Po pracy. Szybko się już ściemnia. Dziś było względnie ciepło w porównaniu do ostatnich dni a mimo to jechałem na "długo" i się specjalnie nie zgrzałem. Minęłem się z dwoma kolarzami na trasie w tym z jednym, któty ujeżdżał mojego kjuba :) Jesień idzie pełną parą...
Urlop spędzony głównie na pieszym zwiedzaniu Tatr. Niby turystyka choć muszę powiedzieć, że pierwszy raz byłem w górach (Karkonoszy z Danielem nie liczę :D) i nie sądziłem, że uda tak dostaną po dupie! Masakra! Na podejściach tętna typowo treningowe, niektóre odcinki tak strome, że musiałem robić przerwę co 10 minut na złapanie oddechu... Ot turystyka haha. Ale nie żałuje i na pewno będe wracał w Tatry bez roweru. A co do treningu: rozkręcałem nogę. Z założenia miało być lekko i tak było. Kilka depnięć, z dwa sprinty i reszta totalna baja. Puls trochę wyżej niż zwykle, ale bez tragedii. Sezon dla mnie się kończy i wchodzę w przyjemny okres wycieczkowego rozjeżdżania się hehe.
Tak sobie zdobywałem szczyty z moim dyrem sportowym:
Ustawiliśmy się z Romano na objazd pętli kryterium na Wałach. Generalnie masakra, dziwię się, że Mateusz jeszcze chce tam się ścigać :) Zjazd masakra, jechaliśmy lajtowym tempem a myśleliśmy, że nam łapy pourywa. Nie wyobrażam sobie lecieć tam w pełnym gazie... Zrobiliśmy dwa kółka i zwątpiliśmy. Potem uderzyliśmy na Strzałowską - trzyma cholera nieźle... Dalej przez Przyjaciół Żołnierza i Duńską na Miodową. Było trochę szarpania ale głównie towarzysko. Więcej chyba gadaliśmy niż kręciliśmy.
Dzięki Romek!
Pulsu brak bo nie nastawiałem się dzisiaj na trening więc nawet opaski nie założyłem :D
Urlop się zaczął więc trzeba trochę go rowerowo wykorzystać. Trasa przez Dobieszczyn na Ahlbeck, dalej Egessin, Torgelow, Viereck, Pasewalk, Rossow, Locknitz, Bismark, Lubieszyn, Mierzyn, Szczecin. Puls jakoś dziwnie łatwo się wysoko wkręcał. Miałem przejechać tą pętle na luzie, w końcu mój "sezon startowy" się zakończył i pomału czas luzować nogę ale wymęczyłem się konkretnie. Nie wiem o co chodzi. Zauważyłem, że u mnie większą rolę przy wytrzymałości gra czas treningu niż jego intensywność. Dziś jechałem w tętnie 65-75% HR czyli umiarkowana intensywność a wyjechałem się już dość mocno na 60tym kilometrze. O co kaman? Dopiero co byłem o włos od zwycięstwa w Łobzie gdzie szedł gaz całe trzy godziny a teraz na lajtowym treningu po drugiej godzinie łapie mnie konkretny dołek? Fakt, że trasa grubo pod wiatr, dość chłodny, dopiero w Pasewalku zaczęłem jechać z korzystnym. Mimo wszystko nierozumiem skąd ten kryzys... Na końcowych 30 kilometrach to puls szalał jak pojeb...! Wystarczyło, że trochę mocniej zakręciłem i od razu strzelał pod 170. Jak się zatrzymywałem na światłach to spadał wolno do 140 (normalnie szybko opada do 110-115).
Poza tym było super, bez spiny na dobry czas, w końcu luźna jazda.
Przydało by mi się coś takiego w Gorzowie :D &feature=relmfu
Święta, święta i po świętach. Na Łobzie czułem, że jestem w gazie, czułem moc w nogach od mniej więcej trzech tygodni i chyba była to moja najlepsza forma w sezonie. Teraz pomimo prób rozkręcania nogi niestety to już nie to samo :). Upierdliwy wiatr dzisiaj wiał i było dosyć chłodnawo. Chwilami żałowałem, że nie wziąłem rękawków. Poza tym brzuch trochę dokuczał w środku trasy.