Dzisiaj bardziej dla odpoczynku psychicznego. Miałobyć coś dłuższego ale tyle razy ostatnio po dojczach jeździłem, że mnie zemdliło na myśl o kolejnej pętli. Postanowiłem na relaksie pokręcić po dziewiczych dla mnie terenach Prawobrzeża. Jazda w 100% po mieście więc tempo szarpane ale raczej bez spiny. Z resztą nogi jeszcze pamiętają ostatnie wybryki w poniedziałek i z początku zamulały. Postanowiłem sobie obadać ulicę Sąsiedzką, jako jeden z niewielu ciekawych podjazdów w Szczecinie. W czasie kluczenia po zaułkach Dąbia minąłem się z Romkiem. Po przywitaniu zawinąłem szybko na najbliższym skrzyżowaniu i pognałem za nim to by mi drogę wskazał, ale mi trenejro zwiał. Obadałem więc moją sytuację geograficzną na Google Maps ale i to nie pomogło. Zagubiłem się w tych uliczkach i podjechałem sobie pod Hotel Panorama. Podjazd nieźle daje po dupie. Jako ciekawostkę podam, że przy zjeździe gdy się złożyłem samą grawitacją momentalnie bujnęłem się do 60km/h. Rower rwał do przodu ale jakiś blaszak mi się wbił przed koło więc musiałem co chwila dawać po klamkach żeby mu w kufer nie wjechać. Myślę, że nachylenie jest na tyle duże, że bez problemu zbliżyłoby się do 70km/h i to bez dokrętki. A jak już sobie zdobyłem Panoramę to pokręciłem do domu. Z wiatrem, więc i całkiem szybko. Na licznik i pulsometr spojrzałem dopiero w domu.
Znów z Kamilą. Ostro było. Tętno średnie pod koniec treningu, ale przed rozciąganiem poszybowało do 176 ud/min :D Ogień! Fajnie się tym spinningiem dzisiaj doje.....m. Jutro odpoczynek, co najwyżej godzinka lekkiego kręcenia. W środę jeśli pogoda pozwoli chciałbym łyknąć chociaż 80km... Ale jak ma być tak jak dzisiaj to chyba sobie daruje i skrócę.
HZ: 14% FZ: 12% PZ: 72% - całe 36 min jazdy na najwyższych obrotach :)
Niby słońce i jak sie chodzi a nie jedzie to ciepło. Ale pogoda dzisiaj była bardzo zdradliwa. Trening z założeniem utrzymania strefy, bez przepalanek. Do Dobieszczyna jechało się wyśmienicie. Puls trzymał się nisko, lekko z wiatrem leciałem jakieś 32-36km/h przy hr 140-150. Potem odbijam na Glashute, dalej do Grunhof. W Grunhof skręcam pod wiatr. Zgrywa się to w czasie z odcięciem - brakło cukrów. Banany są przereklamowane. Zjadłem jednego przed treningiem, drugiego na 20-tym kilometrze i na 40stym mnie odcięło... Nie wiem czemu inni je zachwalają, może im wchodzi, mi nie. Od Buku toczę się wymarznięty tym wiatrem nie przekraczając 30stki. Dopiero Mars i Grzesiek Toffi na cepeenie w Dobrej mnie poratowały i postawiły na nogi. Szkoda, że tak zimno jest. Ciężko się jeździ, mieśnie się wychładzają, trudno wytrzymać parę godzin solo jak się nie ma za kim na kole skryć. Kiedy ta wiosna?
Dzisiaj regeneracja z Gosią. Ostatnie 20 km jechało się fatalnie. Strasznie było zimno, o wiele gorzej niż wczoraj. W dodatku wychładzał nas okropny wiatr. Całe szczęście, że już w domu. Na Głębokim akurat wracała ustawka i niestety jeden kolega zakończył dzisiejszy trening z uszkodzoną maszyną. Stał przy światłach a baranek z mostkiem zwisał bezwiednie na pancerzach. Z tego co udało mi się dostrzec to chyba pękła karbonowa sterówka na wysokości mostka, i cały kokpit odłączył się od ramy. Było to chyba przy małej prędkości bo zarówno rower jak i kolarz niepoobijani.
Tradycyjnie o 10 w sobote zjawili się na Głębokim śmiałkowie, tym razem trzech wiernych padawanów czyli Paweł, Grześ oraz moja skromna osoba i jeden mistrz Jedi
Do końca nie mogliśmy się zdecydować co dziś będziemy kręcić choć większość była za tlenowym treningiem - czyli tak jak sobie założyłem. Mastersów zebrała się całkiem fajna grupka (ok. 20) więc pojechaliśmy z nimi. Tempo spokojne, bez większych szarpnięć więc zdecydowaliśmy trzymać się w peletonie. Na 30stym kilometrze Grzesiek z Pawłem zatrzymali się za potrzebą poza oficjalnym rozkładem i musieli się potem sporo napracować aby znów dojść grupę. Niestety Panowie... czas się nauczyć sikać w czasie jazdy ;) Przed zjazdem na Dobieszczyn peleton się podzielił i już tylko w 10 osób dokręciliśmy do Rieth. Tam zawrotka i powrót do domu. Za Hintersee Grzesiek odbija w dół na Blankensee bo mu szybciej tamtędy do Mierzyna. Z kolei Dobieszczynie Romek się odłącza aby odprawić swoje voodoo mające mu przynieś moc i splendor w sezonie. Jedziemy w ósemkę. Prędkość stopniowo rośnie aby jakieś 3 kilometry przed tablicą w Tanowie rozkręcić się do 35-37 km/h. Po 80 kilometrach (tlenowych bo tlenowych ale zawsze...) utrzymanie tego tempa wymaga jednak wysiłku. W dodatku jechaliśmy pod wiatr. Dwa kilometry przed tablicą wychodzę na zmianę i siłą rzeczy zostałem wybrany do rozprowadzenia chłopaków na finisz - spinam się w sobie i trzymam te 35-37. Pół kilometra przed "kreską" ktoś wychodzi mi z koła, idzie zaciąg, na końcu Paweł próbuje się dokleić do uciekającej grupki i mu się udaje. Ja odpuszczam. Niestety brakło mocy. Potem dochodzimy co prawda grupę ale odrywamy się w Tanowie na cocacolę do sklepiku. W tym czasie dojeżdża nas Wober i po krótkiej przerwie już w trójkę toczymy się do Głębokiego.
Bardzo mi się podobał dzisiejszy trening. Założyłem sobie na dzisiaj wysiedzeniówkę i znowu udało się ten cel zrealizować. Było też kilka mocniejszych szarpnięć co by nudą za bardzo nie wiało.
HZ: 30% FZ: 35% PZ: 30% - na zmianach w zasadzie cały czas jechałem poza strefą, tempo było stosunkowo słabe ale umiarkowany wiatr zwiększał wysiłek.
Peleton (zdjęcie z bloga Wobera, bo moje wyszły fatalne :/)
Krótki filmik na szybko zmontowany, ale uprzedzam, że jakość jest fatalna :)
Prosto z pracy wyjazd na trening. Najpierw przebijanie się 7 km przez zakorkowane miasto do domu, tam zrzuciłem plecak z cywilnymi ciuchami i dalsza część na Dobrą. Jak to u mnie bywa kilkudniowa przerwa dobrze mi robi i po dwóch dniach bez roweru czułem, że noga dziś dobrze podaje i jest mocna. Szkoda, że czasu mało i zimno jakoś bo dłużej bym pojeździł.
Jutro ustawka z trenejro i zobaczymy co to będzie.