Po sobotniej masakrze skontaktowałem się z Piterem. Szybko opowiedziałem wrażenia i dostałem lekarstwo. Lekarstwo trwa dwa tygodnie i ma konkretne założenia. Po części zdiagnozowaliśmy przyczyny tej porażki. Mam nadzieję, że się uda choć łatwo nie będzie bo rolki muszę odstawić do kąta... Dzisiaj pogoda nie rozpieszczała ale było sucho. Przemarzłem jednak na kość a powrót po ciemku na szosie do najwygodniejszych nie należy - parę dziur zaliczyłem mimo lampki.
Dziś stabilnie S2 kad 80-90 + 6xS4 1min 90-100 rest 5min
Ustawka z Romkiem, Damianem i resztą świeżo poznanej ferajny. Zimny prysznic na głowę, kondycja w lesie, trzeba gonić kolegów bo mi odjeżdżają. Wytrzymałem do 50 kilometra, dalej solo bo nie ogarniałem ich tempa pod wiatry i hopy. :(
No to otwieramy marzec. Dobrze się dziś jechało. Na początku trochę zamulałem ale pierwsza 15-minutowa tempówka w S3 ładnie rozkręciła kopytko, potem 10 min recovery 70% i kolejna 15'' S3. Dokończyłem w górnych rejestrach S2.
Wiatr mnie wymordował. Temperatura choć stosunkowo wysoka (5 stopni) to niewiele pomagała przez wychładzający wiatr. Nie miałem dziś energii na harpaganienie, noga kiepska więc spokojnie w strefie. Jedynie Miodową pociągnąłem solidniej testując nogę. Test taki sobie. Byle do ciepłego. Wymęczone solo 3h godzinki, pozostaje wierzyć, że na wiosne to zaprocentuje.
Wczoraj odpuściłem, miałem jakąś niedyspozycję i byłem na maksa osłabiony, łeb bolał, szkoda zdrowia. Dziś zapowiadało się spoko. Na początku spotkałem na Miodowej Elę, chwilę pogadaliśmy i rzuciłem się w dół bo czasu mało. Potem męczyłem się z wiatrem ale wykorzystałem go do zrobienia siły na niskiej kadencji. Po skręcie w Retzin na Locknitz powiało korzytstniej więc puls opadł i kadencja wróciła do normy. Na wylocie z Lokcnitz tuż przed torami mignął mi kolarz, więc postanowiłem go złapać, w taką pogodę każda dusza do towarzystwa jest na wagę złota. Złapałem go przed rogatkami ale ku mojemu zdziwieniu okazało się, że to Niemiec. Jak jeżdżę na szosie po tych terenach od 6 lat, tak niemieckich szoszonów spotkałem może kilka razy. Łamaną angielszczyzną pogadaliśmy sobie o tym i tamtym (kolega mieszka z Locknitz) i droga do Bock minęła błyskawicznie. Ostatnia część pętli już solo, wkręciłem trzecią strefę i od Bock do Blankensee zrobiłem tempówkę. Na granicy przerwa na drugi batonik i dalej przez Buk i Dobrą na Głębokie. No i tuż przed Głębokim musiałem przejechać przez szeroką kałużę na całą jezdnię. Chwilę przed błysnęła mi w głowię myśl czy aby tam dziury nie będzie... No i była. Na budziku miałem 35km/h. Grzmotnęłem w dziurę aż miło, poczułem tylko podwójne dobicie do obręczy przedniego i tylnego koła. Tylne oberwało mocniej i snejk był tak soczysty, że powietrze zeszło momentalnie. Zatrzymałem się kilka metrów dalej i usłyszałem nieco bardziej ciche syczenie również z przedniej opony, która kilka sekund później również była już miękka.... FUCK. Doszedłem z buta te kilkaset metrów do pętli na Głębokim i zamówiłem taksę. W domu obejrzałem dokładnie rower: obydwa koła mają lekkie bicie które powinienem dać radę sam naprostować, tylne dostało mocniej i w jednym miejscu rant obręczy nieco wgiął się do środka. Lekko naprostowałem ale idealnie nie jest. Pęknięć nie zauważyłem, przynajmniej na razie. Przy okazji rozkręciłem też przedni wideł i sprawdziłem stan sterówki, sterów i główki ramy - nic nie pokojącego nie zauważyłem. Wyczyściłem wszystko, sprawdziłem łożyska, nałożyłem świeży smar i złożyłem całosć do kupy.