jeszcze więcej potu zostawionego na podjazdach i długich palonych słońcem prostych na trasie Odra-Nysa. Wrażeń mnóstwo, mam poczucie jakby te trzy dni trwały co najmniej dwa razy dłużej.
W ciągu trzech dni przejechaliśmy łącznie 566 km z czego 180km po górach, spaliłem prawie 13 tysięcy kalorii.

Ze spraw technicznych:
Generalnie chętnie zapiąłbym na koło kasetę z koronką 27 a nawet 28. Były chwile, gdzie brakowało mi takiego zestawu, bo na 39x25 było dużo przepychania. Może też tak mocno to odczułem przez wcześniejsze dwie dwusetki, ale mimo wszystko... ;)
Daniel całość przejechał na 39x23 bo wyżej już nic nie miał! Bez komentarza :D
Klocki sprawdziły się doskonale, ładnie współpracowały z obręczami.
I nie złapaliśmy ani jednej gumy!!! :) Polecam lacze Hypersonic od Duro!

A czy wy zadbaliście już o swoje tan tanlajnesy?? :P:P



Zapisu pulsu brak bo batka siadła w pasku.

Fajny klip zrealizowany przez Daniela czyli nasz wypad w pigułce:


Dane wyjazdu:
232.79 km 0.00 km teren
09:24 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:33.0
HR max:181 ( 91%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 5094 kcal

Szczecin-Karpacz: dzień drugi

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 3

Wstaliśmy dość wcześnie bo jeszcze przed siódmą. Wyspałem się za wszystkie czasy, Daniel trochę mniej. Zebraliśmy suche ciuchy, mokre jeszcze koszulki przewiesiliśmy na barankach, wymeldowaliśmy się i ruszyliśmy do spożywczaka po śniadanie. Nad Nysą w promieniach porannego słońca (które znów zapowiadało konkretną patelnię...) oddaliśmy się konsumpcji. Gubin ładne miasto, zwłaszcza starówka po niemieckiej stronie. Kończymy popas i wyjeżdżamy w trasę.


Śniadanie na ławce
I znów szlakiem Odra-Nysa. Ale pojawił się nowy element krajobrazu: co parę kilometrów na Nysie są zbudowane zapory i spiętrzenia. Wszystkie są do siebie bardzo podobne i człowiek ma wrażenie, że kręci się w kółko jak w jakiejś kreskówce. Czasami szlak odbija w lasy i tam już zaczynają się małe hopki. Niektóre całkiem sztywne. Na jednym ze zjazdów kolega chce zrobić foto, ale zapomina zapiąć futerał i na wyboju, przy ponad 40km/h aparat wypada i uderza o asfalt. Szkody są poważne, przeszlifowana obudowa, zniszczony wyświetlacz... Na szczęście obiektyw działa i ostrzy więc zdjęcia robić można, tyle, że na czuja ;) Coś pechowy ten wyjazd, mój rower niepokojąco skrzypi, Daniel poważnie uszkadza aparat... Ale jedziemy dalej, słowo się rzekło i do Karpacza trzeba dziś dojechać. A droga łatwa nie będzie...


Ładne miasteczko ale nie pamiętam za cholerę nazwy...

Po pierwszych 50km robimy krótki postój w jakiejś zapomnianej niemieckiej wioseczce. Tam metodą dedukcji chyba odnajdujemy prawdopodobną przyczynę skrzypienia Cuba. Hak przerzutki. Po wypięciu koła i podginaniu przerzutki wydobywają się bardzo podobne dźwięki. Niestety nie mamy oliwy aby zalać łączenie haka z ramą. Jedziemy dalej. Ratuje nas miła sprzedawczyni z nowopowstałego sklepu rowerowego w Łęknicy, która specjalnie dla mnie otwiera nową butelkę olejku i pozwala mi zalać hak i nic za to nie płacić! Niestety bez rezultatu - hałasuje dalej... Olać to. Dzisiaj czeka nas przywitanie z górami!
Tyłek zaczyna mi odpadać. Nogi dają radę, plecy też ale nie mogę już usiedzieć na siodełku dłużej niż kilkaset metrów. Co chwila wstaję i pedałuję kilkanaście metrów na stojąco aby dać odpocząć czterem literom.
Przecież już bliżej niż dalej :)
Ale najpierw trzeba dotrzeć do Zgorzelca, czyli niemieckiego Gorlitz. Już przed Zgorzelcem na niektórych prostych widać na horyzoncie masyw Gór Izerskich a bardziej w lewo siny zarys Karkonoszy. Niby już widać choć to ciągle jeszcze 100km do pokonania, ale micha się cieszy na taki widok i morale rośnie! W końcu zaczyna docierać do mnie jak daleko już jesteśmy od Szczecina a to dopiero ledwo ponad doba od wyjazdu!
Do Gorlitz docieramy przed godziną piętnastą. Bardzo ładne, położone na wzgórzach miasto. Po niemieckiej stronie uwagę zwraca Kościół św. Piotr i Pawła wyrastający ze starówki tuż nad Nysą, która poprzecinana jest licznymi kaskadami.


Zgorzelec - widok na niemiecką stronę


Widok w dół Nysy

Po polskiej stronie znajdujemy niedrogą restaurację w której zamawiamy zupę pomidorową i drugie danie. Najlepsza pomidorowa jaką jadłem! Konkretnie zabielona śmietaną, pyszny makaron! Jak się potem okazuje na rachunku zupę dostaliśmy gratis ;) Nie wiem czy celowo czy omyłkowo, ale z racji ograniczonych funduszy nie mieliśmy zamiaru wyjaśniać tej sytuacji. Wychodzimy przed restauracje, upał znów uderza ale... miła niespodzianka: rower chodzi cichuteńko jak z salonu! Nie wiem czy to oliwa w końcu spenetrowała hak czy ktoś rzucił zaklęcie, ale niezmiernie mnie to ucieszyło i dodało skrzydeł. Noga też jakaś mocniejsza. Bidony zalane i ruszamy w góry! Bo podgórze zaczyna się mniej więcej od Gorlitz. Droga prowadzi przez coraz większe zjazdy i podjazdy. Na początku małe hopki, potem kilkaset metrów i stopniowo coraz większe.


Jupi ja jej! Górki! :D Jak się dobrze przyjrzeć to na horyzoncie widać siny zarys Karkonoszy


Jak są górki to muszą być podjazdy, jeszcze z uśmiechem na ustach ;)

Kluczymy podrzędnymi drogami od wioski do wioski. Kierujemy się na Sulików a dalej na Leśną. Z Leśnej jest rzut beretem do Zamku Czocha ale nie mamy czasu. W zasadzie robi się trochę ciasno więc nie robimy zbędnych postojów i całkiem żwawo pokonujemy coraz większe górki. Teren robi się już mocno pofałdowany i im większe górki tym większy uśmiech maluje się na mojej gębie :D Piękne widoki. Zaczynają się pierwsze zjazdy po dwa, trzy kilometry. Nawierzchnia średnia ale i tak dostarczają mnóstwo frajdy i zabawy jak bez dokrętki bujamy się do prawie 60km/h. Po pierwszych zjazdach następują pierwsze poważniejsze podjazdy. Nachylenie miejscami spokojnie przekracza Sąsiedzką czy Panoramę znaną ze szczecińskich treningów a wspinaczki ciągną się 2, 3 kilometry.


Tam dalej widać jak droga wystrzeliwuje w górę, to dopiero skromna zapowiedź tego co nas czeka

Siły jednak nie opadają i systematycznie zbliżamy się do Świeradowa-Zdroju. Karkonosze widać już bardzo wyraźnie, na szczytach można dostrzec schroniska, w wieczornym słońcu prezentują się cudownie. W Świeradowie krótka przerwa na szamanko. Idę do Orlena bo mam ochotę na hotdoga. Sprzedawca wypytuje z niedowierzaniem czy my na prawdę przyjechaliśmy ze Szczecina. Odpowiadam, że tak, że to drugi dzień naszej podróży. Na co on wspomina coś o tych upałach, o wariactwie... chwila pauzy i wypalił:
- Pan wie, że pan umrze?
- Hahahaha... no nie mam tego na razie w planach.
Zjadłem hotdoga, poczekałem aż Daniel wciągnie pierogi w barze obok i ruszyliśmy na pierwszy prawdziwie górski podjazd czyli:

PODJAZD ŚWIERADÓW-ZDRÓJ - SZKLARSKA PORĘBA

Nie jest to mocny podjazd jak na góry ale dla świeżaka z nad morza robi wrażenie. Przede wszystkim długością. Cały 16 km ale właściwe podjeżdżanie trwa 10 km. Nachylenie stopniowo rośnie a ostatnie 2 km dają nieźle po nogach. My robiliśmy go mając już przejechane 180 km z czego od pięćdzieśięciu kilometrów męczyliśmy się po hopkach. Dał mi w kość. Po 10tym kilometrze nachylenie opada do bardzo słabego poziomu, praktycznie się go nie czuje. Na końcu, tuż przed samą Szklarską jest Zakręt Śmierci. Jak go zobaczyłem to zrozumiałem dlaczego tak się nazywa: ostra serpentyna z skalnym murkiem i pięknym widokiem na Karkonosze i Szklarską w dole. A za murkiem prawie pionowa skarpa... Nie chciałbym tam wypaść. Za zakrętem krótki ale stromy zjazd do miasteczka. Mógłbym bardziej poszaleć ale drogi nie znałem, powoli się ściemniało więc rozkręciłem się max do 55 km/h. Mimo to radochy co nie miara a adrenalina jak po rollercoasterze :)


Widok na Szrenicę z Zakrętu Śmierci

ZJAZD SZKLARSKA PORĘBA - PIECHOWICE

Najlepszy zjazd ze wszystkich jakie jechałem w czasie tego pobytu. Absolutny 6-kilometrowy debeściak. W skrócie: po lewej strome zbocze pnące się w niebo porośnięte świerkami, droga szeroka, dobry asfalt, po prawej kamienny murek przechodzący bezpośrednio w koryto górskiego potoku wysadzonego kamieniami a na liczniku non toper 50-70km/h. BAJKA! Jak składałem się w zakręty to niejednokrotnie koła były jeszcze na asfalcie a głowa nad murkiem - tak się kładłem :). Ruch był mały więc względnie bezpiecznie. Przeżycia nie zapomniane... Tego nie da się opisać, ta prędkość, pęd powietrza, siły na zakrętach, jazda na granicy przyczepności kół i potęga gór nad tobą... To trzeba po prostu przejechać i poczuć tą adrenalinę i ryzyko. Jak zatrzymaliśmy się przed Piechowicami to czułem, że mogę wszystko! Eksplozja endorfin!

Dalszy odcinek nie obfitował już w taką adrenalinę ale trasa prowadziła u stóp Karkonoszy, słońce chyliło się ku zachodowi i widoki zachwycały mnie za każdym zakrętem. Krótki postój nad zbiornikiem w Sosnówce i atakujemy Karpacz.


Zachód słońca nad Karkonoszami, po prawej zbiornik sosnowiecki


Tam gdzieś z lewej jest Karpacz, że niby blisko... tia...

Podekscytowanie zeszło i nogi przestały już tak dobrze kręcić. Pytam się już Daniela, kiedy ten Karpacz. Po drodze co chwila hopki, niektóre z nachyleniem 10% i większym. Krótkie bo krótkie ale jak się ma w nogach już 220km to bolą... W końcu jest znak: Tesco Karpacz - 2,5 km. Super!


Tutaj jeszcze żywiłem nadzieję, że za 5 min będe meldował się w pokoju... ehe.....

Jedziemy jedziemy i robi się coraz ostrzej w górę. Nogi już na grubej rezerwie a tu coraz bardziej stromo... Gdzie ten Karpacz?! Nigdy nie byłem w Karpaczu i nie wiedziałem jak piekielnie jest to miasteczko położone - główna ulica pnie się w górę przez kilka kilometrów ze średnim nachyleniem 5-7% a chwilami i więcej. Tylko tłumy turystów motywowały mnie aby wepchać swoje obolałe dupsko pod ośrodek, bo wstyd prowadzić na piechotę, w końcu próbuję być kolarzem :)
W końcu umordowany absolutnie wyjechany na maksa jak jeszcze nigdy w życiu docieram pod drzwi ośrodka. I klops. Drzwi zamknięte. Jest już prawie ciemno. Koleś z którym ugadaliśmy się na rezerwację nie odbiera telefonów. Robi się coraz zimniej a mokre ciuchy szybko wychładzają. Szczerze mówiąc jest mi już wszystko jedno, mogę się walnąć pod murkiem albo w krzakach i zasnąć - tak jestem wynorany. W końcu Daniel dodzwonił się do łebka a ten proponuje nocleg kilkaset metrów niżej ale za 15 zł więcej niż ustalaliśmy. Jest już późno, nie mamy zamiaru się kłócić ale jemu też nie chcemy dać zarobić i rzutem na taśmę organizujemy sobie pokój w pensjonacie. Bardzo miła Pani ratuje nas z opresji i dostajemy fajny duży pokój w niezłym standardzie z widokiem na góry :). Nawet niemiecki Eurosport odbiera więc oglądamy otwarcie igrzysk hehehee. Na kolacje dwa pęta śląskiej, dwie bułki i Prince Polo XXL + woda. Dużo wody... Do rana wypiłem 1,5 litra.
Dobranoc.

Dzień trzeci

HZ: 44%
FZ: 29%
PZ: 6%

Dane wyjazdu:
250.18 km 0.00 km teren
09:20 h 26.80 km/h:
Maks. pr.:58.20 km/h
Temperatura:32.0
HR max:182 ( 92%)
HR avg:130 ( 65%)
Podjazdy: m
Kalorie: 5266 kcal

Szczecin-Karpacz: dzień pierwszy

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 5

No to się zaczęło. Nadszedł dzień aby zrealizować nasze lekko stuknięte plany wyprawy rowerowej na szosach w Karkonosze. Według Google Maps czekało na nas 420 km przeprawy wzdłuż zachodniej granicy na południe. Życie pokazało "odrobinkę" więcej ale o tym później... :)

26 Lipiec. Godzina 7:05. Świeci piękne słońce i zapowiada się prawdziwie upalny, letni dzień. Spotykam się z Danielem na Taczaka.


Startujemy


Oficjalne logo imprezy :)


Autor

Krótka wymiana zdań, nastroje super, aura dopisuje więc wpinamy się w bloki i czas ruszyć na południe. Jedzie się cudownie, wiatr lekko w plecy i ani się obejrzeliśmy a już byliśmy na przejściu granicznym w Rosówku.


Przekraczamy granicę za Rosówkiem

Kilka kilometrów dalej zaczyna mi coś skrzypieć w rowerze... Nie lubię jak mi coś skrzypi. Prawdę mówiąc niesamowicie mnie to irytuje bo mój rower ma chodzić jak igła, skrzypienie mnie rozprasza, demotywuje. Mimo to humor dopisuje i staram się o tym nie myśleć. Jadymy dalej z nadzieją, że się "rozjeździ" i samo przejdzie. Kręcimy sobie w spokojnym tempie, trzymamy jakieś 33-36 km/h. Puls niziutko, jedzie się elegancko. Mijamy Gartz a później po kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do Schwedt. Tam krótki postój na śniadanie i dalej na południe wzdłuż szlaku rowerowego Odra-Nysa. Niedługo potem po leśnym odcinku pierwszy "zjaździk" z 10% nachyleniem. Klocki hamulcowe Daniela, wymienione tuż przed wyjazdem (produkcji Accenta, nie polecam), kompletnie nie dają rady i kolega prawie wypada z zakrętu. W górach na zjazdach będzie musiał bardzo uważać. Moje zdały egzamin i dobrze stopują więc jedynym problemem jest jak na razie narastające skrzypienie w okolicach suportu.
Następne kilkanaście kilometrów mija nam w lasach i jest to niesamowicie nudny odcinek. Z resztą jak wyjeżdżamy z lasów to widok zamienia się na niewiele bardziej interesujące łąki z Odrą po lewej stronie. Bo z tym szlakiem jest tak, że przez pierwsze 50 km człowiek cieszy nim oko, potem jednak powtarzające się widoki i płaska jak stół trasa zaczyna niesamowicie nużyć.


Pięknie i... nudno


Fotostop na moście, gdzieś przed Schwedt


Jakaś wioseczka za Schwedt, ze ścianką 10%

Temperatura zaczęła błyskawicznie rosnąć w górę i upał ostro dawał się nam we znaki. Jadąc 30-35 km/h pęd powietrza w ogóle nas nie schładzał! Osobiście miałem wrażenie, jakbym jechał za rozgrzanym autobusem lub wielką suszarką do włosów dmuchającą mi prosto w twarz. Po pierwszej setce dopadł mnie pierwszy mały kryzys... Truskawkowe lody z małej, nadbrzeżnej, niemieckiej lodziarni dodały sił i schłodziły trochę ciało. Dbaliśmy też o odpowiednie nawodnienie aby się nie przegrzać i jakoś walczyliśmy dalej z kilometrami. A było ich dzisiaj nie mało do przejechania bo według szacunków jakieś 220km.
Na wysokości Osinowa Dolnego przekraczamy Odrę zajeżdżając na przygraniczny polski jarmark gdzie uzupełniamy bidony i raczymy się zimną cocacolą. Jest też sklep rowerowy w którym pytam o łożyska do suportów Hollowtech II (bo to w nich upatruję przyczyny trzasków) ale chłopaki bezradnie rozkładają ręce - nie wiedzieli nawet, że istnieje taki standard... :)


Postój na jarmarku w Osinowie Dolnym

Po krótkim postoju wracamy znów na szlak po niemieckiej stronie i "zwiedzamy" dalej. Daniel sporo mi pomaga i trochę wożę się na kole. Nasza wydajność ma zgoła przeciwną charakterystykę - ja mogę od razu ostro jechać ale po 100km zazwyczaj się kończę i zwalniam. On odwrotnie - dopiero po pierwszej setce zaczyna mu noga podawać i może wtedy kręcić i kręcić trzymając dobre tempo. Do Kostrzyna zostało kilkadziesiąt kilometrów więc postanawiamy bez postojów dojechać już do miasta i tam zrobić chwilę przerwy. Decyzja ta okazała się trochę nietrafiona bo dystans się nieco wydłużył o parę kilometrów a woda zaczęła ubywać w zastraszającym tempie. Ostatnie 15 km do Kostrzyna jechałem już na pustych bidonach i spierzchniętych ustach. Czułem, że coraz bardziej się odwadniam a za puszkę coli oddałbym wszystko. W końcu dojeżdżamy i zaraz uderzamy do McDonalda na cheesburgera i mały napój z lodem! PYCHA! Kanapkę zjadłem na cztery gryzy a potem delektowałem się zimną gazowaną ambrozją w kolorze karmelu... Ach... Wcześniej dałem znać Gosi o problemach technicznych z moją maszyną więc zrobiła szybkie rozpoznanie internetowe i dała nam namiary na sklepy rowerowe w Kostrzynie. Znaleźliśmy wszystkie, wszystkie dwa. Z czego w jednym panowie zachowali się podobnie jak koledzy z Osinowa, a w drugim co prawda łożysk nie mieli, ale za to poratowali mnie kluczem do odkręcenia misek i kapką smaru. Nastąpił więc pierwszy serwis korby, pod sklepem :) Zdjąłem szybko mechanizm i odkręciłem miski, wyczyściłem stary smar, nałożyłem nowy, skręciłem i w drogę. Nic to nie dało... dalej skrzypiało.... Demotywator mnie dorwał konkretny, ale nie poddaję się. Ważne, że korba kręci, można jechać. Zastanawialiśmy się oboje co to może być: zajechane łożyska, niedokręcone ramię, strzelające gwinty aż po najgorsze, czyli pęknięcie ramy. Tego ostatniego bałem się najbardziej...
Teren pomału, nieśmiało zaczyna się urozmaicać. Gdzieniegdzie wyrastają pagórki, strome stoki, skarpy. Nurt Odry też przyspieszył, rzeka nie płynie już tak ospale jak w Szczecinie.


Uwaga na spadające skały 150 km od Szczecina ;)

Przejeżdżamy przez malowniczo położoną miejscowość Lebus nad którą na wzgórzu góruje wielki napis z nazwą miasteczka podobny do tego amerykańskiego, z Hollywood. Mają Ci Niemcy fantazję...


Prawie jak California.

Przed 17 dojeżdżamy do Frankfurtu gdzie przeprawiamy się na polskie Słubice. Tam zaraz za mostem granicznym zatrzymujemy się w pizzerii i zamawiamy żarcie. Wywiad donosi, że w Słubicach też jest sklep rowerowy więc jadę po pomoc. I dostaję to czego chcę! Nowe łożyska do mojej korby! Proszę sprzedawców o klucze, że ja kupie, ja sam sobie wymienię tylko klucz użyczcie na 10 min... Kręcą nosami, nie... bo to i tamto. No to używam magicznych słów:
- Koledzy pomóżcie, ze Szczecina jadę do Karpacza...
- Ze Szczecina? Poważnie? Do Karpacza? Ile masz już przejechane??
- 180 na chwilę obecną...
I nagle wszystko staje sie proste:
- To trzymaj klucz, smaru będziesz potrzebował?
Heh...
No i się zabrałem za serwis po raz drugi. Wymieniłem, podziękowałem. Wsiadam na rower i... bez zmian!
Znowu skrzypi. Ku...a!!! Co tam może jeszcze skrzypieć? Na pewno rama... k...a poszła mi rama, a dopiero kupiłem, nie ma dwóch lat jeszcze... FUCK!
Ale nic tam. Jechać trzeba!


Pizza w Słubicach

Jestem już tak wykończony upałem, że nie mam siły się tym przejmować. Skrzypiącym rowerem dojeżdżam do Daniela i zajadamy się pizzą. Zbieramy manatki i ruszamy do Gubina gdzie mamy zabukowany nocleg. Teoretycznie Gubin powinniśmy osiągnąć za 50 km. Teoretycznie...
Na trasie dokleja się do nas sympatyczny niemiec Martin. Też na szosie. Łapie koło jak mijamy go z przelotową 36km/h czyli kręcić umie. To dobrze, będzie trzeci na zmiany. Trochę odżywam i też podkręcam tempo. Chwilami lecimy ponad cztery dyszki. Zagaduje się sąsiadem zza Odry i trochę paplamy o tym kto skąd jak i dlaczego. Martin odbija nam w innym kierunku kilkadziesiąt kilometrów przed Gubinem ale wskazuje drogę i przyznam, że nieco nam pomaga bo sami trochę byśmy pobłądzili. No dobra... to już końcówka. Według licznika do Gubina zostało nam kilkanaście kilometrów. Bidony na wykończeniu ale to już przecież rzut beretem. Dojeżdżamy do zakrętu, widzę jakieś domki... yeeeeeeeeaaaahhh to pewnie Gubin! :D

Taki ch...j! Spoglądam na drogowskaz: GUBEN 24 km

:(

Nie kumam. Trudno. Jakiś podjazd. Podjeżdżamy. Potem parę kilometrów prosto. Znów drogowskaz: GUBEN 28km. WTF??? Przecież jedziemy dobrze! Chyba...


Pierwszy większy podjazd

Zaciskam zęby i spinam się w sobie. Trzeba dojechać, nie ma opcji, czeka na nas klitka w Domu Turysty ale będzie prysznic, będzie łożko i dach nad głową. To mnie motywuje. Daniel odwala kawał dobrej roboty i ciągnie mnie na kole dzięki czemu trzymamy dobre tempo wyraźnie ponad 30km/h. Pęka 240 km a GUBEN nicht widzieć. Znowu jakieś pagórki, potem zjazd... i... w końcu!!! GUBEN!!! Kilka kilometrów niemieckich "przedmieści" i jesteśmy na polskiej stronie, w Gubinie. Szybkie zakupy w Biedrze i Tesco i do "hotelu". Prysznic, piwko, pranie ciuchów i lulu...
Spało mi się zajebiście!


Gubin


Guben

Dzień drugi

HZ: 40%
FZ: 41%
PZ: 3%

Dane wyjazdu:
18.02 km 0.00 km teren
00:50 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 25.07.2012 | Komentarze 0

Kategoria 0-50km


Dane wyjazdu:
16.64 km 0.00 km teren
00:41 h 24.35 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 8

No i doszły gadżety na wyjazd czyli plecak rowerowy 5 litrowy (mam nadzieję, że zmieszczę tam graty na 3 dni :P) oraz nowe klocki hamulcowe Clarksa (bo jak zobaczyłem w jakim stanie są obecne, to wolę na zjazdach mieć świeże okładziny). Pogoda szykuje się wyśmienita więc jestem pełen optymizmu, choć z drugiej strony takie upały i konkretna lampa przez całe dnie może nas nieźle wykończyć.
Jeszcze tylko jutro 8h w robocie, potem dodom, paciu i w drogę ku przeznaczeniu hehehe.
Kategoria 0-50km


Dane wyjazdu:
41.43 km 0.00 km teren
01:16 h 32.71 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:23.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:159 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1017 kcal

Trening #67 Przepał

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 23.07.2012 | Komentarze 0

Ostatni mocniejszy trening przed Karpaczem. Kurcze jak sobie przypomnę swoje treningi z kwietnia czy nawet maja to jest postęp. Do Polic bez jakiegoś specjalnie dużego wysiłku wykręciłem przeciętną 33,7 i to po ścieżkach rowerowych (av hr 156). Jakby ktoś mi powiedział, że będe tak kręcił w lipcu to bym kazał mu się w czoło puknąć :) Potem podjazd od strony Polic pod Przesącin. Kurcze... ja nie wiem co ta "góra" w sobie ma, ale czy to wolno czy na ostro zawsze mnie wymęczy. Potem wymordowany regenerowałem siły i dalej rura do Szczecina na lekkich zjazdach. Średni puls mówi wszystko choć czas taki sobie. I wg GPSies wyszło 346m przewyższenia. Jak na 40 kilometrową pętle to całkiem całkiem :)

HZ: 3%
FZ: 48%
PZ: 50% - nie pamiętam już kiedy ostatni raz na treningu miałem więcej czasu w tej strefie niż w FZ

Dane wyjazdu:
19.50 km 0.00 km teren
00:59 h 19.83 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Kacora rozjeżdżanie z Gosią

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 22.07.2012 | Komentarze 2

Bez historii wypad byle nogą pokręcić...

No i Wiggins dziś odebrał to na co zapracował. Można dyskutować w jakim stylu to zrobił, ale fakt, że Sky pokazał siłę w tym tourze.
Kategoria 0-50km


Dane wyjazdu:
111.66 km 0.00 km teren
03:35 h 31.16 km/h:
Maks. pr.:45.30 km/h
Temperatura:16.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2478 kcal

Trening #67 Ueckermunde z Pawłem

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 21.07.2012 | Komentarze 4

Ustawka z Pawłem o 9:30 na Głębokim. Pogoda bardzo rześka ale ładna (nie licząc dość mocnego chwilami wiatru). Dzisiaj miało być lżej, bez ognia ale za to dalej i założenia udało się spełnić. Na spontanie wybrałem trasę na Ueckermunde i tam też ruszyliśmy. Do Pampow towarzysko a potem już troszkę mocniej po zmianach. Wiatr mocno dawał się we znaki ale dobrze nam poszło i trasa szybko minęła. Po drodze mijaliśmi mnóstwo globtroterów rowerowych obładowanych sakwami. Szosowców za to jak na lekarstwo. W Ueckermunde postój wydłużył nam się do 0,5h bo zagadała nas dwójka rowerzystów, jeden z Władysławowa, któremu Paweł objaśniał trasę a ja pogadałem z jakimś starszym Niemcem, który jednak mówił łamaną polszczyzną i przedstawił się jako członek szczecińskiego PTTK. Ciekawe kto to taki?
Trasa powrotna poszła trochę szybciej bo wiatr częściej nam pomagał niż przeszkadzał. Przed Tanowem już mi trochę bateria siadła i włączyło się ssanie ale kompan z ochotą przystał na propozycję krótkiego popasu przed sklepikiem hehehe. Potem już rura do Szczecina i rozjechaliśmy się do domów. Super wypad, fajnie się jechało.

Puls spoookojny, noga zaskakująco świeża, kręciła aż miło. Fajny treningowy tydzień mi wyszedł :)


Rynek w Ueckermunde


Maszyny stygną przed piekarnią


Idzie zaciąg

HZ: 21%
FZ: 66%
PZ: 10%

Dane wyjazdu:
57.85 km 0.00 km teren
01:57 h 29.67 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1199 kcal

Trening #66 Z Michałem wieczorny rozjazd

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 1

Po pracy z Michałem lekki rozjazd. Miało być krócej ale pogubiłem się lekko w dojczach i dokręciliśmy kilka dodatkowych kilometrów. Pogoda neutralna, trochę pokropiło. Puls spokojnie, noga kręciła. Na trasie zrobiłem dwa sprinty gdzie depnęłem do 53km/h w pierwszym i 54km/h w drugim. Cavendishem to ja nie będe :D

P.S. Kolegom, którzy jutro będą bić swoje rekordy dystansu (360 i 500km) życzę powodzenia i wytrwałości! Oby Wam się udało koxy :D

HZ: 60%
FZ: 32%
PZ: 4%

Dane wyjazdu:
22.00 km 0.00 km teren
00:50 h 26.40 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 720 kcal

Trening #65 Kap kap

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 7

Padło na podjazdy na Miodowej. Umówiłem się tam z Tomkiem, któremu miałem podrzucić klucz do misek hollowtecha. Przy okazji mieliśmy razem pokatać hopkę. Pojawił się też Daniel. Aura nie rozpieszczała i generalnie robiło się coraz bardziej paskudnie. Przy trzecim podjeździe lało już konkretnie ale coś tam zawsze udało się pokręcić. Z dalszego treningu zrezygnowaliśmy ze względu na obawę złapania przeziębienia, które nie może nam popsuć górskich planów.


Lekko nie było...

HZ: 27%
FZ: 30%
PZ: 33%