Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
322.43 km 0.00 km teren
10:52 h 29.67 km/h:
Maks. pr.:54.68 km/h
Temperatura:10.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy:766 m
Kalorie: 8357 kcal

Atak na życiówkę :)

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 10

Po dwusetce w marcu Grześ zapowiadał zorganizowanie w najbliższym czasie objazdu Zalewu Szczecińskiego w wersji extra delux poszerzonej aby wyszła trójka z przodu na dystansie. Przejechawszy całkiem dobrze wspomniane dwieście na góralu postanowiłem spróbować zmierzyć się z tym dystansem. Dotychczasowy mój rekord czyli 266 km miał już swoje lata, wypadałoby go poprawić :)

Stworzone zostało wydarzenie na Stravie i wstępnie chętnych było całkiem sporo osób, chyba ok. 10. Jak to jednak w życiu bywa co wirtualnie to nie zawsze oznacza realnie. Sam wahałem się do ostatniej chwili bo akurat dwa tygodnie przed wyrypą tydzień odpadł mi treningowo z powodu intensywnego przeziębienia a drugi praktycznie też zajęty delegacjami. Czułem się więc stosunkowo kiepsko wyjechany ale co tam, raz się żyje. 

Sobota, 7:00, zajeżdżam pod pomnik marynarza przy Placu Grunwaldzkim gdzie witam się z Ojcem Dyrektorem Grzegorzem oraz nowo poznanymi kolegami, czyli Maćkiem i Mateuszem. Chwilę później zajeżdża sławny kox Romek a chwilę po nim kolega Arek - miło było poznać. Pamiątkowa fota pod pomnikiem i ruszamy w kierunku Mierzyna a potem na Lubieszyn. Ciepło nie jest. Zdecydowanie temperatura wczesnowiosenna. Długo biłem się z myślami jak jechać i w końcu ostatecznie ubrałem legginsy do biegania, na to spodenki, termobluza, bluza, trykot i dodatkowo na początek i koniec wyjazdy wiatrówka typu "cienki kondom pocket size". Rękawice długie (strzał w dziesiątkę) ale owiewów na buty już nie brałem (rano trochę przemarzłem ale potem było ok). Wiatr daje równo i nas specjalnie nie oszczędza. Prognozy jednoznacznie wskazywały, że pierwsza połowa trasy będzie dla nas pod tym względem bardzo niekorzystna. No i tak było. Całe szczęście, że chociaż niemieckie asfalty poza nielicznymi wyjątkami rozpieszczały nas gładkością więc nieźle się nam pod ten wiatr mieliło. Tempo poszło na początku mocne, może nie jakieś harpagańskie ale Grzesiek z Romkiem nie oszczędzali watów i cisnęli solidnie. Efekt był taki, że nawet na kole nieźle mnie wywiało i było kilka momentów gdzie musiałem mocno zaginać aby nie spłynąć. W Uckermunde szybki postój na "ławeczce" i dalej rozkręcamy się do Anklam. Parę kilometrów przed Anklam dopada mnie kryzys. Zaczynam się czuć bardzo słabo, opuszczam nawet jedną swoją zmianę co mnie bardzo podłamuje psychicznie, bo musi mi naprawdę wiać w nogach pustkami, żebym decydował się na taki krok. Pozwala mi to jednak złapać tzw. drugi oddech i odbijam się od dna.

W Anklam popas przy drewnianym moście ale mi nie jest do śmiechu. Cały czas zastanawiam się czy dam radę, a w sumie to jestem pewny, że nie. Posilony cornym ruszam dalej i kręcimy w kierunku Wolfgast. Mateusz i Maciek też już zaczynają narzekać i wahać się czy aby nie przeproszą się z PKP w Świnoujściu. Fakt, że nie tylko ja umieram dodaje mi skrzydeł - nie ma to jak towarzystwo w cierpieniu. I zaczyna mi się kręcić coraz lepiej. Zaczynam już myśleć o sklepiku w Wolfgast i co ja sobie tam kupię i zjem bo żołądek zaczyna ssać. Dojechawszy na miejsce napadamy Lidla, kupuję sobie jakieś bułki, colę i tabsy Dextro. Potem przed mostem zwodzonym pochłaniam część zakupów. Postój wydłuża się przez podniesienie mostu na czas przepłynięcia kilku jachtów. Jak tylko jednak Uznam znów zostaje połączone ze stałym lądem ruszamy i ciśniemy dalej w kierunku Peneemunde.

I stał się cud. Noga zaczyna kręcić, mogę dawać normalne zmiany i czuję się jak nowonarodzony. Do tego wychodzi słońce, temperatura podnosi się powyżej 10 stopni więc zdejmuje kondoma i jadę tylko w termobluzach i trykocie. Jest ok. Wiatr chwilami zaczyna wiać neutralnie więc daje odetchnąć po 140km walki z centralnym wmordewindem. O 14:00 dojeżdżamy do U-boota - celu głównego wyprawy. Szybkie foto i kilka minut na batona, zawijka i ruszamy po śladach w kierunku Świnoujścia. Jedzie mi się wybornie. Wiatr daje w plery, wszyscy ładnie kręcą no kolarska poezja. Nawet jacyś niemieccy turyści widząc zawrotne tempo naszego 6-osobowego peletoniku dopingują "Schneller, schneller!". Do Świnoujścia docieramy dosyć sprawnie i ładujemy się do Macdonalda gdzie w planach jest, jak to powiedział Ojciec Dyrektor fan wielki knajpek z żółtym "M": normalny obiad w knajpie typu fast food. Jakolwiek ironicznie by to nie brzmiało Big Mac smakuje po 200 kilometrach ZAJEBIŚCIE. Tak samo zajebiście smakuje Wieśmac i dwie porcje frytek. Duża cola też jest zajebista. Duża kawa również. Tak, to była moja porcja, zjadłem wszystko poza kilkoma frytami :D

Obżarty i szczęśliwy od strzelających do krwi węglowodanów jadę więc z ekipą dalej na eskę do Wolina wcześniej przeprawiając się promem przez Świnę. Odłącza się od nas Maciek, który podjął decyzję o powrocie pociągiem - szanuję bo nie łatwo jest odpuścić. Wiatr w plecy więc Grześ na czub, ja za nim i potem reszta. No myślałem, że Grzesiek da jakąś normalną zmianę ale po 5 kilometrach zrozumiałem, że ta ludzka lokomotywa z napędem atomowym nie ma zamiaru oddać prowadzenia. Zaznajomieni w jeździe w grupie wiedzą, że "druga pozycja" za liderem jest taką trochę półzmianą co powodowało, że zaczynałem się trochę za bardzo męczyć. W końcu przed Międzyzdrojami poprosiłem Arka, żeby usiadł za mnie na kole tego cyborga a ja spłynąłem sobie na koniec pociągu celem odpoczynku. Kilka hopek przed samym Wolinem i już stopujemy na rynku. Krótki popasik na uzupełnienie cukrów i ruszamy dalej trasą alternatywną w kierunku Szczecina. Wiatr dmucha z północy, my jedziemy na południe - perfecto! Tempo cały czas powyżej 30km/h, najczęściej 34-36. Jedzie mi się dobrze, większość współpracuje na zmianach chociaż Romek i Grześ dawali najdłuższe i najrówniejsze. Szybko osiągamy Stepnicę gdzie zapodaje sobie czekoladowego cornego i dwa tabsy Dextro. Chwilę później dojeżdżamy już do Goleniowskiego Parku Przemysłowego i przez jego środek dojeżdżamy do Klinisk Wielkich. Za Pucicami robimy chwilę postoju na włączenie lampek.
Chwila ta jednak trwa trochę dłużej niż planowaliśmy bo Mateusz łapie kapcia. Zmiana trwa bardzo krótko, raptem kilka minut jednak zimno, nadchodzący zmrok i zastój powodują u mnie totalny zjazd. Po ponownym ruszeniu czuje, że z nogami jest już grubo nie halo. Nie chcą się rozkręcić, pracują na pół gwizdka. Chłopaki musieli na mnie parę razy poczekać bo nie ogarniałem już tempa, które kilka minut wcześniej robiłem z palcem w dupie. Jakaś awaria mięśni. Pocieszam się jednak, że to już końcówka, mentalnie to już Szczecin - kręcę więcej dalej, nie ma zmiłuj. Reszta drogi przez przedmieścia przebiega w ciszy, każdy już chce dojechać do celu i mieć to za sobą. Chwilę po 21 docieramy w końcu z powrotem do punktu wyjścia czyli Placu Grunwaldzkiego. Fotka, podziękowania i rozjechaliśmy się do domów. I tu okazało się, że zostałem drugą ofiarą kapcia podczas tego wyjazdu. Na wysokości biurowa Oxygenu słyszę cykliczne ssss...ssss....ssss...ssss. Zatrzymuję się i widzę wbity w oponę kawałek szkła. Telepię się z zimna, wszystko jest mokre bo niedawno w Szczecinie padało, ręce grabieją, do domu jeszcze 5 km podjazdu. Misja wykona więc.... poprosiłem Gosię o zamówienie mi taksówki. Nie miałem już kompletnie energii na zmienianie dętki.

Życiówka pokonana. Ekipa przednia i był to wielki atut tej wyrypy. Pogoda w gruncie rzeczy dopisała bo choć wymęczyła nas na początku to potem pięknie się odpłaciła na powrocie.
Wiem też już na pewno, że dystanse ultra (mam nadzieję, że Grzesiek się nie obrazi za nazwanie tak trzysetki :P) to nie moja bajka. Oczywiście, miło jest mieć satysfakcję z przejechania czegoś takiego ale źle to znoszę. Zwłaszcza martwię się o kolana, które dają o sobie znać gdy są używane dłużej niż 8-9h non stop. Mięśnie jak mięśnie, nawet mnie dziś nie bolą, dupa ogarnia, plecy też ale okolice stawów kolanowych cały czas czuję i będę czuć jeszcze 2-3 dni.

Chłopaki, DZIĘKI!



1: 20%
2: 54%
3: 25%
4: 0%
kad: 84
Kategoria 200 i więcej, Szosa



Komentarze
Danielo
| 18:47 środa, 4 maja 2016 | linkuj Graty za wyprawę i życiówkę, ale na końcu myślałem, że jeszcze...zmienisz tę dętkę ;)
Ja po latach także mam swoje zdanie na takie dystane, krótko - szkoda kolan. No ale czasami się skuszę na coś "małego" w okolicach 300 :)
wober
| 18:54 wtorek, 26 kwietnia 2016 | linkuj Dzięki Adam, było zawodowo. Kolejny raz zawsze mniej boli :)
Popieram Grzesia batony na takich dystansach to marność. Ja bez bułek się nie ruszam. 3 w kieszonkę i do postoju najważniejszego masz. na pięćsetce batony nas zgubiły i gdyby nie spaghetti Magdy to jeszcze byśmy jechali :D
Roadrunner1984
| 07:24 wtorek, 26 kwietnia 2016 | linkuj Chętnie poznał bym wasze przepisy na paliwo w trasie :)
Jarro
| 06:47 wtorek, 26 kwietnia 2016 | linkuj Fajnie poczytać jak ta wyrypa wyglądała okiem normalnego człowieka a nie cyborga :) Podziw i gratulacje, że dałeś radę.
maccacus
| 11:19 poniedziałek, 25 kwietnia 2016 | linkuj Dzięki za graty :) Grzesiek faktycznie kwestia żywienia u mnie do poprawki, wychodzi brak doświadczenia na takich długich trasach. Satysfakcja ogromna bo i rekord złamany :) Thx!
michuss
| 11:15 poniedziałek, 25 kwietnia 2016 | linkuj Super! Tempo, jak dla mnie, zawrotne ;)
James77
| 11:08 poniedziałek, 25 kwietnia 2016 | linkuj Nogi bolą, bo przekroczyłeś swoje granice. Kilka takich wypraw i powinno być dobrze. ;)
Jak piszesz, że batonik był Twoim głównym jedzeniem na przerwach to się nie dziwię, że tak "pływałeś". Dla mnie batonik był przekąską między posiłkami. Na długich dystansach ważne jest stałe podawanie paliwa. Przerwa w jedzeniu wyjdzie za godzinę, a wtedy batonik nie pomoże.

Fajnie, że dojechałeś do końca. Mam nadzieję, że masz satysfakcję z objazdu Zalewu, i chociaż rozważysz udział w kolejnej wyprawie. :)
lenek1971
| 08:34 poniedziałek, 25 kwietnia 2016 | linkuj Dzięki Adam za fajny, wspólny trip:) Za jakiś czas zapomnisz o niedogodnościach i za rok pewnie znowu ruszymy na kolejny objazd nową trasą wymyśloną przez Ojca Dyrektora ;)
PS. oczywiście z "trójką" z przodu (raz w roku można) ;)
maccacus
| 07:40 poniedziałek, 25 kwietnia 2016 | linkuj Dzięki! Takie dystanse to moim zdaniem 30% forma i 70% psycha. Chociaż oczywiście wszystko jeszcze zależy od tempa :)
Roadrunner1984
| 23:02 niedziela, 24 kwietnia 2016 | linkuj Wariaci :) Szacun , Takie wypady wzbudzają u mnie pełen podziw , i ciekawość jak wypracować taką kondycję :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa skuki
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]