Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyścigi

Dystans całkowity:1413.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:39:17
Średnia prędkość:35.97 km/h
Maksymalna prędkość:66.84 km/h
Suma podjazdów:6158 m
Maks. tętno maksymalne:195 (98 %)
Maks. tętno średnie:177 (88 %)
Suma kalorii:26962 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:94.20 km i 2h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
71.59 km 0.00 km teren
02:01 h 35.50 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max:194 ( 98%)
HR avg:168 ( 85%)
Podjazdy:325 m
Kalorie: 1722 kcal

X Gryfickie Maratony Rowerowe GRYFLAND 2013

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 02.06.2013 | Komentarze 8

Pierwszy start w tym sezonie. Podchodziłem do niego z duuuużą rezerwą bo forma słaba, wiosna zawalona i wiedziałem, że nie ma co liczyć na dobre wyniki. Nocleg mieliśmy zapewniony u babci mojej żony w Płotach więc z rana na spokojnie po 7 wyjechaliśmy z Gosią w stronę Niechorza.

Generalnie nawet nie robiłem specjalnego riserczu z kim jadę w grupie, przejrzałem tylko kategorie wiekowe i rowerów. A nasza grupa startowała jako pierwsza z MINI. Niedobrze. Lepiej gonić niż uciekać. Pogoda nie rozpieszczała, było zimno i deszczowo, dodatkowo bardzo wietrznie. Pojechałem jednak w krótkich spodenkach, tylko z rękawkami na rękach - dobra decyzja, "na długo" bym się zagotował.

Tradycyjnie najpierw rozgrzewka a o 9:55 start.

Na czub od razu wyrwali Marcin Wolski z M2 i Szymon Jakubiec z M1. Chłopaki od razu rozkręcili baaardzo mocne tempo i jeszcze zanim wyjechaliśmy z Niechorza zapieprzali ponad cztery dychy. Trójka czy czwórka (w tym ja), która nie spodziewała się aż takiej rury od pierwszego metra mozolnie spawała, spawała, aż w końcu złapaliśmy uciekinierów. Tempo jednak nie spadło. Non stop powyżej 40km/h jedynie przy wzniesieniach delikatnie spadało do 39km/h :D Po prostu hardkor. Średni puls w pierwszych 5 minutach 187 i metaliczny posmak w ustach... Ogień!
Wychodziłem na zmiany, ale czułem, że jest za mocno i prędzej czy później jazda się skończy. Dziesiąty kilometr. Trafiło mi się popracować przed górką, mielę i zaginam, żeby utrzymać te 36-37 ale młodziakom jest mało i poprawiają po mnie. Wszystko się rwie, przy próbie złapania koła odbija korby i uciekająca dwójka oraz Andrzej Gierusz z M4 odjeżdżają. W połowie dystansu między nimi a mną smaży się Tomek Jakubiec. Patrze na licznik: AVS 41,4 km/h - łoooooł....
Po paru kilometrach jazdy z jeszcze jednym zawodnikiem, który został mi na kole i z rzadka dawał zmianę łapiemy "zawieszonego" Tomka i już w trójkę gonimy dalej. Kolega też zaczyna sprawiedliwie pracować i jakoś jedziemy te kilka kilometrów. Na pierwszej większej górce jednak nie wytrzymuje tempa i strzela, zostajemy z Tomkiem sami. Uderzamy na Gryfice i przejeżdżając przez centrum kierujemy się na Świerzno. Zaraz za rogatkami Gryfic dochodzimy Andrzeja, który również nie wytrzymał tempa uciekinierów i mieliśmy znów trzeciego do pomocy. Andrzej dawał solidne zmiany i naprawdę dobrze się nam pracowało. Zależało nam aby nie złapał nas nikt ze startujących po nas więc lekko nie było. Po drodze całkiem fajne podjazdy, niekiedy można się było poczuć jak gdzieś przed Karkonoszami, aż trudno było uwierzyć, że kilkadziesiąt kilometrów dalej jest plaża i Bałtyk :)
W Świerznie (50km) punkt kontrolny i żywnościowy. Przelatujemy tylko przez bramkę i ani nam w głowie pit stop. AVS: 38,9 km/h... Zmiana kierunku jazdy i uderza wmordewind. Tempo siada i trzyma się w przedziale 32-37. W końcu gdy wyjeżdżamy na otwarte polany ustawiam trochę chłopaków aby polecieć szybszymi zmianami bo na takich kilometrowych to się zajedziemy. Tempo od razu rośnie o ładnych kilka cyferek w górę. Patrze do tyłu - PUSTO. Nikogo goniącego nie widać. Nikt nas nie wyprzedził a do mety tylko 20 kilometrów. Niestety Tomek w końcu krzyczy, że nie wytrzyma tak szybkich zmian, że nie odpoczywa i zaraz spuchnie. Znów tempo siadło ale i tak bardziej opłacało się jechać w trójkę niż w dwójkę. Czułem też pomału, że finisz rozegra się miedzy mną a Andrzejem. Kilka kilometrów przed Niechorzem konkurent z M4 próbuje kilka razy zaciągnąć i zerwać ale się nie udaje i do miasteczka wjeżdżamy we trójkę. Ostatnia prosta główną ulicą, niezły hardkor. Mnóstwo snujących się aut, turyści na chodnikach i na asfalcie... garby spowalniające a my rozpoczynamy ostateczną walkę. Jak już tempo się rozkręca drogę przecina nam kolumna dzieci z "zielonej szkoły"! Hamujemy do zera, nerwówka, szukam luki, jest... teraz albo nigdy, śmigam między dzieciakami a Andrzej rusza za mną w pogoń. Jest moc... cisnę ile sił 2 metry... 5 metrów... 10 metrów przewagi i utrzymuje. Wchodzę w ostatni zakręt, uda prawie eksplodują, desperacko cisnę w korbiacze, do mety kilkadziesiąt metrów i ktoś wyłącza prąd... przestrzeliłem ze sprintem! Odwracam się, Andrzej jest co raz bliżej... czuje się jak Niemiec na tegorocznym Giro. Próbuję jeszcze rozpaczliwie wskoczyć mu na koło gdy wyprzedza mnie tuż przed metą ale nie daje rady i wyjąc z bólu przelatuję przez metę, padam na ziemię. Słyszę też rywala jak wrzeszczy od piekących nóg. Piękna walka. Podziękowaliśmy sobie za sprint i w sumie wyszło sprawiedliwie bo Andrzej dawał najdłuższe zmiany i był z naszej trójki najlepszy.

WYNIKI:
MINI M2 Szosa - 4/10 (40 sek. straty do podium)
MINI OPEN Mężczyźni - 25/138

Jestem zadowolony. Czuję pewien niedosyt bo pomimo słabej formy miałem realną szansę na podium, ale wiadomo - mądry Polak po szkodzie... Jest dobrze. Z resztą o pierwszych miejscach można było zapomnieć. Czołówka była nie do złapania, nie ten poziom. Pierwsza szóstka OPEN prezentowała czasy godne zawodowców a to przecież jazda kilkuosobowymi grupkami a nie potężnym peletonem. Nie wiem jak bardzo trzeba poświęcić swoje życie i jak niesamowite mieć warunki fizyczne aby osiągać takie wyniki. Dla mnie raczej poza zasięgiem ale jestem niesamowicie zmotywowany. W tym sezonie nie powalcze, ale na zimę obowiązkowo kupuję katownik i 2014 chcę być o wiele mocniejszy.

Pozdrowienia i gratulacje dla kolegów, którzy również w tą pamiętną sobotę zmagali się z wiatrem i deszczem! Do zobaczenia na trasie!

HZ: 0%
FZ: 17%
PZ: 84% (!!!!)

Oprawę wizualną jak zwykle zawdzięczam mojemu najwierniejszemu kibicowi - Małgosi :)


Przed startem


Ostatnie poprawki


Finisz. Andrzej wygrywa (146) a w tle dojeżdża Tomek.


Na mecie. Bolało!
Kategoria 50-100km, Wyścigi


Dane wyjazdu:
106.92 km 0.00 km teren
02:57 h 36.24 km/h:
Maks. pr.:55.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:192 ( 97%)
HR avg:165 ( 83%)
Podjazdy:340 m
Kalorie: 2458 kcal

VII Łobeski Maraton Rowerowy im. Eugeniusza Gostomczyka

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 25.08.2012 | Komentarze 10

Powrót do korzeni można by powiedzieć, bo to od łobeskiego ścigania zaczęła się moja przygoda z maratonami szosowymi. Przed ósmą pojawiliśmy się w Radowie Małym, odebrałem pakiet startowy i przywitałem się z kolegami od kółka czyli Henrykiem Bętlewskim ze Słupska, Michałem Dowczyńskim i Maćkiem Walczakiem z Piły, Mirkiem Wojtasiem z którym startowałem w tej samej grupie no i szczecińską ekipą contadorów czyli Madzią, Romkiem, Grzesiem, Robertem i Mateuszem.

Moja grupa startowała jako trzecia i miałem w niej jednego konkurenta w M2 oraz jednego zawodnika w M1, których to postanowiłem się trzymać. 15 min rozgrzewki i czas ruszać. 9:03 startujemy, idę na czub i po 300 metrach... jadę sam. Super. Dochodzi mnie Wojtek Lech z M1 i jego kolega Karol Pietrzak z M2. Wojtek podjeżdża i widząc naszą przewagę kilkuset metrów nad grupą pyta: jedziemy? No jasne, że jedziemy... I lecimy ostrym tempem we trójkę zostawiając resztę w tyle. Na pierwszej ścianie kręce trochę za mocno, puls strzela pod 192 a chłopaki zostają kilka metrow w tyle. Trzeba bardziej oszczędzać siły. Młody co chwila podkręca po moich zmianach, jakby chciał mnie urwać, ale mu się nie udaje choć przez te szarpaniny odzywają się skurcze. Koledzy mocni więc tempo leci konkretne. Na tyle konkretne, że na 35 kilometrze doganiamy grupę startującą przed nami a plażowo to oni nie jechali. W końcu chwila wytchnienia bo jazda we trójkę a jazda w dwunastkę to spooora różnica. Ekipa dobrze kręci, nikt na razie się nie opieprza więc lecimy sobie po łobeskich górkach co chwilę wyprzedzając kolejnych zawodników. Trasa jest wymagająca, już zapomniałem ile pagórków i ścianek się na niej znajduje, Gorzów czy Świnoujście to o wiele łatwiejsze maratony jeśli chodzi o ukształtowanie terenu. Wraz z mijającymi kilometrami nasz peleton topnieje z dwunastu do kilku kolarzy. Od Starogródka do Reska tempo poza zjazdami trochę siada, widać zmęczenie. Ja też czuję w nogach gonienie przez pierwsze czterdzieści kilometrów, łatwo nie było. Większość trasy jest już jednak przejechana, zostało 20 km do mety więc trzeba się utrzymać. Na szczęście reszta też już przygasa więc nie mam problemów ogarnięciem ich tempa. Kilkanaście kilometrów przed metą grupa zaczyna się już czarować, prędkość siada i robi się spacerniak pod 30km/h. Pilnuję moich konkurentów. Wojtek ewidentnie wziął sobie mnie na celownik bo co chwila zerka do tyłu i kontroluje gdzie się znajduję w stawce i jak sobie radzę. Tuż przed Radowem Małym postanawiam pojechać ten finisz z głową, koniec z filantropią. Grupa się miesza, każdy chce oszczędzić jak najwięcej sił na końcówkę, siadam na kole Wojtka i nie pozwalam mu się urwać beze mnie. Kolega wyraźnie poirytowany tą taktyką zjeżdża to do lewej to do prawej. W końcu dwa kilometry przed kreską robi pierwszy skok. Wyrywa jak szalony i rwie ponad cztery dychy, szybko reaguję i go dochodzę w ciągu kilku sekund, choć nie powiem, że było łatwo. Odwraca się, patrzy, nie urwał. Zniesmaczony zwalnia i grupa znów nas dochodzi. Jedziemy jeszcze tak kilkaset metrów i znów to samo - skok. Nie daje się... ciągne za nim co sił. Czekam aż się w końcu ugotuje, nie może być aż tak mocny! Uda pękają z bólu bo kolega nie odpuszcza i cały czas leci w trupa ale zaciskam zęby i utrzymuję koło. Dajemy we dwójkę, reszta odpuściła... Rywal w końcu się wyjeżdża i zwalnia, wtedy następuje zakręt, biorę go po wewnętrznej, wychodzę z koła, wpadam w ostatnią szykanę na pierwszej pozycji... Udało się wygrać finisz z grupy! Bardzo mnie to ucieszyło i podbudowało bo w poprzednich wyścigach zawsze miałem z tym problem.

Czuję, że może być dobrze...

Wyniki:
Mini M2 szosa - 2/5 - strata do pierwszego 17s
Mini OPEN - 3/64 - i z tego wyniku jestem baaaardzo zadowolony :)

Ogólnie pojechałem na maksa, udało się dojść wcześniejszą grupę i jeszcze wygrać finisz. Poza tym podium w OPEN też piechotą nie chodzi i trzecie miejsce cieszy mnie bardziej niż drugie w kategorii. Jak dotąd to najlepiej pojechany przeze mnie wyścig i co najważniejsze z głową. Szkoda troche tego czarowania na koniec bo może Maciek Walczak nie dołożyłby mi 17 sekund i miałbym... ech... gdybanie, i tak jest dobrze :)
Tylko dystans jakiś pomerdany bo niby 100 km, a każdemu wychodziło ponad 105.
Mi z licznika wyszło 106,92km ze średnią 36,1 km/h

Graty dla reszty szczecińskiej ekipy szosowej za wyniki i świetną atmosferę przed i po zawodach!

No i krótka fotorelacja autorstwa mojego dyrektora sportowego czyli Gosi - dzięki Kochanie :)

Start mojej grupy i moje pomarańczowe oblicze


Finisz. Młody ostro zagina ale nie dał mi rady :P


Prawie kompletna ekipa szczecińskich koxów, od lewej: Grześ, Romek, ja i Mateusz.


A po wyścigu czas na pogaduchy, śmiechy, zimny browar i kiełbaskę :D


Dekoracja :)


Było tak :)


Nasza trzyosobowa ucieczka - zdjęcie z supermaraton.org

Endomondo

HZ: 1%
FZ: 32%
PZ: 67%

Dane wyjazdu:
77.00 km 0.00 km teren
02:24 h 32.08 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:28.0
HR max:189 ( 95%)
HR avg:174 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1988 kcal

Gorzowski Maraton Rowerowy 2012 Pechowo...

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 30.06.2012 | Komentarze 10

Kolejny maraton z serii Pucharu Polski. Wyjazd tradycyjnie z rańca. Na trasie do Gorzowa mija nas Grzesiek i w kolumnie jedziemy do Wojcieszyc, gdzie znajduje się linia startu. Szybko odbieram pakiet startowy, potem trochę pogadanek ze znajomymi i wyjeżdżam na rozgrzewkę.
Z niewiadomych przyczyn godziny startu poszczególnych grup zostają opóźnione o 15 minut. Spokojnie więc kręce sobie badając nogę. Nie jest źle ale i do rewelacji brakuje.
Grupa jaką wylosowałem nie rokowała dobrze i krótko mówiąc była dość słaba. Z mojej kategorii wiekowej nie było nikogo. Z osób, z którymi mógłbym zainicjować jakąś konkretną jazdę naliczyłem dwie: Dariusza i jego syna Mateusza Wasilewskich. Reszta to rowery "inne" i kobiety więc na miłe zaskoczenie nie liczyłem. W trakcie oczekiwania na start pogoda szybko zmieniła się na deszczowo-burzową. Zerwał się mocniejszy wiatr a z południa nadciągały ciężkie siwe chmury...

Godzina 9:51 - start.
Od razu rwę do przodu i zarzucam testowe 35-37km/h żeby sprawdzić naszą piętnastkę. Zabrało się około dziesięciu. Na piątym kilometrze schodzę ze zmiany, patrzę - już tylko siódemka. Tempo solidne ale bez przesady mimo to dwa kilometry dalej mocniej rwę pod górkę i na szczycie zostaje dwójka - Darek i Mateusz. No to lekko nie będzie :). Mimo to dobrze nam się układa współpraca, Darek z M4, Mateusz z M1, ja z M2 więc konkurencji między nami za dużej nie było - idealna sytuacja aby razem wypracować dobry czas. No i pech... Na 17-tym kilometrze przejeżdżam przez coś co brzmiało jak przejechana puszka i coś metalicznego przyczepiło się do przedniej opony. Z początku myślałem, że może jakaś blaszka się lekko wbiła w bieżnik i chciałem na moment się zatrzymać i oczyścić. Krzyczę do chłopaków: poczekacie chwilę? "Nie, nie czekamy" no i pojechali. W sumie się nie dziwię. Zatrzymuje się, koledzy odjeżdżają, przekręcam koło i moim oczom ukazują się dwie pierdo..... pinezki wbite w opone... No ku....!!!! Skąd na tej drodzę wzięło się pudełko pinezek????
Wyjmuje jedną i momentalnie uchodzi powietrze. Zaczyna kropić. Zabieram się za zmianę dętki ale dookoła krzaki wysokie, na asfalcie śmigają co chwila wyprzedzający mnie kolarze i auta. Jakoś się z tym uporałem. Czuję, że strata jest już spora ale narasta we mnie ogromna złość i nerw z powodu tego defektu więc zapinam koło i ruszam ostro do przodu. Narzucam sobie ostre jak na mnie tempo i cisnę samotnie trzymając się powyżej 35km/h. Asfalt jest już mokry i tak jest do samej mety, ciuchy momentalnie przemakają od bryzgających kół. Na szczęście jest parno więc wychłodzenie mi nie grozi. Nie wiem czemu, ale te dość ciężkie warunki dodatkowo mnie napędzały. Wyprzedzam kolejnych zawodników, ale na horyzoncie nie widać żadnej "porządnej grupy", za plecami też mnie nikt nie goni... pech. Kolejne kilometry upływają mi na indywidualnej jeździe na czas. Przed 30stym kilometrem w końcu słyszę klik przełączanych przerzutek za plecami. Podłączył się starszy zawodnik na przełajce. Jedzie dobrym tempem, wychodzi na zmiany i trochę odpoczywam na jego kole. Po chwili podczepia się jeszcze jeden gość na szosie, ale wiezie się tylko na kole. Niestety pomocników tracę już po kilku kilometrach na serii ostrych zakrętów w jakiejś wiosce, zaraz za punktem żywnościowym. Asfalt jest niewyobrażalnie śliski, pokryty jakąś mazią, przy mocnym depnięciu tylne koło traci przyczepność. Na jednym z zakrętów wylatuję na błotniste pobocze ale cudem unikam wywrotki i wracam na drogę goniąc przełajowca i tego szosowca. Nie minęła może sekunda, Ci składają się w zakręt i łapią poślizg. Fatalnie grzmotnęli. Podjeżdżam, pytam się: cali jesteście? "Cali ale jedź dalej, dla mnie jazda się już skończyła" Nie odpuczam: dawaj, dobre zmiany były coś razem wykręcimy! "Jedź jedź!"
No to pojechałem... I znów sam. Znów mijam kolejnych ale nikt nie jest skory współpracy. Czasem zatrzymuje się na kole wolniejszych żeby trochę odetchnąć i zjeść kawałek batona i dalej rura samotnie. Namawiam do współpracy, ale nikt nie ma chęci, motywacji i chyba też nogi. Obracam się co jakiś czas do tyłu żeby złapać jakiś pociąg ale kompletnie nic nie jedzie. Pusto. Przed 60-tym kilometrem w końcu jedzie jakaś mocna dwójka. Wyprzedzają mnie na górce i się doklejam. Chłopaki nieźle prują, starszy zarządza aby nie schodzić poniżej 40km/h. Wychodzę na zmianę i jadę kilometr. Schodzę i czuję, że nie wytrzymam ich tempa, samotne gonienie przez tyle kilometrów nieźle mnie już wyczerpało. Strzelam i patrzę jak chłopaki odjeżdżają. Szkoda... ale nie chciałem się już totalnie ugotować, trzeba mierzyć siły na zamiary. Zapodaje swoje 35-40km/h i kręcę dalej. Przychodzi kryzys. Nogi słabną z minuty na minutę, chwytają skurcze. Kilkanaście kilometrów przed kreską wyprzedza mnie szosowiec z M4 albo M5. Ładnie idzie, trzyma tempo mocniejsze od mojego ale nie na tyle duże, żebym się urwał. Idealny układ, łapię koło i postanawiam odpocząć i złapać oddech. Łykam kofeinę i wracają siły i już lecimy po zmianach. Kasujemy po drodze sporo kolarzy ale nikt się nie podczepia. Jeszcze tylko kilka kilometrów i meta... 500 metrów przed kreską odjeżdżam kompanowi i finiszuję samotnie.

Czas z licznika: 2:13:42, przeciętna 34,5 - nienajgorzej jak na większość dystansu przejechanego samotnie, jestem z siebie zadowolony.
Z resztą po tętnie widać, że lekko nie było - średnie 174 ud/min. Nigdy nie miałem większego. Praktycznie cały wyścig powyżej strefy.

Czas brutto z defektem 2:24:10 (11 minut męczyłem się z dętką! Wstyd :P)
MINI OPEN 63/175
MINI M2 SZOSA 13/22

Gdyby nie defekt... Ale za to była niezła próba charakteru, jestem zadowolony i usatysfakcjonowany. Dobry trening :)

Pozdrowienia i graty za rywalizację dla ekipy:
Magdy
Romka
Grześka
Roberta

Oprawa wizualna wyścigu dzięki uprzejmości mojego dyrektora sportowego (Kochanie dziękuję :))


Przed startem


Grześ na lini startu


No i pojechał ku przeznaczeniu


Co ja pacze


Start Magdy


Jest i Robert


Sam mistrz - uzbrojony i niebezpieczny ;)


Ból, pot i skurcze...


a na mecie radocha i dzielenie się wrażeniami - Lubię to :D


To też lubię :P

HZ: 0%
FZ: 10%
PZ: 90%
Kategoria 50-100km, Wyścigi


Dane wyjazdu:
85.00 km 0.00 km teren
02:23 h 35.66 km/h:
Maks. pr.:58.90 km/h
Temperatura:16.0
HR max:184 ( 93%)
HR avg:168 ( 85%)
Podjazdy:498 m
Kalorie: 2043 kcal

XII Ultramaraton Świnoujście 2012

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 19.05.2012 | Komentarze 24

Pobudka o 4:30, zapakowaliśmy auto i ruszyliśmy do Świnoujścia. Na miejscu startu byliśmy sporo przed czasem ale dzięki temu mogłem się spokojnie przygotować, również psychicznie :) Pogoda nie rozpieszczała temperaturą a zimny i silny wiatr nie zapowiadał, że będzie lekko. Jeszcze kilka rozgrzewkowych kilometrów i na start.

8:48 rusza moja grupa. Tempo na początku niezbyt mocne, na Łobzie było ostrzej. Pierwszy odcinek do Międzyzdroi mija błyskawicznie, lecimy 35-45. Puls dość spokojnie, na zmianach wyżej, ale ogarniam temat z rezerwą. Za Międzyzdrojami zaczyna się zestaw górek numero uno. Na podjeździe jednak bez szarpania, bardzo asekuracyjnie. Spodziewałem się szarpnięcia a tu zonk. W drugiej połowie hopy wychodzę na zmianę, jadę swoim treningowym tempem (po co się zarzynać skoro grupa tak się czaruje). Na szczycie odwracam się za siebie... a peleton 20 metrów za mną. Zwalniam i dołączam, na ucieczki za wcześnie. Na kolejnym podjeździe znów to samo. No nic, przynajmniej siły oszczędze. Poznaje w końcu Patryka Windaka (też z M2), którego Romek kazał się trzymać bo jest mocny. Na jednym ze zjazdów tak się profesjonalnie składam, że brodą kasuję sobie dane w liczniku :P
Jak robi się bardziej płasko idzie już ostrzej, rzadko schodzimy poniżej 40stki i idą piękne zmiany. Tak dojeżdżamy do Międzywodzia (avs ponad 38km/h a ja czuję się zaskakująco świeżo a "na kole" się nie woziłem) gdzie odbijamy na południe. Wiatr uderza nas w morde. Lecimy na krótkich kilkusekundowych zmianach aby jakoś doczłapać się do Wolina. Parę osób już zaczyna opuszczać kolejki, widać oznaki zmęczenia a u mnie wszystko w normie. Mój dzień? W Wolinie do checkpointu prowadzi nas jakiś gość, który zna trasę. Śmigamy przez bramkę i dalej na Świnoujście ekspresówką.
Grupa już się trochę miesza, gubi, rwie... zaczyna mnie to denerwować. Na pierwszym podjeździe za Wolinem (czyli zestaw górek numero due) Patryk wyrywa do przodu. Reakcji brak. Myślę sobie... jest szansa. Skaczę za nim i urywamy się reszcie. Tempo wzrasta i zaczyna się ciężka praca. Jechać we dwójkę a jechać w dwunastkę to koooolosalna różnica. Mimo to powiększamy przewagę i łykamy kolejnych zawodników. Współpraca układa się znakomicie i mimo porywistego wiatru szybko dojeżdżamy do ostatniego punktu zwrotnego gdzie w końcu wiatr zaczyna pomagać. Super. Co z tego jak dziura dziurę dziurą pogania. Jakoś przelatujemy przez te wyboje, odwracam się do tyłu... a grupa ma do nas spooorą stratę, majaczą na horyzoncie - nie dogonią, ucieczka się udała :) Przez zjazdem na mete zaczynamy sprint. No i powtórka z Łobza, wlatuję rozpędzony w zakręt, ponad 4 dychy na pace, konkurent ze mną łeb w łeb, a czuję, że mam pod nogą... i przed koło wpada mi jakiś "turysta" z dzieckiem z dystansu rodzinnego machający wszystkim uroczyście, że finiszuje. Zaklnęłem tylko głośno i niestety Patryk mnie objechał. Straciłem jedną sekundę do drugiego miejsca w kategorii. Ale podium jest :D
Dzięki kolego za współpracę!

Wyniki:
M2 szosa 85km - 3/12
OPEN szosa 85km - 12/104

Jutro dekoracja na promenadzie w Świnoujściu :)

Kolegom i koleżance też super poszło:
Magda 1 miejsce M2 MINI
Grześ 1 miejsce w M3 MEGA
Mateusz 3 miejsce M2 MEGA
Tomek 5 miejsce w M3MEGA
no i Trenejro deklasuje konkurencję:
1 miejsce MEGA w M2 i OPEN
GRATULACJE!

A teraz fotorelacja autorstwa mojego ukochanego dyrektora sportowego, dzięki Gosiu! :)


Magda, Romek i Tomek szykują się do startu


Humory dopisywały, morale wysokie :P


Trenejro i Grzesiek ruszają na mega


Tomek i Mateusz na starcie


Autor już przyszykowany i uzbrojony :)


Start mojej grupy


Ujęcie numer 1


Ujęcie numer 2


Liderka Magda


I poszłaaa....


No i felerny finisz... bez komentarza...


Ech...


Ściągawka :)


A o to dyrektor sportowy i fotoreporter - Małgosia.

HZ: 1%
FZ: 25%
PZ: 75%

Dane wyjazdu:
135.21 km 0.00 km teren
04:01 h 33.66 km/h:
Maks. pr.:59.72 km/h
Temperatura:20.0
HR max:193 ( 97%)
HR avg:163 ( 82%)
Podjazdy:821 m
Kalorie: 3434 kcal
Rower:Cust-tec

VI Łobeski Maraton Rowerowy - mój wyścigowy debiut

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 15

W tym sezonie miałem generalnie nie startować (w końcu to mój pierwszy) ale odkąd zacząłem jeździć z kilkoma koksami, którzy umieją kręcić korbami moja forma dość szybko poszła w górę. Zachęcony tym progresem zdecydowałem się sprawdzić z innymi na łobeskim wyścigu.

Przed ósmą przyjechałem z Małgosią do Radowa Małego aby odebrać numer startowy, chip i odnaleźć się z Magdą i Romano. Przygotowaliśmy maszyny i pokręciliśmy się trochę rozgrzewkowo po okolicy. Od trenera dostałem garść rad taktycznych, które na trasie baaardzo mi pomogły! Dzięki Romek! Wybadaliśmy przy okazji odcinek na jakim rozgrywać się będzie finisz. Niestety nie było to dobrze przemyślane bo przed kreską jest długa ponad kilometrowa prosta z lekkim spadkiem na której można się konkretnie rozbujać a potem 20 metrów przed metą jest jakaś zatoczka (najpierw 90st w prawo przechodzi w 90stopni w lewo) i tam właśnie miał się kończyć ostatni sprint :/ Zemścił się na mnie ten zakręt ale to na końcu.
Przed startem pojawili się jeszcze moi rodzice, a zwłaszcza tato, który jako były kolarz nie mógł przepuścić debiutu pierworodnego w zawodach :D

9:24, padł strzał i nasza grupa ruszyła. Na początku lekko nie przekraczając 40stki ale po pierwszej hopce poszło już ostro. Pierwsze wrażenia? Kurwa... mocno! Ale dawałem radę, na zmiany wychodziłem i starałem się nie zarżnąć. Romek z Michałem z piły wyraźnie nadawali tempo całej grupie. Na kolejnych kilometrach i kolejnych hopkach zaczęły się pierwsze rwania ale na zjazdach Ci słabsi dojeżdżali i do 40stego kilometra jechaliśmy w 9 albo 10 kolarzy. Na 30stym kilometrze mijamy naszą championkę Magdę. Trzymam się czujnie z przodu uważając na tych co słabszych aby w razie gdyby puścili koło doskoczyć jeszcze do czołówki. Czuję jednak, że Roman zaczyna się rozkręcać, na serii hopek zaczyna jak to okreśił "testować nogę" i coraz częściej urywa się i zostawia grupę w tyle. Po takiej kompilacji sztywnych podjazdów i zjazdów zaciąga mocniej a wymęczona grupa zostaje. Krótko oceniam siły i decyduję pozostać w grupie - dalsza jazda w tempie Romka prawdopodobnie spowodowałaby ugotowanie więc odpuściłem.
W mojej grupie znalazło się czterech gości z Piły z jakiejś ekipy w tym dwóch na carbonowych MTB i dwóch na szoskach oraz jeszcze jeden koleś "wolny strzelec". Chłopaki prezentują podobne tempo do mojego więc współpraca dobrze się układa i tak sobie kręcimy 35-45 km/h. Asfalty raz gorsze raz lepsze, miejscami piach i kamyczki. Po drodze łapie się jeszcze kilku kolarzy ale zaczyna się ściemnianie i maruderzy nie chcą pracować. Całą grupę ciągnę z tymi chłopakami z Piły. W końcu jeden z nich strzela na podjeździe i chwilę na niego czekamy. Na którejś następnej hopce delikwent znów nie wytrzymuje i zostaje. Pada decyzją od ich "lidera" - jedziemy dalej.
Po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach kolejny z nich traci pałer i zaczyna się wieźć. Pracujemy we trójkę. Niektórzy puszczają już koło, kilka razy spawam za nich co trochę mnie męczy. Kilometry pękają, co 10-15 km wciągam gryz batona energetycznego. Regularnie piję kilka łyków napojów żeby się nie odwodnić. Na 70tym kilometrze lekko opadam z sił więc wciągam żel i "magiczną fiolkę" i po kilku minutach jest ok. Pęka setka, do mety jeszcze jakaś godzina. Grupa jest już zmęczona, tempo spadło ale kręcić trzeba. Łapię przelotem wodę z PŻ, która pojawiła się w samą porę bo w bidonach już rezerwa. Wypijam od razu pół butelki i bez jaj - to była najpyszniejsza woda w moim życiu! :D
Od 110-115 kilometra już luzuję i staram się oszczędzić jak najwięcej energii. Sumienie czyste, swoje przepracowałem więc trochę się wożę. Niestety dopadają mnie skurcze, najpierw jednej łydki, potem drugiej, potem udo... jedno drugie. KOSZMAR. Biję pięściami po nogach trochę pomaga bo wiem, że jak się teraz urwę to będzie poracha. Łzy w oczach, ból paskudny a nie ma opcji, żeby się teraz zatrzymać i porozciągać. Zaciskam zęby i utrzymuje koło. Na 5 km przed kreską idzie już ostre czarowanie. Za mną jedzie mój konkurent w M2, który siedzi mi na kole. Jadę swoje i czekam na jego atak. W końcu wychodzi i rusza do sprintu. Redukcja, chwytam za barana i rura. On idzie z lewej, z prawej drugi koleś z M2. Po kilkunastu metrach zaczynam przyspieszać i czuję, że go wezmę. Niestety na wspomnianym na początku wirażu nie ma opcji, aby wejść obok siebie w zakręt, jeden kolega zajeżdża mi tor jazdy a ja wyhamowuję prawie do zera, żeby uniknąć kraksy. Szkoda, bo sekundy dzieliły mnie od... 3 miejsca w M2 :) Dokładnie 3 pier%$#@!&$ sekundy hahahaha.
Uff... koniec gehenny.

Wyniki:
M2 Szosa 135km: 4 na 12
OPEN 135km: 21 na 112

Szkoda tych 3 sekund, ale taki jest sport :)

Romek oczywiście bezkonkurencyjne pierwsze miejsce w kategorii - gratulacje Trenerze!
Magda, jak zwykle... puchar i najwyższe miejsce na podium - również gratuluję!

Generalnie było to bardzo pozytywne doświadczenie choć niewątpliwie bardzo ćwiczy charakter. Ciało kilkakrotnie odmawiało współpracy ale brutalną siłą pacyfikowałem te bunty haha. Jednak radość po dojechaniu na metę, gdy człowiek wie, że pojechał na miarę swoich możliwości, jest nie do opisania! No i atmosfera - rewelacja!
Trasa bardzo wyczerpująca, sporo podjazdów, niektóre bardzo sztywne no i dystans też nie mały jak na kategorię mini ale wspólne hopkowanie z chłopakami pod Locknitz dało efekty i na górkach dawałem radę.

Cieszę się bardzo, że pojechałem i zdobyłem cenne doświadczenie. Poza tym, podobno nie ma lepszego treningu od zawodów :)
Niestety założenia taktycznego nie spełniłem i nie wyprowadziłem lidera na ostatniej prostej! Wybacz Trenerze! ;P

HZ: 3%
FZ: 36%
PZ: 61%


Kilka fotek strzelonych przez moją Gosię (dzięki kotek!!! :)):

Magda i Romek szykują się do rozgrzewki


Przed startem - nerwy były hahahaha


Rozgrzewka


I ruszyła Magda na łobeskie hopki...


Start naszej grupy


Na szczycie jednego z podjazdów


Pro sylwetka hahaha... Odjechałem tutaj trochę na zjeździe ale później poczekałem na grupę ;)


Zapiertalać czieba! :D


Na wirażu


Pogoda wymarzona! No wiatr mógłby być troszkę słabszy... :)


Pechowy finisz


Z Romkiem już na mecie