No bo jak tu nazwać pierwszy trening od kilku tygodni :) Przypadkowo trafił mi się dzien urlopu więc wykorzystałem go rowerowo. W samo południe i największą lampę wyruszyłem na trasę. Standardowo kierunek Dobieszczyn a potem nawijka na Glashutte, Grunhof, Mewegen, Blankensee, Bismark, Lubieszyn, Mierzyn, Szczecin. Lampa konkret. Dobrze, że ubrałem trykot Calbudu bo to jedyny jaki posiadam z całkowicie rozpinanym przodem. Gdyby nie to prawdopodobnie bym się zagotował żywcem. Od Dobieszczyna wiatr niekorzystny już do samej mety. Jeśli dodać do tego puls z kosmosu (przykładowo płaski odcinek, lekki wmordewind i 175bpm przy 30km/h... :D), bombę od czterdziestego kilometra no to zrobiłem sobie niezłą wyrypę. Na rzęsach dojechałem jakoś do McDonalda w Lubieszynie gdzie ratowałem się truskawkowym szejkiem. Po tej przerwie dokręciłem ostatkiem sił na Mierzyn i dalej na Szczecin do domu. Uff... gorąco.
HZ: 3% FZ: 41% PZ: 55%
Komentarze (6)
No lajnesy są są choć mało jeździłem :) Daniel nie wiem jak tam forma ale mam nadzieję, że uda się ogarnąć Świnoujście chociaż ze względu na beznadziejną trasę to kompletnie mi się tam nie chce jechać. Pętla przez Wisełkę była o wiele wiele ciekawsza...