Trening #23 Beznadzieja...

Środa, 20 lipca 2011 · Komentarze(7)
Dzisiaj był jeden z najgorszych (a może najgorszy?) tegorocznych moich wypadów. Złożyło się na to kilka czynników...
Pojechałem sobie na Głębokie od strony Duńskiej. Tutaj pierwszy szok... 7% podjazd wzdłuż Duńskiej był dla mnie istną męczarnią. Wiatr prosto w mordę był tak silny, że wystarczyło na moment przestać kręcić i rower stawał w miejscu. Na młynkowałem się i napociłem, ale jakoś wjechałem. Potem wypłaszczenie i dalej lekko pod górę z wmordewindem. Tempo spada na łeb na szyję, odzywają się uda przypominając jeszcze o poniedziałkowych górkach. No nic, jadę dalej. Potem w końcu zjazd miodową. Zaczął się fatalnie. Po kilkuset metrach nie zauważyłem studzienki (a raczej źle oceniłem jej "wyrównanie" z jezdnią) i przydzwoniłem tak mocno, że mi bidon wyleciał. W pierwszej chwili pomyślałem: no ładnie... pewnie po kołach, może rama gdzieś pękła. Na szczęście po zatrzymaniu sprawdziłem rower i koła nie dostały bicia, rower wydawał się być cały więc podniosłem poprzecierany bidon i pojechałem dalej. Na samym dole, już na wypłaszczeniu, jakiś bus mnie wyprzedzał pomimo nadjeżdżającego z przeciwka auta. Oczywiście aby uniknąć kolizji zepchnął mnie prawie na krawężni, cudem udało mi się uniknąć kraksy. Dogoniłem go na światłach na Głębokim i opierd..... tak soczyście, że wszyscy wokoło, łącznie z ludźmi czekającymi na pętli się obejrzeli. Wkurzyłem się masakrycznie i przeszła mi cała ochota na jazdę. Dalej już toczyłem się próbując uspokoić nerwy a po kilku kilometrach zaczęłem realizować założenie treningu czyli 1,5 godziny jazdy bez szarpania przy obciążeniu 70-75% HRmax (zgodnie z zaleceniami Trenera). Pojechałem na Bartoszewo a potem na Dobrą, Głębokie i do domu, do centrum.

Beznadzieja...

HZ: 26%
FZ: 62%
PZ: 8%

Regeneracja po wczorajszym

Wtorek, 19 lipca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km
Dzisiaj lekko z dziewczyną, żeby rozruszać trochę obolałe uda po wczorajszych siłowych górkach. Krótka wieczorna przejażdżka do Głębokiego a potem na Bartoszewo, Dobrą, Wołczkowo i z powrotem do domu.
Tempo spacerowe, wysoka kadencja. Zobaczymy jak jutro będzie z dyspozycją. Jak będzie dobrze, to się podczepie pod Romka i Krzyśka, a jak będzie słabo to samemu pokręce w swoim tempie.

Trening #22 A miał być rozjazd... :)

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · Komentarze(3)
Tak tak, takie było założenie. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że faktycznie tego rozjazdu potrzebowałem. Po wczorajszej wycieczce w sumie nogi tego mocno nie odczuły. Przejdźmy jednak do meritum...
Rano odezwał się Romek z propozycją wypadu wieczorem. Planowałem dziś pokręcić więc odpowiedź była jednoznaczna. Umówiliśmy się na Głębokim o 17. Po pracy szybkie szamanko, przygotowanie maszyny i w drogę. Jadę sobie Wojska Polskiego, startuje spod świateł i równa się ze mną jakiś terenowy pickup... jakiś gość przed otwarte okno pasażera coś się do mnie drze. Myślę sobie, kur...., znowu jakiś pajac ma wąty, że za daleko od krawężnika jadę? Już miałem rozpocząć polemikę ale patrze... a to Krzysiek, który wracał z roboty i niestety nie załapał się na trening, kwestionował tempo w jakim się poruszam :D
Na Głębokiem przywitałem się z Trenerem i ruszyliśmy na Blankensee. Tempo jak to Romek opisał "spokojne" czyli dla mnie puls w okolicach 130-150 :). Potem w Blankensee trochę przepalanki na falbankach. W Bismark odbiliśmy na Linken i dalej na Grambow. Wiatr mocny, w mordę, ale przecież "wiatru nie ma, wiatru nie ma" ;)
Za Grambow zaczynają się powoli górki i Trener instruuje mnie, jak je pokonywać zna stojąco z dolnego chwytu. Próbuję, działa :) Kwestia wyćwiczenia i dostosowania jeszcze tej techniki ale można mocniej, niż klasycznie.
Tak sobie skakaliśmy po tych górkach, chwilami puls wystrzeliwywał powyżej 180 ale szybko się normował - to cieszy.
W Locknitz przerwa na batonika i pogaduch ciąg dalszy. Dalej na Rothemkempenow i na Grunhof. Prosta gładka droga więc tempo wzrosło. Początkowo 34-35 aby na końcówce Romek podbił do 39-40 km/h. Starałem się wychodzić na zmiany ale w tlenie takiej prędkości w tamtych warunkach nie byłem w stanie utrzymać, to też po ok. kilometrze schodziłem odpocząć. Na kole puls się normował i spokojnie szło utrzymać 140-150... Dopiero po 10tym kilometrze i wzrastającym tempie nawet na kole jazda była już na progu.
Za Grunhof zmarszczka. Na zmarszczce jakiś "ucieknier" na szosie. Podjazd zgodnie z instrukcjami trenera na twardo, poszła rura jak dla mnie i nie spadło poniżej 30stu, podczas gdy samemu rzadko kiedy podjeżdżam tam powyżej 27 :) Romek parę metrów z przodu i chęc skasowania na podjeździe uciekniera mocno mnie jednak zdopingowała i nie odpadłem. Od Blankensee w sumie rozjazdowo aż do Głębokiego gdzie zaatakował nas gang trzech MTBowców z Krzyśkiem na czele, który dzisiaj wolał rozkoszować się piaskami i komarami w lesie aniżeli gładkmi jak lico dziewczyny asfaltami w Dojczach :D

Bardzo fajny trening choć jak dla mnie chwilami mocny i mimo silnego wiatru średnia też nie najgorsza. Nierzadko wychodziłem poza próg ale raz na jakiś czas warto się tak mocniej przejechać. Dzięki Romek za garść rad i cennej wiedzy!
Do następnego :)

HZ: 15%
FZ: 51%
PZ: 32%
HRmax na którejś hopce.
W dystansie nie uwzględnione 14 km rozgrzewki i rozjazdu, licznik start i stop na Głębokim


Jeden z najprzyjemniejszych dla kolarza widoków :D

Wyprawa do Świnoujścia

Niedziela, 17 lipca 2011 · Komentarze(8)
Kategoria 100-200km
Mojej Gosi i mi od dawna chodził po głowie pomysł aby wybrać się rowerem do Międzyzdrojów. Prognozy na niedzielę były obiecujące: wiatr z południa, ciepło, bez ostrego słońca, przelotne deszcze po południu. Decyzja podjęta w sobotę wieczór: rano jedziemy :)

Pobudka po szóstej. Mieliśmy wyruszyć o siódmej ale jakoś tak wyszło, że kręciliśmy korbą dopiero 45 minut później. Ruszyliśmy na most długi i dalej na Dąbie. Tam odbiliśmy na Goleniów i przez Załom i Kliniska kręciliśmy ku skrzyżowaniu z ekspresówką S3. Akurat gdy wjeżdżaliśmy pod wiadukt minął nas pociąg wypełniony turystami spragnionymi nadmorskich jarmarków. Spokojnie trzymając asekuracyjne tempo 23-26 km/h posuwaliśmy się w stronę Goleniowa.


Pociąg z turystami pędzący w stronę Świnoujścia


Rogatki Goleniowa

Początkowo mieliśmy znaleźć w Goleniowie jakiś sklep, bo średnio się do tej wycieczki przygotowaliśmy - taki urok wypadów na spontanie :). Zdecydowaliśmy jednak, że dokręcimy do Stepnicy i tam coś kupimy. W Goleniowie na rondzie skręciliśmy właśnie w kierunku Modrzewi i dalej pojechaliśmy na Krępsko i Stepnice. W tej ostatniej miejscowości krótki postój aby dać odpocząć tyłkom i uzupełnić płyny.


Krótki przystanek w Stepnicy

Humory dopisywały a idealna pogoda na rower dodawała kilka kilometrów do prędkości :). Gdzieś mniej więcej przed Zielończynem zaczęło pojawiać się coraz więcej aut. Kilka kilometrów dalej zauważyliśmy, że zrobił się kilkukilometrowy korek - ot cwaniaki chcieli ominąć zakorkowaną es trójkę i wbijali się na alternatywną trasę do Wolina a tu klops :P
Z przyjemnością i wyuzdaną satysfakcją wyprzedziliśmy poirytowanych kierowców lewym pasem i pomknęliśmy dalej. Potem jeszcze kilka kilometrów i już było widać wiatraki przed Wolinem. Przez łąki na wzniesieniu, gdzie ulokowana jest farma wiatrowa, jechało się wyśmienicie. Wiatr nas dopingował i bez problemu Małgosia podkręciła tempo powyżej 30stki :). Po drodze wyprzedził nas jakiś kolarz, który korzystając z pomocy sił natury pocisnął jeszcze mocniej.
W Wolinie znów krótki odpoczynek na nabrzeżu.


Korek w okolicach Zielonczyna


Wjeżdżamy na farmę wiatrową przed Wolinem :)


Wolin


Gosia i ja, a w tle wolińska Wioska Wikingów

Dalszą podróż zaplanowaliśmy tak aby ominąć główną trasę i pojechaliśmy na Unin do Kołczewa. Asfalt chwilami w opłakanym stanie ale generalnie nie było źle. Tutaj Gosię dopadł pierwszy kryzys ale poczęstowałem ją carbo 8) i szybko odzyskała siły. W Kołczewie skręciliśmy na zachód mijając po drodze jakieś wypasione pole golfowe. A potem... a potem zaczęły się góry :D Szkoda, bo do Kołczewa średnia wynosiła prawie 24 km/h :)
Ja tam się cieszyłem, że sobie troszkę popodjeżdżam ale Gosia niekoniecznie hahahaa. Dzielnie jednak dawała radę a kompilacja podjazdów i zjazdów przed Międzyzdrojami nie była na pewno bułką z masłem. Tuż przed wjazdem do miasteczka był całkiem spory zjazd, także przekroczyliśmy rogatki w tempie zawodowców z TdF :) Chwilę przed zjazdem pękło 110 km.
Pokręciliśmy się trochę uliczkami, odwiedziliśmy znajomą i poszukaliśmy pizzerii.


Międzyzdroje łelkam tu


Pica :D

Po posiłku wyruszyliśmy do Netto aby uzupełnić bidony i przygotować się do ataku na Świnoujścia. Tutaj już niestety wyboru nie było i kręciliśmy główną szosą. Na szczęście cały czas był pas awaryjny więc nie czuliśmy się specjalnie przytłoczeni samochodami. Kilka kilometrów później przywitała nas tablica "Świnoujście" choć do miasta jeszcze daleko, daleko... Po następnych kilku kilometrach dojechaliśmy do ronda, na którym niefortunnie wybraliśmy zjazd i pojechaliśmy na przeprawę promową oddaloną o kilka kilometrów na południe od centrum miasta. Jakoś tam dojechaliśmy i wpasowaliśmy się na pływadło. Długo nie czekaliśmy i chwilę potem płynęliśmy już w stronę Uznam.


Gosia wita się z miastem - do życiówki (jej) jeszcze tylko kilka kilometrów :)


Skromna moja osoba na promie :)

W samym Świnoujściu nieźle pobłądziliśmy ale w końcu wyjechaliśmy gdzieś na plażę. Mieliśmy sobie zrobić foty z wiatrakiem na molo ale czas zaczął nas gonić a kierunkowskazów jak na lekarstwo.


Świnoujście...


...zdobyte :)

Potem szybko do centrum i promem przedostaliśmy się na drugi brzeg. Postanowiliśmy, że wrócimy jednak wcześniejszym pociągiem, czyli za kilka minut. Niestety na dworcu po małych przejściach z PKP zrezygnowaliśmy z wcześniejszego połączenia i kupiliśmy bilety na późniejsze. Została nam godzina do odjazdu więc postanowiliśmy odnaleźć latarnię. Przy okazji okrążyliśmy gigantycznych rozmiarów budowę gazoportu. Po dotarciu do latarni wróciliśmy na dworzec, wbiliśmy się w pociąg i po 50 minutach opóźnienia (już na stacji w Świnoujściu... bo ktoś podstawił nasz skład na nie ten tor co trzeba) ruszyliśmy do domu.

Wycieczka udana, pogoda dopisała a Małgorzata podniosła sobie poprzeczkę do 160 km :)
Ciekawe kiedy znów pobije swój rekord.


Latarnia w Świnoujściu


Budowa gazoportu

Trening #21 znów spinning :/

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(5)
Dzisiaj wieczorem wróciłem dopiero do Szczecina. Szybko się ogarnęłem i wybyłem na siłownię.
Czasu znów nie było za wiele bo na salę wyszedłem dopiero przed 22 a siłka czynna do 23. Ogólnie pomimo krótkiego czasu dałem nieźle w kość i było całkiem mocno.
Od poniedziałku będe próbował wdrożyć w życie plan od Trenera, ale już na rowerze ;)

10 min rozgrzewka HR 120-130
50 min właściwy trening przy HR 150-160 (75%-80% HRmax) plus 3 interwałowe epizody po 2,5 min na obciążeniu HR 175-180, na drugiej sesji poszybowałem do 192 uderzeń i to był dzisiejszy max
10 min rozjazd HR 120-130

HRmax: 192
średnio: 150
HZ: 22%
FZ: 49%
PZ: 26%
kcal: 866
łączny czas: 1:10

W uszach nieśmiertelne Prodigy... agrrrhhh!
&feature=related

Trening #20 spinning :(

Czwartek, 14 lipca 2011 · Komentarze(7)
Tak... niestety trening w miejscu. Po ostatniej wyprawie moje opony wróciły w opłakanym stanie. Czekam więc na dostawę nowych Vittoria Zaffiro w kolorze włoskiej czerwieni. Maszyna dostała też nową kierę Deda Nera - cięższa od poprzedniej ale o niebo sztywniejsza... i w wygodniejszym gięciu. Jest też nowa owijka w kolorze żółtym i tutaj chyba średnio trafiłem - mam mieszane uczucia co do estetyki takiego połączenia, ale trudno :D

Na rowerkach krótko bo czasu mało.
15 min rozgrzeka przy hr 120-130
30 min właściwy trening przy hr 140-150 plus 4 interwały po 2,5 min na obciążeniu hr 180
15 min rozjazdj przy hr 120-130

HZ: 27%
FZ: 43%
PZ: 22%
HRmax 182
średnio: 142
kcal: 691

P.S. Doszły opony, ale niestety ten weekend mi odpada i nie przetestuję ich na szosie :(
A rower po modyfikacji prezentuje się tak:


Wiem wiem... czerwona owijka lepiej by pasowała :)

Ćwierć tysiąca z ekipą Bikestats REKORD!

Niedziela, 10 lipca 2011 · Komentarze(12)
Kategoria 200 i więcej
Dzisiaj nadszedł ten dzień, dzień próby :D. Mój dotychczasowy rekord dystansu to ok 150 km. Nie musiałem się długo decydować na propozycję Romka odnośnie rowerowej niedzieli i wypadu ze Szczecina na morze. Przewidywane kilometry: ok 210-230.
Wyruszyłem o 6:45 udając się na Most długi, który był punktem zbiórki dla osób z Lewobrzeża. Pojawiłem się tam tylko ja. Poczekałem do 7:04 i ruszyłem samotnie na stację Orlen na Goleniowskiej, gdzie docelowo miała spotkać się cała grupa. Pomału w ciągu kilkudziesięciu minut prawie wszyscy dojechali:
- Magda kfiatek13m
- Romek wober
- Adam adamicki
- Tomek widmo
- Łukasz, który nie ma konta na bikestats.
- Krzysiek rtut tradycyjnie spóźnił się i miał nas dogonić w okolicach Klinisk.

Ruszyliśmy z obsuwą czasową około pół godziny. Uformował się mały peleton i tak rozgrzewkowo kręciliśmy na północ. Niedługo potem doszedł nas Krzysiek i już w komplecie jechaliśmy dalej. Goleniów osiągneliśmy dość szybko. Potem wyjechaliśmy na szosę do Nowogardu a tam z kolei zrobiliśmy pierwszy postój na małą szamę. Adamicki z Łukaszem urwali się kilka kilometrów wcześniej aby obfotografować PRZEPUSTY na nowej obwodnicy - taki konik Adama :D. Następnie do Płot. Staraliśmy się jechać stabilnie ok. 27-31 km/h aby się nie przemęczać bo to dopiero 70-ty kilometr - czyli początek :D. Za Płotami kryzys. Ni stąd, ni zowąd bateria siadła w ciągu dosłownie kilku minut. Najbliższy postój w Gryficach, więc nie czekając długo wyciągnęłem sewendejsa maxi :) i spałaszowałem w biegu. Popiłem carbo i po kilku minutach jak ręką odjął. W międzyczasie pierwsza awaria: Krzysiek złapał kapcia. Mistrz pokazał jak się zmienia dętki i po chwili znów byliśmy w trasie. W Gryficach kolejny postój (trener zadecydował, że robimy co 50 km). Chwilę przed dojazdem na rynek Magda łapie pierwsze szlify, na szczęście niezbyt groźne. Ale do końca wyprawy jedzie już z obolałym i przetartym kolanem.

W Trzebiatowie, a w zasadzie tuż za, stajemy przy Biedronce bo Adam musi zanabyć płyny. Niestety Biedra obładowana jest spragnionymi niedzielnych zakupów Polakami i z robi się dłuuuuga przerwa. Romek z Magdą i Tomkiem decydują się jechać a pozostała czwórka ma ich później dogonić. Po chyba 15 minutach Adam w końcu wychodzi i ruszamy w pościg. Wiatr niestety w morde, a że za Trzebiatowem co chwila górki to wieje dość mocno. Narzucamy ostre tempo, wychodzę na zmiany ale puls szybko wywala w kosmos i czuję, że długo tak nie pojade. Po którejś zmianie schodzę na koniec czteroosobowego pociągu odpocząć. Na szpicy jedzie Łukasz zaciągając do 35-36km/h. Kolej na Krzyśka... Cancelara drugi cholera... :D Wystrzelił jak z procy podkręcając do 40stu. Łukasz próbuje gonić. Ja jadę za Adamem, ale ten odpuszcza, skacze zza niego i dochodzę Łukasza, ale jest już za późno. Krzychu uciekł. My niewiele słabszym tempem toczymi się za nim po zmianach ale mimo to nie możemy go dojść. Nie wiem czym się koksuje, ale ja też chce mieć taką formę po dwóch tydziach bez roweru (czyt. w delegacji) ;P Pewnie Szwedzi mu coś sprzedali.

Konkretnie przepaleni dojeżdżamy do Pogorzelicy, gdzie czekamy na urwanego wcześniej Adama. Niestety pechowiec złapał drugiego kapcia tej wyprawy. Po skonsultowaniu doszliśmy do wniosku, że pojedziemy zająć miejsca w knajpie w Niechorzu a adamicki dojedzie jak naprawi usterkę. Spacerowym tempem pokręciliśmy ulicodeptakiem do Niechorza gdzie zatrzymaliśmy się na amciu. W nogach jakieś 120 km więc kalorię się przydadzą. Część wzięła "szmatę", jak to Krzysiek nazywa kebaby, a druga połówka, w tym ja, zadowoliła się spaghetii carbonara. Poczekaliśmy na nie trochę, ale było całkiem smaczne.
Po szamie ruszyliśmy dalej mijając latarnię w Niechorzu i zajeżdżając na taras widokowy w Trzęsaczu. Później uderzyliśmy na Kamień Pomorski. Tam złapałem pierwszą gumę. Najgłupsza guma w życiu... Ale trudno, stało się. Sprawnie wymieniłem dętkę alternatywnym do mistrzowskiego sposobem i po chwili kręciliśmy na Wolin. Przed Wolinem druga, poważniejsza kraksa tej wycieczki. Łukasz dał za ostro po hamplach nie ostrzegając o bruku i niestety jadący za nim zaliczyli wywrotkę. Poszkodowani: znów Magda i Tomek. Wober jakoś się wybronił z sytuacji. Nawet radiowóz podjechał i chciał nam pomóc, ale skończyło się na niegroźnych stłuczeniach.
Przed Stepnicą zatrzymaliśmy się w sklepie na uzupełnienie płynów i chwilę odpoczynku. Potem nudna droga do Goleniowa a dalej po własnych porannych śladach do Klinisk i Dąbia. Gdzieś w tych okolicach zorientowałem się, że złapałem drugiego kapcia, tym razem w przednim kole. Na szczęście dziura nie była duża i dopompowując koło dojechałem jakoś do domu bez wymiany dętki. Na Orlenie krótkie pożegnanie z Magdą, Romkiem i Tomkiem i ruszyłem z Krzyśkiem, Adamickim i Łukaszem do centrum. Już na wyjeździe wyruszył za nami jakiś koleś na góralu i chciał się z nami pościgać. Ja tam bym mu odpuścił, ale Krzysiek? W życiu?
- Dasz mu się tak??
No nie dam hehee. Ruszyłem za Krzychem, choć noga już tak nie podawała i przeskoczyliśmy górala. Potem na ścieżce ten nas znów wyprzedził, ale Cancelara podszedł do sprawy ze sprytem i posiedział mu na kole aby wystrzelić przed wjazdem na estakady w kierunku centrum. Zaciągnął konkretnie i ledwo utrzymałem koło. Adam i Łukasz urwali się na podjeździe i to było w zasadzie nasze pożegnanie: sorry chłopaki :)
Tempo poszło ostre 42-45km/h. Ciągnęłem się z jęzorem te 3 kilometry za Krzyśkiem, ale koła nie puściłem... A w nogach już 250 km :)
Przy moście długim pożegnałem kompana i podziękowałem za przepalankę na koniec dnia.
W końcu w domu....

To było moje pierwsze 200 w życiu. W sumie poza epizodem z odcięciem za Płotami kondycyjnie zniosłem ten wypad naprawdę bardzo dobrze, jak na mnie. Generalnie od setnego kilometra mogłem już kręcić, i kręcić, i kręcić... Fakt, że prędkości raczej wycieczkowe, i gdyby trochę podkręcić pewnie byłoby zdecydowanie gorzej.
Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony :)
Najważniejsze, że mnie nie odcinało, nie bolały kolana, plecy, ręce, tyłęk całkiem znośnie.
Dopiero teraz 3 godziny po powrocie czuje jak wyłazi zmęczenie - podobne do kaca :D

Małe podsumowanie:
Przejechałem 266 km
Kręciłem dzisiaj korbą przez 9 godzin i 32 minuty
Spaliłem w tym czasie 6385 kcal
Złapałem dwa kapcie
Zjadłem 3 batoniki, sewendejsa, bułe z serem i spaghetii.
Wypiłem 5 litrów izotoników, carbo, magnezu, wody i coli
Zintensyfikowałem swoją kolarską opaleniznę i wyglądam jak totalny idiota hahaha
Jestem mega zadowolony!! :)

Dzięki Koleżanko i Koledzy za bardzo fajny (choć chwilami pechowy) wypad. Mam nadzieję, że jeszcze powtórzymy!

A tu fotorelacja:


Prawie kompletna ekipa tuż przed startem. Od lewej: Adamicki, Widmo, Łukasz, Kfiatek13m, Wober


A tu już z Krzyśkiem - peleton w komplecie!


Gdzieś przed, albo za Kliniskami


Dobre suple to podstawa każdego treningu


Zawodowa formacja :D


Postój w Nowogardzie


Pierwszy kapeć w tym dniu i mistrz w trakcie usuwania usterki


Peleton wjeżdża do Gryfic


Postój na wahadle - widok z przodu


Postój na wahadle - widok z tyły


Szama w Gryficach na rynku


Oj wciągnął bym teraz drugi taki makaroni :)


Latarnia w Niechorzu


Ruiny kościoła "zabranego" przez morze w Trzęsaczu


Ekipa na tarasie widokowym w Trzęsaczu


Ostatnia wieczerza - gdzieś przed Stepnicą.


HZ: 50%
FZ: 37%
PZ: 9%

Trening #19 na spontanie

Piątek, 8 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km
Wieczorne kręcenie z Robertem (2befree). Na spontanie umówiliśmy się pod Głębokim i lekkim tempem pokręciliśmy na Dobrą i Bartoszewo. Potem podjazd pod Osów i powrót Duńską. A na końcu "chyciłem" autobus, ale za wolno jechał to go wyprzedziłem :P.

HZ: 52%
FZ: 21%
PZ: 17%
HRmax: 181 - końcówka podjazdu na Osów.

Muzyczny kącik:

Trening #18 Nudny standard

Wtorek, 5 lipca 2011 · Komentarze(4)
Standardowa pętla: Szczecin, Dobieszczyn, Glashutte, Mewegen, Blankensee, Buk, Szczecin

Dzisiaj zwyczajne kręcenie w mocniejszym tempie. Monitorek mnie pilnował, żebym nie przeginał ale i tak było kilka odcinków gdzie się trochę przypaliłem.
W drodze powrotnej wsiadło mi na koło dwóch "górali", oczywiście na zmiany nie wychodzili :D, tylko cień ich zdradzał i głośno pracujący napęd. Pociągnęłem ich pod Głębokie i zerwałem na sprincie do skrzyżowania.
W bidonie carbo i kolejna próba przyzwyczajenia się do tej mikstury. Smakuje to to jak rozwodniony sok pomarańczowy z domieszką mąki ziemniaczanej... Isostar lepiej mi podchodził.

HZ: 6%
FZ: 73%
PZ: 22% - ach ten mój brak samodyscypliny ;P

Niedzielna wycieczka z Małgosią

Niedziela, 3 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km
W niedzielę wybrałem się z Małgosią na wycieczkę do Niemiec. Wyjechaliśmy w kierunku Głębokiego aby tam odbić na Dobrą i przejście graniczne w Buku. Następnie pokręciliśmy na Mewegen gdzie skręciliśmy na południe, na Locknitz. Pogoda była całkiem przyjemna i temperatura w sam raz - 20 stopni. Niemieckie wioseczki urzekły nas po raz kolejny swoją malowniczością i porządkiem. Nastrój niedzielnego popołudnia dopełniał klimatu.


Wjazd do Mewegen od strony Blankensee, prowadzący przez rozległe pola kukurydzy.


Panorama Mewegen.


Gosia na głównej ulicy Mewegen.

Tak sobie kręciliśmy aż dojechaliśmy do Boock. Przemknęliśmy żwawo przez wioskę i skręciliśmy na Locknitz. Jechało się całkiem przyjemnie, wiatr w plecy, wyszło słońce a dookoła pofalowane pola zboża, lasy - idealny relaks. Niedługo potem zajechaliśmy do centrum Locknitz gdzie zrobiliśmy sobie małą przerwę. Nie braliśmy jedzenia i mieliśmy tylko to co w bidonach i szczerze mówiąc chętnie bym wtedy coś przekąsił. Gosia jednak dzielnie się trzymała i ruszyliśmy dalej na Retzin. Tam zaczęły się fajne, choć krótkie, podjazdy. Tempo spadło i turlaliśmy się tak do Grambow. Następnie nowowybudowaną ścieżką rowerową do Linken i tam wróciliśmy do Polski. W Dołujach odbiliśmy na Bezrzecze i dalej do Szczecina.
Bardzo fajna i sympatyczna wycieczka, zwłaszcza, że od dawna nie byłem na takiej luźnej przejażdżce z moją dziewczyną. Miłe zakończenie tygodnia :)