Na Świdwie z Gosią
Niedziela, 9 marca 2014
· Komentarze(2)
Strasznie mnie wczoraj poskładało na wieczór po szosowaniu. Trening z niedoleczonym przeziębieniem tak się właśnie kończy. Gorąca kąpie, herbata z miodem i cytryną i jakiś specyfik fervexopodobny na noc zrobiły swoje i dziś rano czułem się o niebo lepiej.
A jak wyjrzałem za okno i zobaczyłem jaka piękna aura to nie było innej opcji - trzeba pojechać. Najlepiej lekko, tzw. aktywna regeneracja, więc namówiłem żonę i zaczęliśmy się szykować. Przed wyjazdem zmieniłem Gosi w rowerze opony. Wcześniej miała praktycznie slicki w rozmiarze 700x35 ale po pierwsze były produkcji chińskiej, fabrycznie zamontowane w jej Krosie i po 3 latach (sic!) sparciały nieziemsko, po drugie z racji moich nowopowstałych fetyszów w stronę MTB pewnie częściej będziemy zbaczać z asfaltu w jakieś leśne dukty więc trzeba było znaleźć nowe ogumienie. Najlepiej w miarę uniwersalne aby po asfalcie nie "ciążyło" a i w lekkim terenie dało radę. Wybór padł (z racji ceny przede wszystkim) na oponki Kelly's Softline:

Lżejsze od fabrycznych, w środku gładko więc na asfalcie ładnie się toczy a po bokach w razie czego trochę bieżnika ma co by się lepiej gruntu trzymała. Jak jeszcze nie będzie specjalnie kapciogenna to będzie super.
No i ruszyliśmy o 14:00. Wychodzimy przed dom i jesteśmy w szoku jak jest ciepło! Termometr nie kłamał: w cieniu 15 stopni i to było czuć! Ubrałem się praktycznie jak na pełnie wiosny czyli: owiewy won, kurtka won, jedynie nogawki i rękawki + potówka pod trykot i chwilami przy tempie rege było mi za gorąco. Jakbym dzisiaj katał regularny trening to pewnie bym pojechał z dołem na krótko.
Pojechaliśmy na Głębokie a dalej ścieżką rowerową do Pilchowa i dalej Tanowa.
W Tanowie odbijamy w drogę na Węgornik aby dojechać do celu wyprawy czyli jeziora Świdwie. Po kilkuset metrach dojeżdżamy do wybiegu dla koni, które okazują się być niesamowicie przyjazne :)

Źrebak z grzywą jak Justin Bieber :D

To... daleko jeszcze czy nie?! :D

Dały się nawet pogłaskać :)

Próbowały nawet zaprzyjaźnić się z moim rumakiem :P

Po namowach Gosia też odważyła się z nimi zaprzyjaźnić :)
Pożegnaliśmy się z kuniami i pojechaliśmy dalej. W końcu dotarliśmy do Świdwia, ognisko się pali, ludziska smażą kiełbaski - weekend bejbi :) Podjechaliśmy do wieży widokowej i pogapiliśmy się trochę na panoramę jeziora. Najśmieszniejsze jest to, że byliśmy tam pierwszy raz hahaha chociaż na rowerach po szczecińskich ziemiach jeździmy już od prawie czterech lat.

W drodze do rezerwatu Świdwie

Jezioro

Na wieży była luneta ale jakaś popsuta, nie obracała się i nie można było ustawić ostrości
Po kilku chwilach w rezerwacie ruszyliśmy z powrotem w kierunku Szczecina z planem zahaczenia o Bartoszewo. Tam zajechaliśmy do Gospody Uroczysko na pyszną zupę gulaszową i szklaneczkę coli.

W lesie przed Grzepnicą

Pychota! Ostatni raz na świeżym powietrzu jedliśmy w schronisko w Dolinie Pięciu Stawów w Tatrach :)
No i dojechalimy do Szczecina i do domu. Fajny relaksacyjny wypad z rewelacyjną pogodą. Na razie po przeziębieniu prawie śladu nie ma i mam nadzieję, że już minęło.
I sprawdza się stare porzekadło, że w "marcu jak w garncu". Rok temu, 10 marca było tak :D
A jak wyjrzałem za okno i zobaczyłem jaka piękna aura to nie było innej opcji - trzeba pojechać. Najlepiej lekko, tzw. aktywna regeneracja, więc namówiłem żonę i zaczęliśmy się szykować. Przed wyjazdem zmieniłem Gosi w rowerze opony. Wcześniej miała praktycznie slicki w rozmiarze 700x35 ale po pierwsze były produkcji chińskiej, fabrycznie zamontowane w jej Krosie i po 3 latach (sic!) sparciały nieziemsko, po drugie z racji moich nowopowstałych fetyszów w stronę MTB pewnie częściej będziemy zbaczać z asfaltu w jakieś leśne dukty więc trzeba było znaleźć nowe ogumienie. Najlepiej w miarę uniwersalne aby po asfalcie nie "ciążyło" a i w lekkim terenie dało radę. Wybór padł (z racji ceny przede wszystkim) na oponki Kelly's Softline:

Lżejsze od fabrycznych, w środku gładko więc na asfalcie ładnie się toczy a po bokach w razie czego trochę bieżnika ma co by się lepiej gruntu trzymała. Jak jeszcze nie będzie specjalnie kapciogenna to będzie super.
No i ruszyliśmy o 14:00. Wychodzimy przed dom i jesteśmy w szoku jak jest ciepło! Termometr nie kłamał: w cieniu 15 stopni i to było czuć! Ubrałem się praktycznie jak na pełnie wiosny czyli: owiewy won, kurtka won, jedynie nogawki i rękawki + potówka pod trykot i chwilami przy tempie rege było mi za gorąco. Jakbym dzisiaj katał regularny trening to pewnie bym pojechał z dołem na krótko.
Pojechaliśmy na Głębokie a dalej ścieżką rowerową do Pilchowa i dalej Tanowa.
W Tanowie odbijamy w drogę na Węgornik aby dojechać do celu wyprawy czyli jeziora Świdwie. Po kilkuset metrach dojeżdżamy do wybiegu dla koni, które okazują się być niesamowicie przyjazne :)

Źrebak z grzywą jak Justin Bieber :D

To... daleko jeszcze czy nie?! :D

Dały się nawet pogłaskać :)

Próbowały nawet zaprzyjaźnić się z moim rumakiem :P

Po namowach Gosia też odważyła się z nimi zaprzyjaźnić :)
Pożegnaliśmy się z kuniami i pojechaliśmy dalej. W końcu dotarliśmy do Świdwia, ognisko się pali, ludziska smażą kiełbaski - weekend bejbi :) Podjechaliśmy do wieży widokowej i pogapiliśmy się trochę na panoramę jeziora. Najśmieszniejsze jest to, że byliśmy tam pierwszy raz hahaha chociaż na rowerach po szczecińskich ziemiach jeździmy już od prawie czterech lat.

W drodze do rezerwatu Świdwie

Jezioro

Na wieży była luneta ale jakaś popsuta, nie obracała się i nie można było ustawić ostrości
Po kilku chwilach w rezerwacie ruszyliśmy z powrotem w kierunku Szczecina z planem zahaczenia o Bartoszewo. Tam zajechaliśmy do Gospody Uroczysko na pyszną zupę gulaszową i szklaneczkę coli.

W lesie przed Grzepnicą

Pychota! Ostatni raz na świeżym powietrzu jedliśmy w schronisko w Dolinie Pięciu Stawów w Tatrach :)
No i dojechalimy do Szczecina i do domu. Fajny relaksacyjny wypad z rewelacyjną pogodą. Na razie po przeziębieniu prawie śladu nie ma i mam nadzieję, że już minęło.
I sprawdza się stare porzekadło, że w "marcu jak w garncu". Rok temu, 10 marca było tak :D