Tata-team w natarciu!
Niedziela, 16 sierpnia 2015
· Komentarze(2)
Kategoria 50-100km, Rundy treningowe, Szosa
Wyjazd o nieludzkiej godzinie bo o ósmej rano byłem już na Głębokim. Tam krótkie cześć cześć z Romkiem i Mateuszem no i gaz na Dobrą. Ostatni raz w siodle byłem miecha temu ale Romek stwierdził, że dobre rege otwiera organizm i miał racje, skubany. Tempo od razu kozak, chłopaki pokazali, że lekko nie będzie i poszło na wejściu z dwójką z przodu. Noga jednak wytrenowana więc spoko ogarniała. Przed Wołczkowem lecieliśmy już 27km/h - ogień!!! Myślę sobie, ja pierdziu zabraknie mi kasety... Nie wiem jak Mateo dawał radę na kompakcie. Szacun. Dalej na Buk a z Buku Blanensee i falbankami do Locknitz. Hopy na ostro bez taryfy ulgowej ale z małą rezerwą na prawdziwe podjazdy jakie miały pojawić się w drugiej części trasy. Dolny chwyt, blat oś, wiadomo... z leszczami nie jechałem. W Locknitz krótka przerwa na banana i kanapki no i dalej rura na południe. Duchota niesamowita. Po wieczornych burzach rano wszystko parowało, pot nie chciał wysychać a trykoty można było wyrzymać z wody. Cały czas tempo zawrotne chwilami nawet 32 km/h po płaskim!!! PO PŁASKIM!!!! Na zjazdach to w ogóle szliśmy tak grubo, że bałem się czy moje Micheliny mają atesty na takie prędkości ale co tam: NO RISK NO FUN.
Generalnie Głębokie nas nie mogło dogonić, szliśmy jak w transie, zmiana za zmianą po prostu kuwa KOLARSTWO! Nie tam jakieś pitu pitu turystyka... ptfu. Ostry wpierd.... i non stop na zagięciu. Po wycieńczającym treningu należał nam się szejk więc zajechaliśmy po niego do Maca w Lubieszynie prężąc przy kasie napięte czworogłowe. Tam spotkaliśmy kolejnego z armii fanów Wobera, który poprosił nas wszystkich o autografy a Romka nawet trzy w tym jeden na klacie. No taki fanatyk, że chciał kupić cokolwiek od MISTRZA. Nawet złamane koło. Powrót już lżej ale dalej mocno, nie wymiękamy.
Świetny trening, już czuje progres. Poszło w kopyto aż miło.
Generalnie Głębokie nas nie mogło dogonić, szliśmy jak w transie, zmiana za zmianą po prostu kuwa KOLARSTWO! Nie tam jakieś pitu pitu turystyka... ptfu. Ostry wpierd.... i non stop na zagięciu. Po wycieńczającym treningu należał nam się szejk więc zajechaliśmy po niego do Maca w Lubieszynie prężąc przy kasie napięte czworogłowe. Tam spotkaliśmy kolejnego z armii fanów Wobera, który poprosił nas wszystkich o autografy a Romka nawet trzy w tym jeden na klacie. No taki fanatyk, że chciał kupić cokolwiek od MISTRZA. Nawet złamane koło. Powrót już lżej ale dalej mocno, nie wymiękamy.
Świetny trening, już czuje progres. Poszło w kopyto aż miło.