Trening #10 mocno

Środa, 15 czerwca 2011 · Komentarze(3)
Ostatnio były dwa dni przerwy więc napalony byłem na rower niesamowicie. Prace skończyłem o 17, szybko do domu, talerz zupy z makaronem, pompowanko, zebranie gratów i przed 18 byłem już na trasie. Jako paliwo: w bidonie woda mineralna z miodem i magnezem a w kieszeni mleczko w tubce (sprawdzone ostatnio, pierwsze testy obiecujące ;P).
Tradycyjnie na początku lekko, rozgrzewkowo i szczerze mówiąc ten "prolog" nie napawał mnie optymizmem na dzisiejszy trening: nogi ciężkie, ospałe, cieżko rozbujać do 30stki... Myślę sobie no trudno, trza jechać, może jakoś się rozkręcą.
Ruszyłem na Głębokie. Tam w sklepiku zaopatrzyłem się jeszcze dodatkowo w małą butelkę wody niegazowej, którą prawie całą od razu opróżniłem. Potem niezbyt przeze mnie lubianą ścieżką do Tanowa a potem już nuuuuuuuudny i dłuuuugi odcinek do granicy w Dobieszczynie. Po drodze łyknęłem kogoś na trekingu z aspiracjami szosowymi, całkiem żwawo pomykał. Wyminął mnie później gdy miałem postój na granicy ale po dwóch minutach znów ruszyłem w "pościg". Lubię kręcić, jak jest kogo gonić, zawsze to jakaś motywacja i człowiek dostaję dodatkowego pałera.
Po kilku kilometrach skręciłem na Glashutte. Mniej więcej od tego rozjazdu (30km) czułem, że w końcu się fajnie rozgrzałem. Pulsometr wskazywał jazdę na granicy stref z lekkim akcentem na wysiłek nad progiem tlenowym. Pot ściekał po okularach ale nogi dobrze podawały a ciało dobrze się czuło - moc nie spadała wraz z kolejnymi kilometrami, a wręcz przeciwnie. Nie zapominałem też o regularnym nawadnianiu i szamaniu na trasie małych porcji mleczka - nie wtedy kiedy zachce mi się pić/jeść, ale na zaś. Mam wrażenie, że dzięki temu nie odczułem uczucia głodu czy permanentnego spadku mocy. Będe musiał przetestować te menu na kolejnych średnich i dłuższych trasach.
Wracając do trasy: minąwszy Glashutte szybka dzida do Grunhof, dalej ściężką rowerową do Pampow. Zmarszczka przed Pampow wzięta dynamicznie i szybko i bez większego zmęczenia. Następny przystanek to Blankensee a potem odbiłem na pofałdowaną ściężkę do Hohenfelde. Stamtąd na Bismark i ściężką wzdłuż szosy do przejścia granicznego w Lubieszynie. Początkowo miałem odbijać w Dołujach na Bezrzecze ale zrezygnowałem z tego pomysłu ze względu na słabą nawierzchnię. Pojechałem więc główną szosą aż do rogatek Szczecina. Tempo od Lubieszyna w przedziale 35-44 km/h. Bardzo bałem się na tym kawałku odcięcia, ale nogi były całkiem świeże. O dziwo aż do "mety" w centrum Szczecina jechało się naprawdę dobrze.

HZ: 4%
FZ: 34%
PZ: 61%

Tętno max na podjeździe przed Pampow.

Komentarze (3)

Tak sądzę...

Misiacz 18:15 czwartek, 16 czerwca 2011

Hehehe widać prawdziwy smakosz z Ciebie :) Jak będe miał okazję to napewno spróbuję... być może to jedna z tych potraw, które jedni nienawidzą a inni kochają ;)

maccacus 17:21 czwartek, 16 czerwca 2011

Czytając wpis u Sargatha natknąłem się na Twój komentarz o Fischbroetchen, więc jako żarliwy obrońca tychże buł pozwolę sobie zacytować lekko zmieniny komentarz: ;)))

"Z Fischbrotchen trzeba mieć niejakie doświadczenie:

1) Najgorsza wg mnie jest z makrelą ;)
2) Dobra jest ze śledziem Bismarck i Butterfisch
3) Musi być w tym cebula i sałata
4) Najlepsze są na Rugii, w Stralsundzie i w ... Altwarp, z Fischbudy w Wolgast też mi średnio podpasowała
5) Porządna buła na Rugii kosztuje 1,50 do 2,00 EUR, głupio (Sargath) trafił ;)

I na koniec najmądrzejsza z sentencji:
"Co jednemu smakuje, tym drugi wymiotuje" ;))) "

Misiacz 16:55 czwartek, 16 czerwca 2011
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa lkazd

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]