Maraton Szosowy Choszczno "Pętla Drawska"
Ale od początku...
Pojechaliśmy z Gosią z rana i w Choszcznie byliśmy grubo przed ósmą. Odebrałem pakiet startowy (całkiem pokaźny...) i spędziłem trochę czasu na pogadankach z przyjaciółmi od kółka i nie tylko. Pogoda dopisywała choć trochę wiało. Temperatura zapowiadała się jednak konkretna i już w okolicach godziny 9:00 robiło się parno. O 0:54 startowała moja grupa. Na czub pognał niesamowicie wycieniowany Zdzisław Buczyński, który trzymał się za autem wyprowadzającym nas z miasta. Ja siedziałem mu na kole, za mną jeszcze Wiesław Lewański i młody Mikołaj Kordus (M1). Także zanim jeszcze wyjechaliśmy za rogatki wyklarowała się czteroosobowa ekipa od mocniejszego kręcenia. Gdy minęliśmy granice Choszczna uderzyła wichura. Wiesław nas co chwila instruował jak mamy się ustawiać do wiatru - taki dyrygent jest bardzo przydatny. Po kilku klasycznych zmianach zaczęliśmy kręcić na gąsienicę ale zadane przez Wiesława tempo plus szybkie zmiany bardzo mnie wykańczały. Nogi bolały bardziej niż zwykle, wiedziałem, że coś jest z nimi nie tak. Miałem wrażenie jakby były nie do końca świeże, jakby te siedem podjazdów na Miodową z środy ciągle w nich siedziało. Dawałem z siebie wszystko choć przeczuwałem, że taki gaz skończy się podobnie jak w Niechorzu. Po drodze łykamy kolejnych kolarzy. Dwóch na wypasionych karbonach na wysokim stożku łapie się na koło i grupka nam się powiększa. Mimo to nie czułem, aby zrobiło się lżej. Wiatr tak kręcił, że nawet jadąc na kole było niewiele lżej niż na czubie pomimo zakładania rantów na prawie całą szerokość jezdni. Ciężko... Wychodzę na kolejną zmianę, odwalam swoje 200m i odbija korby. Nie dociągnę. Spływam w dół pociągu i gdy już prawie miałem mijać ostatniego zawodnika czuje, jak ktoś mnie chwyta za siodełko i podciąga do przodu! Naprawdę miły gest, zasapany podziękowałem wysokiemu koledze z karbonowego cudeńka. Niewiele to jednak pomogło bo tempo rozkręciło się do ponad 40km/h po wiatr. Na 10-tym kilometrze znów przyszła kolej na moją zmianę, też mi po niej odbiło i tym razem nikt już mnie nie ratował. I słusznie. Nie miałem z czego jechać. Zagotowany uspokoiłem tętno i swoim rytmem pokręciłem do Bierzwnika. Po skręcie wiatr dał odsapnąć i zaczęło się połykanie kolejnych kolarzy. Minęły mnie ze dwa pociągi ale niestety nie udało mi się pod nie podczepić. Tak przejechałem ponad 50 kilometrów. Dopiero przed Dolicami dojechał do mnie sympatyczny Grzegorz Ziobrowski z Barlineckiej Grupy Kolarskiej, który zachęcił do współpracy i razem, mocniejszym tempem pokręciliśmy ostatnie kilometry. Odcinek do Dolic leciał bosko, wiatr prawie centralnie w plecy, rozkręciliśmy grubo powyżej czwórki, czasem i piątki a innych zawodników mijaliśmy jak ścigacze. Pozdrawiam również Madzię, która dzielnie pracowała ze swoją grupką. Od Dolic znów potężny wmordewind łamiący psychę. Tempo chwilami 23km/h i tętno 190. Masakra... Jakoś dajemy radę i walczymy ile się da o każdą sekundę chociaż i Grzegorz i ja wiemy, że wszelkie laury są już poza naszym zasięgiem (kolega również odpadł od swojej grupki). Ostatnia sztajfa przed Choszcznem, zjeżdżamy do miasta i razem, honorowo i bez walki przekraczamy linię mety serdecznie sobie dziękując za współpracę.
Miejsce słabe.
MINI M2 Szosa - 7/19
MINI OPEN Mężczyźni - 58/183
Studiując wyniki już się nie dziwię, dlaczego jadąc z Wiesławem tak się zagotowałem: zajął drugie miejsce OPEN tuż za Zugajem.
Jestem rozczarowany swoją dyspozycją. Nogi były wyjątkowo słabe, tempo było mocne, ale żeby odpaść na 10 kilometrze? Tętno pokazuje, że był zapas ale z niewiadomej przyczyny nogi nie chciały kręcić. Cóż... Jak mówi klasyk - wyścigi wygrywa się zimą. A zima nie przejechana, wiosna rozbita i są efekty. Ten sezon coś pechowy, ale następny będzie lepszy!
Dziękuje wszystkim kolegom i koleżankom za świetną atmosferę i doborowe towarzystwo a organizatorom za wzorową organizację tej imprezy! Jeśli tylko możliwości pozwolą będę na pewno wracał na choszczeńskie zawody.
HZ: 1%
FZ: 43%
PZ: 56%
Start
Całus na szczęście :)