Kurw.... ja już nie wiem co z tą pogodą ostatnio. O 17 zaczęło się wypogadadzać, na niebie tylko cumulusy więc raz dwa i już kręcę na Dobieszczyn. Wiatr dość mocny trochę mnie spowalniał ale jechało się spoko. Puls w normie. Samopoczucie średnie jakieś, nie wiem czemu, lekki ból w lewym kolanie, potem ustąpił. Od Glashutte zaczyna mnie gonić jakaś ciemna chmura, lekko z niej kropi. Dojeżdżam do Grunhof a ona wciąż nade mną. Jadę dalej na Mewegen i Blankensee i zaczyna już mocniej padać. Nie mogę jej uciec, chyba wiatr niesie ją tam gdzie ja jadę.... Za Bismark asfalty już całkiem mokre. Mijam Lubieszyn i zaczyna się oberwanie! No ja pier..... Dopiero co rower myłem, a jak się rozejrzę dookoła to błękit, tylko nade mną wisi od trzydziestu kilometrów czarna chmura. Fatum jakieś normalnie! Ale mam już wszystko gdzieś. Od Skarbimierzyc podkręcam tempo i w potokach wody tnę asfalt lecąc w okolicach 40stki. W Mierzynie stopuję trening i miłe zaskoczenie na koniec tej męczarni bo całkiem niezły czas urwałem a jechałem w sumie tlenowo.
Rower znów skrzypi, puka... aż się jeździć odechciewa. Jak będe miał chwilę rozbiorę chyba znów korbę, sterówkę, wszystko poczyszczę i przesmaruję no i zobaczymy co to da, bo cholera mnie już bierze.
Pozdrowienia dla Mateusza. Wybacz kolego, że się nie zatrzymałem ale miałem bardzo ciasne okno czasowe i musiałem się wyrobić z "założeniami treningowymi" ;) Do następnego!
No Zbyszku coś tam idzie ku dobremu. Jak finanse pozwolą to chętnie Łobez ogarnę choć to nie mój "koronny" dystans :D ale wspomnień czar kusi... to na Łobzie w zeszłym roku złapałem po raz pierwszy bakcyla na ściganie ;)