Trening króciutki, ciężko go nawet nazwać treningiem. Raczej nocna zabawa wśród neonów i samochodowych reflektorów. Czasem tak lubie. Rura spod świateł i te sprawy ;) Dodatkowo przetestowałem sobie nowy gadżet czyli zimowe owiewy
Pro New Classic. Mam nadzieję, że tejj zimy stopy wytrzymają nieco dłuższe wycieczki niż 2h.
A poza tym jakoś naszło mnie na małe podsumowanie mijającego sezonu.
W planach było:
1) podnieść swoje osiągi (jakże oryginalny cel :))
2) złożyć nowy rower który nie będzie aż tak bardzo odbiegał od maszyn konkurentów
3) zaliczenie przynajmniej kilku maratonów z cyklu Pucharu Polski
4) walka o czołowe pozycje na tychże maratonach
5) częstsze i dłuższe treningi
6) przejechać samotnie trasę ze Szczecina do mojego rodzinnego Słupska
Zaczynamy rozliczanie:
Ad. 1 Osiągi? Podniosłem. Zdecydowanie czułem się wyraźnie mocniejszy niż w zeszłym roku. Poprawiłem grubo swoje czasy, dobra noga przyszła też wcześniej niż w poprzednim roku - efekt przepracowanej jako tako zimy (bieganie, spinningi, rozpoczęcie jazd już w styczniu). Miałem ochote wystartować z przygotowaniami już w grudniu, ale kontuzja (
złamany nadgarstek - nie jeździjcie po lodzie :P) wyłączył mnie na dobry miesiąc z wszelkiej aktywności.
Ad. 2 Rower złożyłem zgodnie z planami. Udało się nawet dostać zgodę od dyrektora na zakup korby, która w mniemaniu Małgosi (jak i moim również) jest naprawdę sporym wydatkiem ale wspaniale wieńczyła moje "dzieło". Większość znajomych gdy spytała o cenę stukała się w czoło słysząc odpowiedź. Dobrze, że nie wiedzą ile kasy na rower przeznaczają moi koledzy :D:D Obecnie nie cierpię już na kompleks sprzętu i uważam, że najsłabszym elementem w całej układance jestem ja sam. Jak zacznę jeździć jak największe koxy pomyślę o zmianie sprzętu na coś lepszego. Czyli nie prędko :D Kubek ma się dobrze, sporo z nim już przeszedłem i mam nadzieję, że w przyszłym sezonie da sobie radę z innymi.
Ad. 3 Maratony... Szczerze powiem, że planowałem objechać co najmniej pięć. Udało się zaliczyć trzy. Nie uważam tego jednak za porażkę. Niestety plany planami a życie swoim torem. Na tych startach, na których mogłem się pojawić byłem. Pod koniec 2011 powiedziałem sobie, że jeśli w przyszłym sezonie moja zimowa i później wiosenna praca treningowa nie przyniesie efektów (czyt. okolice podium w kategorii oraz lepsza połowa w OPEN) to dam sobie spokój ze ściganiem. Czekała mnie jednak miła niespodzianka. Do pierwszego startu czyli Świnoujścia w maju podchodziłem z dużą pokorą i dystansem. Nie chciałem się za bardzo napalać. Cyferki z treningów, jakie wówczas wpisywali moi koledzy znacznie odbiegały na moją niekorzyść od moich liczb. Niby to tylko pusta statystyka ale jednak sprawiała, że nie czułem się pewny swojej dyspozycji. Tak się jednak dziwnie złożyło, że start poszedł mi super, na trasie czułem się mocny i pewny, że kondycyjnie jestem w stanie w pełni kontrolować sytuację i zostało tylko odpowiednie obmyślenie taktyki. Miłe uczucie. Maraton pojechałem z uczuciem dania z siebie 80% możliwości. Mimo to otarłem się o drugie miejsce w kategorii ostatecznie plasując się z brązowym medalem, a w OPEN również nie było najgorzej. Był to ważny dla mnie sukces, bo po Łobzie 2011 miałem wrażenie, że trafiło się ślepej kurze ziarno (4 m-ce M2, o włos od podium). Świnoujście pokazało jednak, że nie jestem taki do końca ślepy :)
Do Gorzowa podszedłem więc z umiarkowanym optymizmem. Start dobrze poszedł, była szansa na współpracę i dobry czas niestety defekt przekreślił szanse na ugranie konkretnej lokaty. Mimo wszystko humor na mecie mi dopisywał bo wyścig potraktowałem jako osobistą walkę z samym sobą i próbę udowodnienia sobie, że mogę jeździć mocno. Wykręciłem dobry czas jadąc głównie solo w trudnych warunkach. Bardzo mnie to zahartowało psychicznie.
Potem długo długo nic. Treningi głównie solo i czytanie z wypiekami na twarzy jak koledzy od kółka na kolejnych maratonach miażdżą konkurencję i łapią niesamowity progres. U mnie też forma nie stanęła w miejscu i zbliżał się szczyt. Rekordy swoich treningowych tras zaczęłem ostro łamać bezpośrednio przed startem w Łobzie. Wiedziałem, że będzie trzeba dać z siebie wszystko i wykorzystać chwilę. Grupa nienapawała optymizmem ale liczyłem, że dwójką startujących może uda się dogonić wcześniej startujących. Pozostało potem dobrze rozegrać finisz. Jak postanowiłem tak zrobiłem, dogoniliśmy konkurentów a finisz rozegrałem idealnie wygrywając go z grupy kilkunastu kolarzy i pokazując sobie, że można. Brakło tradycyjnie kilku sekund ale mimo to udało się bardzo dobrze zakończyć sezon startowy podwójnym podium: srebrem w kategorii i brązem w OPEN.
Ad. 4 Tak... jak mam swój dzień i dobrą dyspozycję na "moich" dystansach jestem w stanie walczyć co najmniej o podium, w 2013 trzeba będzie w końcu rozdziewiczyć jakieś pierwsze miejsce. Oczywiście tylko i wyłącznie dlatego, że szczecińskie koxy startują na MEGA hahahaha ;)
Ad. 5 Z pewnością to się udało. Rzadziej miewałem treningi poniżej 50km, chyba, że były to specjalistyczne wypady typu podjazdy czy interwały. W tym sezonie nie łapałem też tak częstych odcięć jak w poprzednim.
Ad. 6 No i niestety się nie udało... Choć częściowo mogę uznać wypad ze Szczecina do Karkonoszy z Danielem za solidny zamiennik. Poznałem w końcu z czym się je górskie podjazdy i poczułem adrenalinę na zjazdach. Było zajebiście!
Czyli generalnie całość na duuuży plus. Życzyłbym sobie, aby za rok było jeszcze lepiej ale wątpie abym wyciułał choćby tyle samo czasu na rower co w bieżącym roku. Zbliża się nieuchronnie data ślubu i do kwietnia może być ciężko. Potem się zobaczy. Wiem już jednak, że chyba nigdy z szosówki nie zrezygnuje. Kocham ten sport i nie zamieniłbym go na żaden inny. Niesamowite emocje w czasie wyścigów, wartościowi ludzie poznawani na treningach, wspólne zamęczanie się w siodle gdzieś w dojczach, mroczki jak idzie zaciąg, palenie w płucach, szum opon i to uczucie gdy wychodzisz na zmianę a czujesz pod nogą... - dzięki koledzy bo bez Was na pewno na szosówce bym nie jeździł. W końcu kolarstwo to sport drużynowy ;)

HZ: 25%
FZ: 46%
PZ: 25%