Tur De Zaleff: etap 1

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria 100-200km
Nadszedł czas na finał poprzedzony wcześniejszymi wypadami treningowymi.
Wstałem przed siódmą w sobotni poranek. Słońce świeciło mocno przez okna - czyli prognoza się sprawdziła. Miało być słonecznie, bezchmnurnie, ale też i wietrznie... bardzo wietrznie. Ten wiatr też się sprawdził. :) Spakowałem ostatnie drobiazgi, sprawdziłem jeszcze raz listę czy wszystko jest i ruszyłem na Głębokie gdzie ustaliliśmy punkt zborny. Rower z sakwami prowadził się na początku bardzo dziwnie. Wysoko umieszczone torby zmieniły nieco środek cieżkości a jakieś 10 kg więcej dawało się we znaki zarówno na prostych jak i podjazdach. Po kilku kilometrach przyzwyczaiłem się i jechało się już w porządku. Dotarłem tam tuż przed dziewiątą. Robert (2befree), Przemek oraz Łukasz już na mnie czekali. Szybka fotka i w drogę na północ, na przejście graniczne w Dobieszczynie. Robert załączył GPS z aplikacją Endomondo więc pewnie na jego blogu pojawi się dokładna mapka i profil trasy.


Ekipa tuż przed startem.


Trasa do granicy trwała dość długo a zapowiadany wiatr pomimo osłony drzew pomału zaczynał pokazywać, kto będzie dziś rozdawał karty. W Tanowie zobaczyłem pierwsze w tym roku bociany. Na granicy krótka przerwa na przekąskę i ruszyliśmy w dalszą drogę.


Boćki w Tanowie :)


Słupek graniczny za Dobieszczynem


Asfalty po drugiej stronie granicy - koła same niosą


Tuż za granicą minęliśmy Hintersee a później jakieś pomniejsze wioseczki aby w końcu dojechać do Ahlbeck. Tam krótki przystanek na czekoladę i drobne regulacje sprzętu.


Pit-stop w Ahlbeck ;)


Widokówka z zaspanego Ahlbeck

Następnym przystankiem było miasteczko Eggesin, gdzie skręciliśmy w kierunku Ueckermunde. Tam wiatr już pokazywał swoją siłę. Nie daliśmy się jednak i po parunastu męczących kilometrach dotarliśmy do ronda przed Ueckermunde. Powietrze było tak przejrzyste tego dnia, że bez problemu dostrzegliśmy brzeg Uznam za Zalewem po przeciwnej stronie. Kapitalny widok.


Widok na Uznam z Ueckermunde. Gdzieś na tej wysokości jest Świnoujście - wodą blisko, lądem niekoniecznie ;)


Port w Ueckermunde


Urokliwe uliczki tego miasteczka


Śmiałkowie na tle Zalewu, w dali widać brzegi Uznam.

Droga z Ueckermunde do Anklam, gdzie planowaliśmy kebap, była chyba najtrudniejszym odcinkiem całej trasy. Potworny, wychładzający wiatr w twarz, grzejące z drugiej strony słońce, kilkukilometrowy odcinek dość ruchliwą szosą a na liczniku 18-19 km/h. Chwilami jak mocniej przywaliło to i 16 km/h wyświetlał.


Krowy gdzieś przed Anklam :P


Takie dziwne autobusy jeżdżą w Niemczech


Chłopaki walczą twardo z wichurą


W Anklam zatrzymaliśmy się na pysznego kebapa u jakiegoś Turka, na szczęście nic nie było zamrożone i Robert był zadowolony :D. Od razu morale wzrosło, tym bardziej, że za miasteczkiem zmieniliśmy kierunek i wiatr zaczął już przeszkadzać tylko z boku.


Drewniany most zwodzony, chyba tuż za Anklam


Malownicza ścieżka wzdłuż pól. Wiatr w plecy i z Robertem pocisnęliśmy 50km/h po płaskim - fajne uczucie ;]


Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do mostu łączącego stały ląd z wyspą Uznam. Widoki są naprawdę warte tych przejechanych kilometrów. Wzgórza, pola, w oddali tafla Zalewu, gdzieniegdzie małe zatoczki, lazurowe niebo - bajka.


Most prowadzący na Uznam (Usedom)


Wzgórza, w tle zalew, ścieżka rowerowa gładka jak stół wijąca się pagórkami i wiatr w plecy - czegóż chcieć więcej? :)


Jedna z wielu malowniczo polożonych wiosek na wyspie

Po kilkunastu kilometrach kluczenia pomiędzy wioseczkami dojechaliśmy w końcu do rozjazdu, gdzie jeden z drogowskazów wskazywał radosne "Świnoujście 3km" :). Na peryferiach miasta zatrzymaliśmy się aby wyszukać w internecie adres schroniska w jakim mieliśmy nocować bo ktoś nieodpowiedzialny nie spisał go za wczasu ;P. Po zlokalizowaniu "hotelu" udaliśmy się na szybkie uzupełnienie zapasów w Lidlu. Około dziewiętnastej zakwaterowaliśmy się w swoim pokoju. Szybki prysznic zmył trudy wycieczki i po dwudziestej wyruszyliśmy na mały clubbing, znaczy w pełni zasłużone piwko i pizzę. Najpierw wylądowaliśmy w bardzo klimatycznym barze Keja, który stylem przypominał znane z filmów tawerny portowe na Alasce ;]. Całość nastroju dopełniała grupka indian (?) sączących browara i gadających w swoim języku. Potem przetransportowaliśmy się do pubopizzerii gdzie wszamaliśmy dwa giganty. Przed dwunastą wróciliśmy i momentalnie zasnęliśmy.


Granica w przed Świnoujściem

Cd w następnym wpisie.

Komentarze (3)

świetna wycieczka, żałuję że nie pojechałem, ale priorytetem był maraton
może uda mi się załpać do grupy następnym razem
pozdrawiam!

sargath 05:53 wtorek, 12 kwietnia 2011

Kto ma wiedzieć jak było ten wie ;] Spuśćmy zasłonę milczenia... :D

maccacus 19:55 niedziela, 10 kwietnia 2011

Ewidentnie na tym etapie podróży zabrakło opisu odcinka pomiędzy Schroniskiem, Keją, Cechem a schroniskiem ;)

2befree 19:49 niedziela, 10 kwietnia 2011
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa nyidr

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]