Instant bo krótki i intensywny. Zaraz po pracy udałem się do rowerowego aby obadać siodełka bo moje od dłuższego czasu po trzydziestym, czterdziestym kilometrze zamieniało się w łóżko fakira. Tak jak pisałem już we wcześniejszym wpisie: nogi dawały radę ale ból tyłka był nie do zniesienia. Pooglądałem kilka siodełek do 100zł. Żelowe fajne, miękkie ale z kolei też masakrycznie ciężkie... Po chwili namysły wybrałem finałową dwójkę. Wzięłem dwa z nich, przymocowałem w domu, przymierzyłem się do każdego i w końcu postawiłem na Velo Fascade. Raczej mało znane siodełko. Kształtem i ogólną formą przypomina słynne f'zi:k Arione. Jest dosyć twarde ale na dzisiejszym treningu tyłek szybko się przyzwyczaił i jechało się całkiem wygodnie, zdecydowanie lepiej niż na starym a jak wiadomo dupa i tak musi się jeszcze ułożyć do nowej "kanapy". Miłym akcentem była również cena (69zł) i waga (260g) co uważam za przyjemny wynik w tej klasie cenowej.
No dobra... ale przejdźmy do meritum. Pogoda dzisiaj była przyjemna, może bez słońca, ale za to przyzwoicie ciepło, bez większego wiatru. Wyjechałem z centrum w kierunku Głębokiego. Tam tradycyjnie na Pilchowo, potem prosto na Tanowo, przed Tanowem zjazd na Bartoszewo. W Bartoszewie pasł się przy płocie jakiejś posesji dzik, interesujący widok. Nic go nie wzruszało i chodził sobie beztrosko. Od Bartoszewa pojechałem na Dobrą a z Dobrej przez Wołczkowo z powrotem do Głębokiego i do centrum. Nogi podawały, siodło nie uwierało i jestem zadowolony z tempa jakie udało mi się utrzymać. Jednak te kilka lajtowych choć większych dystansowo wycieczek fajnie mnie rozkręciły.
Wielkie plany były, morale wysokie i pogoda pikna. Cytując Siarę z Kilera: "To co się stało, że się zesrało!?" A no na początku już w okolicach głębokiego, gdy się trochę rozkręciłem, uświadomiłem sobie, że zapomniałem telefonu a za granice bez komórki się nie wypuszczę. Bo plan był ambitny - poszosować na niemieckich asfaltach. Wróciłem do domu, wziąłem telefon ale wtedy jakoś i ochota zmalała, i tyłek zaczął boleć (wychodzi oszczędzanie na jakości spodenek)... Wszystkie te jak i pomniejsze czynniki, których wymieniać nie będe, spowodowały zmianę pierwotnego planu na rekreacyjna rundę przez Wołczkowo, Dobrą, Bartoszewo a potem dotyranie się na podjeździe pod Osów i powrót do domu. Ogólnie średniawka: zarówno kondycyjnie jak i biorąc pod uwagę subiektywną ocenę frajdy z jazdy. Rower za to chodzi jak zegarek, tylko czynnik ludzki zawiódł ;)
Planowałem uderzyć na niemiecką stronę i pokręcić chociaż 50 km ale nogi jakoś nie miały werwy i skończyło się na krótkiej trasie na Osów i z powrotem (tym razem podjezd od strony Głębokiego). Pogoda średnia, przyjemność z jazdy też. Gdzie ta wiosna...
Lekki kac męczył od rana bo sobotnią noc zakończyłem w dobrym towarzystwie około 4 rano ;) Przemogłem się jednak aby trochę pojeździć i zrobiłem krótką rundę na Osów i z powrotem. Najpierw niezbyt stromy ale monotonny, mało ciekawy, z fatalną nawierzchnią podjazd ulicą Chopina. Na końcu czeka jednak nagroda: dynamiczny i kręty zjazd z Osowa na Głębokie :D. Zarwana noc dała się jednak we znaki i kondycyjnie mocno odczułem ten krótki wypad.
Kolejny raz wybrałem się na dobrze znaną pętlę. Jechało się nieźle, wiatr umiarkowany, próbowałem w miare rozsądnie gospodarować siłami i udało się wykręcić lepszy czas niż 3 dni temu na tej samej trasie :) Mały sukces a cieszy hehehe. Wnerwia mnie za to coraz bardziej terkocząca na nawet małych wertepach kaseta. Nie wiem czy ten typ tak ma czy to oznaka zużycia, będe musiał poszukać jakiś informacji na ten temat. Poza tym drobnym mankamentem mój dość leciwy rower spisuje się dobrze, suport przestał skrzypieć, belgijskie obręcze Alesa bezboleśnie przyjmują dziury na polskich drogach a nawet mam wrażenie, że są wytrzymalsze niż jakieś "wzmacniane" koła w moim starym MTB - jednak kiedyś to się robiło sprzęt na lata...
Szybka pętla: Szczecin => Głębokie => Bartoszewo => Dobra => Głębokie => Szczecin Kilometrów trzydzieści cztery. Liczyłem na lepszy czas ale co poradzić, nie ta forma co kiedyś... może w przyszłym sezonie uda mi się obrócić w 1 godzinę :) Dobrze, że doszły moje ocieplane nogawki bo nieźle bym bez nich zmarzł. Za pare tygodni trzeba będzie pomyśleć o jakiejś bandanie/czepku pod kask i dużym zapasie chusteczek w kieszeni hehehe...
Pogoda bardzo fajna (nie licząc wiatru) więc nie mogłem nie skorzystać :). Wyjechałem ze Szczecina w kierunku Głębokiego a potem drogą 115 na Niemcy przez Dobieszczyn. Niedługo po tym jak minąłem granicę skręciłem w lewo na Glashutte. I do Glashutte jechało mi się świetnie, pierwszy raz udało mi się utrzymać średnią 30 km/h przez jakieś 30 km. Niestety później po 40stym kilometrze dostałem wiatr praktycznie w twarz a do tego całkiem sporo pagórków i tak było aż do samiuśkiego Szczecina. Także pomimo dobrych początków ostatecznie tempo znacznie spadło. Ciekaw jestem jakby się to potoczyło w mniej wietrzną pogodę. Dokładną trasę można obejrzeć na mapce poniżej. Dzisiaj pękło 81 kilometrów.
Krótki dystans dla rozluźnienia pod koniec dnia. Pogoda całkiem słoneczna ale temperatury... czuć jesień, oj czuć. Nie wiem nawet ile było stopni ale bluza kolarska plus spodenki do kolana to już stanowczo za mało, a napewno wieczorową porą :). No ale trzeba było wypróbować nową sztycę i rękawiczki hehe. Najprzyjemniej jechało mi się przed zjazdem na Bartoszewo. Asfalt gładki, płasko i... spokojnie dało radę utrzymać 36-38 km/h bez większego wysiłku. Na moim starym "MTB" takie tempo byłoby szczytem możliwości (moich i roweru) a na kolarce to czysta przyjemność. Trasa: Centrum Szczecina, Błonia, Głębokie, Bartoszewo, Dobra, Głębokie, Centrum. Trzeba pomyśleć nad ocieplanymi nogawkami i czepkiem pod kask. Ech, szkoda, że tak późno zdecydowałem się kupić ten rower... Ale dla prawdziwych diehardów sezon trwa cały rok ;]