Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
232.79 km 0.00 km teren
09:24 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:33.0
HR max:181 ( 91%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 5094 kcal

Szczecin-Karpacz: dzień drugi

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 3

Wstaliśmy dość wcześnie bo jeszcze przed siódmą. Wyspałem się za wszystkie czasy, Daniel trochę mniej. Zebraliśmy suche ciuchy, mokre jeszcze koszulki przewiesiliśmy na barankach, wymeldowaliśmy się i ruszyliśmy do spożywczaka po śniadanie. Nad Nysą w promieniach porannego słońca (które znów zapowiadało konkretną patelnię...) oddaliśmy się konsumpcji. Gubin ładne miasto, zwłaszcza starówka po niemieckiej stronie. Kończymy popas i wyjeżdżamy w trasę.


Śniadanie na ławce
I znów szlakiem Odra-Nysa. Ale pojawił się nowy element krajobrazu: co parę kilometrów na Nysie są zbudowane zapory i spiętrzenia. Wszystkie są do siebie bardzo podobne i człowiek ma wrażenie, że kręci się w kółko jak w jakiejś kreskówce. Czasami szlak odbija w lasy i tam już zaczynają się małe hopki. Niektóre całkiem sztywne. Na jednym ze zjazdów kolega chce zrobić foto, ale zapomina zapiąć futerał i na wyboju, przy ponad 40km/h aparat wypada i uderza o asfalt. Szkody są poważne, przeszlifowana obudowa, zniszczony wyświetlacz... Na szczęście obiektyw działa i ostrzy więc zdjęcia robić można, tyle, że na czuja ;) Coś pechowy ten wyjazd, mój rower niepokojąco skrzypi, Daniel poważnie uszkadza aparat... Ale jedziemy dalej, słowo się rzekło i do Karpacza trzeba dziś dojechać. A droga łatwa nie będzie...


Ładne miasteczko ale nie pamiętam za cholerę nazwy...

Po pierwszych 50km robimy krótki postój w jakiejś zapomnianej niemieckiej wioseczce. Tam metodą dedukcji chyba odnajdujemy prawdopodobną przyczynę skrzypienia Cuba. Hak przerzutki. Po wypięciu koła i podginaniu przerzutki wydobywają się bardzo podobne dźwięki. Niestety nie mamy oliwy aby zalać łączenie haka z ramą. Jedziemy dalej. Ratuje nas miła sprzedawczyni z nowopowstałego sklepu rowerowego w Łęknicy, która specjalnie dla mnie otwiera nową butelkę olejku i pozwala mi zalać hak i nic za to nie płacić! Niestety bez rezultatu - hałasuje dalej... Olać to. Dzisiaj czeka nas przywitanie z górami!
Tyłek zaczyna mi odpadać. Nogi dają radę, plecy też ale nie mogę już usiedzieć na siodełku dłużej niż kilkaset metrów. Co chwila wstaję i pedałuję kilkanaście metrów na stojąco aby dać odpocząć czterem literom.
Przecież już bliżej niż dalej :)
Ale najpierw trzeba dotrzeć do Zgorzelca, czyli niemieckiego Gorlitz. Już przed Zgorzelcem na niektórych prostych widać na horyzoncie masyw Gór Izerskich a bardziej w lewo siny zarys Karkonoszy. Niby już widać choć to ciągle jeszcze 100km do pokonania, ale micha się cieszy na taki widok i morale rośnie! W końcu zaczyna docierać do mnie jak daleko już jesteśmy od Szczecina a to dopiero ledwo ponad doba od wyjazdu!
Do Gorlitz docieramy przed godziną piętnastą. Bardzo ładne, położone na wzgórzach miasto. Po niemieckiej stronie uwagę zwraca Kościół św. Piotr i Pawła wyrastający ze starówki tuż nad Nysą, która poprzecinana jest licznymi kaskadami.


Zgorzelec - widok na niemiecką stronę


Widok w dół Nysy

Po polskiej stronie znajdujemy niedrogą restaurację w której zamawiamy zupę pomidorową i drugie danie. Najlepsza pomidorowa jaką jadłem! Konkretnie zabielona śmietaną, pyszny makaron! Jak się potem okazuje na rachunku zupę dostaliśmy gratis ;) Nie wiem czy celowo czy omyłkowo, ale z racji ograniczonych funduszy nie mieliśmy zamiaru wyjaśniać tej sytuacji. Wychodzimy przed restauracje, upał znów uderza ale... miła niespodzianka: rower chodzi cichuteńko jak z salonu! Nie wiem czy to oliwa w końcu spenetrowała hak czy ktoś rzucił zaklęcie, ale niezmiernie mnie to ucieszyło i dodało skrzydeł. Noga też jakaś mocniejsza. Bidony zalane i ruszamy w góry! Bo podgórze zaczyna się mniej więcej od Gorlitz. Droga prowadzi przez coraz większe zjazdy i podjazdy. Na początku małe hopki, potem kilkaset metrów i stopniowo coraz większe.


Jupi ja jej! Górki! :D Jak się dobrze przyjrzeć to na horyzoncie widać siny zarys Karkonoszy


Jak są górki to muszą być podjazdy, jeszcze z uśmiechem na ustach ;)

Kluczymy podrzędnymi drogami od wioski do wioski. Kierujemy się na Sulików a dalej na Leśną. Z Leśnej jest rzut beretem do Zamku Czocha ale nie mamy czasu. W zasadzie robi się trochę ciasno więc nie robimy zbędnych postojów i całkiem żwawo pokonujemy coraz większe górki. Teren robi się już mocno pofałdowany i im większe górki tym większy uśmiech maluje się na mojej gębie :D Piękne widoki. Zaczynają się pierwsze zjazdy po dwa, trzy kilometry. Nawierzchnia średnia ale i tak dostarczają mnóstwo frajdy i zabawy jak bez dokrętki bujamy się do prawie 60km/h. Po pierwszych zjazdach następują pierwsze poważniejsze podjazdy. Nachylenie miejscami spokojnie przekracza Sąsiedzką czy Panoramę znaną ze szczecińskich treningów a wspinaczki ciągną się 2, 3 kilometry.


Tam dalej widać jak droga wystrzeliwuje w górę, to dopiero skromna zapowiedź tego co nas czeka

Siły jednak nie opadają i systematycznie zbliżamy się do Świeradowa-Zdroju. Karkonosze widać już bardzo wyraźnie, na szczytach można dostrzec schroniska, w wieczornym słońcu prezentują się cudownie. W Świeradowie krótka przerwa na szamanko. Idę do Orlena bo mam ochotę na hotdoga. Sprzedawca wypytuje z niedowierzaniem czy my na prawdę przyjechaliśmy ze Szczecina. Odpowiadam, że tak, że to drugi dzień naszej podróży. Na co on wspomina coś o tych upałach, o wariactwie... chwila pauzy i wypalił:
- Pan wie, że pan umrze?
- Hahahaha... no nie mam tego na razie w planach.
Zjadłem hotdoga, poczekałem aż Daniel wciągnie pierogi w barze obok i ruszyliśmy na pierwszy prawdziwie górski podjazd czyli:

PODJAZD ŚWIERADÓW-ZDRÓJ - SZKLARSKA PORĘBA

Nie jest to mocny podjazd jak na góry ale dla świeżaka z nad morza robi wrażenie. Przede wszystkim długością. Cały 16 km ale właściwe podjeżdżanie trwa 10 km. Nachylenie stopniowo rośnie a ostatnie 2 km dają nieźle po nogach. My robiliśmy go mając już przejechane 180 km z czego od pięćdzieśięciu kilometrów męczyliśmy się po hopkach. Dał mi w kość. Po 10tym kilometrze nachylenie opada do bardzo słabego poziomu, praktycznie się go nie czuje. Na końcu, tuż przed samą Szklarską jest Zakręt Śmierci. Jak go zobaczyłem to zrozumiałem dlaczego tak się nazywa: ostra serpentyna z skalnym murkiem i pięknym widokiem na Karkonosze i Szklarską w dole. A za murkiem prawie pionowa skarpa... Nie chciałbym tam wypaść. Za zakrętem krótki ale stromy zjazd do miasteczka. Mógłbym bardziej poszaleć ale drogi nie znałem, powoli się ściemniało więc rozkręciłem się max do 55 km/h. Mimo to radochy co nie miara a adrenalina jak po rollercoasterze :)


Widok na Szrenicę z Zakrętu Śmierci

ZJAZD SZKLARSKA PORĘBA - PIECHOWICE

Najlepszy zjazd ze wszystkich jakie jechałem w czasie tego pobytu. Absolutny 6-kilometrowy debeściak. W skrócie: po lewej strome zbocze pnące się w niebo porośnięte świerkami, droga szeroka, dobry asfalt, po prawej kamienny murek przechodzący bezpośrednio w koryto górskiego potoku wysadzonego kamieniami a na liczniku non toper 50-70km/h. BAJKA! Jak składałem się w zakręty to niejednokrotnie koła były jeszcze na asfalcie a głowa nad murkiem - tak się kładłem :). Ruch był mały więc względnie bezpiecznie. Przeżycia nie zapomniane... Tego nie da się opisać, ta prędkość, pęd powietrza, siły na zakrętach, jazda na granicy przyczepności kół i potęga gór nad tobą... To trzeba po prostu przejechać i poczuć tą adrenalinę i ryzyko. Jak zatrzymaliśmy się przed Piechowicami to czułem, że mogę wszystko! Eksplozja endorfin!

Dalszy odcinek nie obfitował już w taką adrenalinę ale trasa prowadziła u stóp Karkonoszy, słońce chyliło się ku zachodowi i widoki zachwycały mnie za każdym zakrętem. Krótki postój nad zbiornikiem w Sosnówce i atakujemy Karpacz.


Zachód słońca nad Karkonoszami, po prawej zbiornik sosnowiecki


Tam gdzieś z lewej jest Karpacz, że niby blisko... tia...

Podekscytowanie zeszło i nogi przestały już tak dobrze kręcić. Pytam się już Daniela, kiedy ten Karpacz. Po drodze co chwila hopki, niektóre z nachyleniem 10% i większym. Krótkie bo krótkie ale jak się ma w nogach już 220km to bolą... W końcu jest znak: Tesco Karpacz - 2,5 km. Super!


Tutaj jeszcze żywiłem nadzieję, że za 5 min będe meldował się w pokoju... ehe.....

Jedziemy jedziemy i robi się coraz ostrzej w górę. Nogi już na grubej rezerwie a tu coraz bardziej stromo... Gdzie ten Karpacz?! Nigdy nie byłem w Karpaczu i nie wiedziałem jak piekielnie jest to miasteczko położone - główna ulica pnie się w górę przez kilka kilometrów ze średnim nachyleniem 5-7% a chwilami i więcej. Tylko tłumy turystów motywowały mnie aby wepchać swoje obolałe dupsko pod ośrodek, bo wstyd prowadzić na piechotę, w końcu próbuję być kolarzem :)
W końcu umordowany absolutnie wyjechany na maksa jak jeszcze nigdy w życiu docieram pod drzwi ośrodka. I klops. Drzwi zamknięte. Jest już prawie ciemno. Koleś z którym ugadaliśmy się na rezerwację nie odbiera telefonów. Robi się coraz zimniej a mokre ciuchy szybko wychładzają. Szczerze mówiąc jest mi już wszystko jedno, mogę się walnąć pod murkiem albo w krzakach i zasnąć - tak jestem wynorany. W końcu Daniel dodzwonił się do łebka a ten proponuje nocleg kilkaset metrów niżej ale za 15 zł więcej niż ustalaliśmy. Jest już późno, nie mamy zamiaru się kłócić ale jemu też nie chcemy dać zarobić i rzutem na taśmę organizujemy sobie pokój w pensjonacie. Bardzo miła Pani ratuje nas z opresji i dostajemy fajny duży pokój w niezłym standardzie z widokiem na góry :). Nawet niemiecki Eurosport odbiera więc oglądamy otwarcie igrzysk hehehee. Na kolacje dwa pęta śląskiej, dwie bułki i Prince Polo XXL + woda. Dużo wody... Do rana wypiłem 1,5 litra.
Dobranoc.

Dzień trzeci

HZ: 44%
FZ: 29%
PZ: 6%


Komentarze
Anja | 18:35 niedziela, 9 września 2012 | linkuj Mega wyprawa :) Gratulacje!
Przeczytałam wszystko. Zgorzelec moje rodzinne okolice :))
barblasz
| 08:12 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj W części 2 zaczęły się moje rodzinne strony- jestem ze świeradowa:-)Za odcinek Świeradów-Karpacz z taką ilością km w nogach -MEDAL;-)!!!
Eryczek
| 22:09 niedziela, 29 lipca 2012 | linkuj Część 2 przeczytana, lecimy dalej.... :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa nimio
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]