Ma na imię Izumi Tabata i sponsorował mój dzisiejszy trening. Pierwszy raz spróbowałem zniszczyć się po japońsku i muszę przyznać, że jest hardkorowo. Najpierw rozgrzewka na prostą za Tanowem, bez spiny, rozkręcamy nogę. Potem chwila na złapanie oddechu i zaczynamy zabawę. Przepis zapożyczyłem z bloga Mikołaja.
20s/10s x8 - zrobiłem dwa takie bloki z dwuminutową przerwą między nimi. Intensywność 90-95% HRmax. Może i by starczyło jeszcze pary na trzeci ale lepiej niedotrenować niż przetrenować. Wracając na rilaksie młynkowałem pod wiatr (bo ten niestety dziś pizga jak w kieleckim) i czułem dziwne kłucie nad lewym kolanem. Nie jakieś mocne, ale dość niepokojące.
HZ: 11% FZ: 70% PZ: 18%
Komentarze (2)
Dzięki :) Tabatę, jeśli moja dyscyplina pozwoli, to chciałbym robić raz w tygodniu. Częściej nie bo to naprawdę duże obciążenie i jak pisałem wyżej, wole niedokręcić niż przekręcić ;)
Tabata zalecana jest chyba max. 2 razy na tydzień. Fajna sprawa przy spalaniu tłuszczu. Też mam zamiar to porobić ale w luźnych miesiącach (pewnie lipiec/sierpień). Inna sprawa, że jest mnóstwo tego typu ćwiczeń i można je robić nawet w domu na karimacie. Kłucie to pewnie wina złej rozgrzewki albo za dużo na raz. Oszczędzaj siły na niedzielę (albo wcinaj makaron) ;)