Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
103.20 km 0.00 km teren
02:58 h 34.79 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:190 ( 95%)
HR avg:167 ( 83%)
Podjazdy:628 m
Kalorie: kcal

VI Świdwiński Szosowy Maraton Rowerowy

Sobota, 19 sierpnia 2017 · dodano: 24.08.2017 | Komentarze 0

Ostatni start miał miejsce na Pucharze Bałtyku w czerwcu i przez ostatnie dwa miesiące trochę poluzowałem treningi i nie złapałem żadnych, wartościowych, kilometrów wyścigowych. Ratowałem sytuację ustawiając się z lokalnymi koniami i wówczas kręciłem mocno i starałem się przepalić nogę. Start w Świdwinie idealnie wpisywał się w moje aktualne potrzeby. Warto było tam wystartować ze względu na piękne tereny do jazdy i profil, który lubię i na którym dobrze się czuje, czyli sporo hopek. 

Pogoda dzień wcześniej, gdy jechaliśmy do Świdwina, nie rozpieszczała. Zlewa totalna, zimno i bałem się jaka aura przywita mnie w dniu startu. Prognozy jednak się sprawdziły i nie padało, asfalty z każdą godziną przesychały coraz bardziej a silny wiatr rozpogadzał niebo o strzępił jednolitą warstwę chmur na pojedyncze obłoki. Frekwencja zawodów nie była duża więc plan zakładał aby pojechać po podium w kategorii, inny wynik byłby porażką. Pakiet startowy odebrałem dniu zawodów i składał się on z... li tylko numeru startowego hahaha. Skromnie, ale wpisowe też było symboliczne więc nie narzekam. Meta usytuowana niefortunnie bo na wjeździe na parking przed stadionem (skręt z ulicy 90 stopni...) więc finisz  z grupy na pewno byłby utrudniony. Co do grup to do końca nie wiedziałem z kim pojadę bo org nie rozlosował i nie ogłosił tego wcześniej jak to zwykle bywa. Informacja została wywieszona dopiero w dniu imprezy. Mój start przypadł na godzinę 9:16. Trafił mi się w grupie Jan Zugaj (persona znana i kontrowersyjna ale cholernie mocna) czyli potencjalny zwycięzca Open. Dziwnym zbiegiem okoliczności hyhyhy grupę przed nim startował pan Harbacewicz więc już wiedziałem, że będzie czekał na nas aby montować razem odjazd na zwycięstwo Open. Plan zakładał więc współpracę z Zugajem, żeby dociągnąć do Harbacewicza a potem pojechać z nimi ile się da.

Start. Ruszamy. Najpierw dziwnie lekko, tak podejrzanie. Wiozę się w kołach pierwszy kilometr i obserwuje rozwój wydarzeń. Z 10-osobowej grupki od razu została czwórka: Zugaj na czubie, na drugim miejscu jego (chyba) znajomy do pomocy, za nimi Józek z STC, który początkowo ma plan wieść się w kołach i wytrzymać ile się da i na końcu ja. Mam wrażenie, że z tej "wesołej" dogadanej gromadki tylko ja nie pasuje i jak pokażą kolejne kilometry - miałem rację. Zaraz po pierwszych kilkuset metrach skręcamy w boczną szosę i zaczyna się krótki, niewielki podjazd. Tempo idzie wręcz ślamazarne... ktoś tu kogoś prowokuje? Jest na tyle luźno, że puls nie wchodzi mi nawet w 3 strefę. Z przodu dwójka się jakoś rozjeżdża na boki i nie bardzo wiem w co grają. Ruszam więc do przodu na czub i rozkręcam nieco żeby podbić tempo ale z pewnością nie na tyle aby zostało to uznane za atak. Mimo to chyba kogoś wkurwiłem bo jak robi się płasko nagle słyszę szum S-worksa Zugaja i ten wyprzedza mnie z pewnością nie tak, jak powinno się wymijać kogoś kogo zmieniamy... ;) Zaczyna się zabawa. Mimo zmęczenia po zmianie doskakuje na koniec 3-osobowego pociągu choć Józek krzyczy abym wlazł przed niego bo on nie ma siły kręcić w tym tempie. "Lider" schodzi ze zmiany, wychodzi jego pomocnik, Józek gdzieś się zakręca i puszcza koło więc znów wskakuje przed niego. Znowu moja zmiana... i znowu zaciąg po tym jak schodzę. Jadę znów na końcu i zmuszam Józka aby też wyszedł na zmianę. Mimo to dostaje opierdol od Zugaja, że nie pracuje i mam się nie wozić hahaha. Sytuacja robi się śmiesznie tragiczna, wiem już, że miło nie będzie i na współpracę nie ma co liczyć. Chcą mnie przemielić i zostawić. Jadę ile się da ale końskie tempo Zugaja i drugiego zawodnika robi swoje i bardzo mnie zadusza. W końcu na horyzoncie na długiej prostej dostrzegam małą grupkę z Harbacewiczem który czeka na nas na Zugaja. Zaraz do niego dojdziemy, wszystko się połączy i mam nadzieje ze odpocznę w kołach. Niestety zanim ich łapiemy wywala mi czerwone kontrolki i zaczynam puszczać koło a konie mi odjeżdżają. Utrzymuję jednak mocne tempo z Józkiem za swoimi plecami i strata powiększa się pomału. Liczę na to, że zanim rozkręcą się na nowo po połączeniu, to zdążę ich złapać. Kręcę ile sił i próbuję dospawać ale niestety... po doskoczeniu i próbie utrzymania się w kołach znowu idzie gaz a ja wyjechany nie mam już z czego odpowiedzieć. Józek mimo próśb nie chce za bardzo mi pomóc, chyba faktycznie nie ma z czego i zostajemy we dwójkę... Zwycięzca Open odjeżdża a cały plan poszedł się jebać.

Lecę więc z moim nadanym przez los kompanem równo, po zmianach ale tempo jest z rezerwą - chce się odbudować. Gdy puls się normuje doganiamy kolejnego zawodnika z STC a potem jeszcze Adama K. z M1, który także odpadł z grupki Zugaja. We czwórkę decydujemy, że będziemy równo współpracować próbując ugrać możliwie niezły czas. I tak już wszystko ch.... strzelił więc pojedźmy z głową i nie tnijmy się, splendory nie dla nas. Przystaję na tą propozycję. 

Za Łobzem gdzieś na trzydziestym którymś kilometrze doganiamy Liska który jechał z dwoma ludkami i ciśniemy dalej na Starogródek. Czuję sporą rezerwę pod nogą i zaczyna w głowie kiełkować myśl aby zmontować jakąś akcję bliżej mety, zwłaszcza, że Józek wychodzi do mnie po cichu z taką propozycją gdy jedziemy w ogonie. Sporo ludzi ściemnia i się wozi choć gdy w końcu zmuszam ich aby wyszli na zmianę to dziwnym trafem okazuje się, że mogą nadać całkiem niezłe tempo... Dojeżdżamy do Świdwina i ruszamy na drugą, mniejszą pętlę. Wylot z miasta zaczyna się krótkim dość trzymającym podjazdem. Pada hasło aby się nie zarżnąć i jechać równo, tak też i czynię. Mimo to odjeżdżam na 20 metrów od grupy i na płaskim czekam aż znów mnie dojadą. Jeszcze za wcześnie... Jedziemy w około 9 ludzi. Ten odcinek jest mi znany bo tydzień temu jechałem tędy na Połczyn. Przed Bierzwnicą trafiamy na malowniczy i dość długi podjazd jak na te tereny. Tempo mocno siada i każdy oszczędza siły. Dla mnie jest jednak za wolno, nogi mi stygną a wole je trzymać na obrocie. Naciskam mocniej i wychodzę na czub. Jadę swoje i się nie oglądam choć nie miałem w planach żadnego ataku. Mimo to przed końcem podjazdu okazuje się, że dołożyłem grupie niezły dystans. Początkowo puszczam korby i czekam aż znów mnie dogonią. Dystans jednak wciąż się utrzymuje, nikt specjalnie mnie nie kasuje ani nie skacze do mnie... w głowie gonitwa myśli: tak? teraz? 77 kilometr... do mety jeszcze 25... powrót pod wiatr, ale na hopkach im dołożę... próbuj! Jedziesz!

I znów naciskam mocniej na korby, rower nabiera prędkośc. W Bierzwnicy odbijam w lewo, na północ i na krótkim podjeździe rozkręcam już swoje, mocne i solidne tempo podjazdowe. Potem zjazd, składam się maksymalnie na rowerze i oszczędzam energię. Na wypłaszczeniu znów rozkręcam, łokcie na baranka i cisnę jak na czasówce. Co chwila monitoruje puls, kadencję i kalkuluje siły. Staram się jechać mocno ale z głową, aby się nie spalić po pierwszy 5 kilometrach. 7 lat na szosie pozwala mi już dobrze czytać organizm. Na prostej widzę, że grupa ma już około minuty straty. Motywuje mnie to jeszcze bardziej ale kilometry wloką się niemiłosiernie. Na kolejnych zakrętach ścinam je maksymalnie i staram się aby jak najszybciej zerwali ze mną kontakt wzrokowy a tym samym kontrolę nad stratą. W końcu dystans robi się na tyle duży, że mogą mnie dostrzec tylko na długich ponad kilometrowych prostych. Przewaga jest już na tyle duża, że realnie wierzę w powodzenie tej akcji. Rozporządzam siłami maksymalnie efektywnie i trzymam równe, mocne tempo. Trochę wstrzymuje mnie parokilometrowy odcinek pod wiatr ale jak się później okazało na Strava Flybys: wciąż sukcesywnie powiększałem przewagę. W końcu mijam rogatki Świdwina, przebijam się przez miasto, zaciągam w trupa na ostatniej prostej samotnie przekraczając linię mety. Padam na asfalt a po próbie wstania nogi betonują potężne skurcze.

Po niedługim czasie dojeżdża Adam, Józek, potem i Lisek. Choć nic dzięki tej ucieczce nie ugrałem w klasyfikacji, to udowodniłem coś sobie i zebrałem cenne kolarskie doświadczenie. Jestem bardzo zadowolony z tego startu, noga mi dobrze podawała. Żałuję tylko, że nie udało mi się podczepić do grupy Zugaja bo mógłbym wtedy przeskoczyć parę oczek wyżej w Open, ale i tak jest nieźle. 8 Open i 2 w M3 czyli pudło zdobyte :)

Kategoria Wyścigi



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa wstaw
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]