Deszczyk sobie kapie... Ale po kolei. Dzisiaj planowałem coś dłuższego to też zabrałem mundurek do pracy z nadzieją na rychłe ruszenie w tango wraz z wybiciem godziny 16tej. Rychło więc ruszyłem i mój zapał ostudził deszcz. Najpierw lekko kropił potem się rozpadał na dobre. Pojechałem na Głębokie, potem Dobra, Grzepnica, Bartoszewo i znów do Szczecina. W Pilchowie jakiś nieznajomy mi kierowca proponuje podwózkę do Szczecina, może też kolarz? Ja jednak twardy jestem więc przypomniałem sobie jak Lens mordował się w chmurach na Alpe d'Huez i z blatu łyknęłem Miodową. Klimat fajny, dobrze stymuluje psyche, woda lała się strumieniami w dół szosy a ja parłem na szczyt jak ów Teksańczyk. Zjazd gorszy od wjazdu, uważać trzeba bardzo bo w takich warunkach nie trudno o uślizg. Czas do domu.
Danych brak bo mi licznik po 10 minutach zamókł a opaski od pulsaka zapomniałem.
6 x Miodowa po świątecznym obżarstwie. Motywacja była po wczorajszym Paris - Roubaix :) Boonenowi należało się to zwycięstwo jak psu buda, widać, że jest w gazie a na brukach niewielu może mu zagrozić. Szkoda, że Cancellara przekreślił swój udział w tegorocznym P-R przez wcześniejszą kraksę bo byłoby ciekawie a tak był to teatr jednego aktora. A Turgot pokazał, że trza walczyć do samego końca hehehe i o grubość szprychy objechał czarującego się Ballana.
Krótko po pracy rozruszać nogi po wczoraj. Wyjechałem na spotkanie Danielowi ale znów się nie udało spotkać, fatum jakieś czy co? Przez kilka kilometrów kręciłem za to z dwójką młodych, jeden na carbonowym biało-pomarańczowym Whistle a drugi chyba aluminiowe Colnago to było do kogo gębe otworzyć. Oni pojechali na Blankensee a ja odbiłem z powrotem do domu bo czas mi się zaczął kurczyć.
Podjazdy. Za drugim razem wyprzedziłem jednego kolarza na klasycznej stalówce. - Dawaj dawaj! - To daj koła... - Łap! Zwolniłem i podciągnęłem nowego kolegę. Trochę go przydusiłem, ale nie ma się co dziwić, i cięższy rower miał i posturę słuszniejszą. Dojechaliśmy razem na szczyt i trochę pogadaliśmy. Potem zjazd. Wspinał się jeszcze jeden kolarz ale co my w dół to on w górę, co my w górę to on w dół. W końcu poczekaliśmy na niego na dole czekając aż zjedzie ale po 10 minutach odpuściliśmy. W środku podjazdu znów go mijamy pędzącego do pętli - czekał na nas u góry heh. No pech :) Na dole spotkałem też Adama i jego kumpla, Krzyśka. Trochę pogadaliśmy ale chłopaki odbili w las a ja z kompanem zrobiłem ostatni, czwarty podjazd. Niestety tylko cztery bo sporo czasu straciliśmy na pogawędki a zaczęło się ściemniać. Fajny wypad.
Co prawda pewnie nigdy nie będę jakimś mocarzem, ale k.....a, kocham ten sport!
Dzisiaj krótko po pracy, ostatnio mordowałem się dwa dni pod rząd do 20stej i nie było mowy o rowerze. Dziś nie wytrzymałem i zaraz po przyjściu wskoczyłem w "mundur" i na szoskę. Przy okazji miałem sobie potestować nowe pedały Look Keo Classic - podobno bezkonkurencyjne w kwestii cena/jakość/waga. Pierwotnie miałem jechać na pętlę Dobra-Bartoszewo ale na wjeździe w Wojska Polskiego spotkałem Pawła, który jechał na nocne kręcenie po mieście. Ustawił się z Piotrkiem na Moście Długim. Nie trzeba mnie było długo namawiać i pokręciliśmy już w dwójkę na punkt zborny ścigając się z autami. Na moście jednak nikt oprócz nas się nie pojawił więc po 5 min czekania wróciliśmy z powrotem w kierunku domów. Najpierw podjazd Wyszyńskiego i ściganie z swingową siódemką hehehe. Szliśmy łeb w łeb :) Potem już spokojniej i na Wawrzyniaka każde rozjechało się w swoją stronę. Dzięki Paweł za jazdę! Szoska lodzio miodzio! :)
W końcu! Robactwo już wylazło a jak mówił kiedyś mój profesor od zoologii jak robactwo wyłazi to dopiero można mówić o wiośnie, robactwo się nie myli, 400mln lat sukcesu ewolucyjnego zobowiązuje hahaha W domu byłem dopiero o 17:30 ale pogoda ładna więc było jeszcze jasno, 5 minut nie minęło i już kręciłem na Głębokie w krótkich spodenkach! I było ciepło :) Super! Podjazd pod Miodową, potem zjazd i przez Wołczkowo i Bezrzecze powrót na Pogodno. Jutro wycieczka z Małgorzatą i mam nadzieję, że prognozy się sprawdzą.
Pozdrowienia dla Pawła! Sorrki, że się nie zatrzymałem, ale czas mnie naglił (obiad ;P).
Dzisiaj bardziej dla odpoczynku psychicznego. Miałobyć coś dłuższego ale tyle razy ostatnio po dojczach jeździłem, że mnie zemdliło na myśl o kolejnej pętli. Postanowiłem na relaksie pokręcić po dziewiczych dla mnie terenach Prawobrzeża. Jazda w 100% po mieście więc tempo szarpane ale raczej bez spiny. Z resztą nogi jeszcze pamiętają ostatnie wybryki w poniedziałek i z początku zamulały. Postanowiłem sobie obadać ulicę Sąsiedzką, jako jeden z niewielu ciekawych podjazdów w Szczecinie. W czasie kluczenia po zaułkach Dąbia minąłem się z Romkiem. Po przywitaniu zawinąłem szybko na najbliższym skrzyżowaniu i pognałem za nim to by mi drogę wskazał, ale mi trenejro zwiał. Obadałem więc moją sytuację geograficzną na Google Maps ale i to nie pomogło. Zagubiłem się w tych uliczkach i podjechałem sobie pod Hotel Panorama. Podjazd nieźle daje po dupie. Jako ciekawostkę podam, że przy zjeździe gdy się złożyłem samą grawitacją momentalnie bujnęłem się do 60km/h. Rower rwał do przodu ale jakiś blaszak mi się wbił przed koło więc musiałem co chwila dawać po klamkach żeby mu w kufer nie wjechać. Myślę, że nachylenie jest na tyle duże, że bez problemu zbliżyłoby się do 70km/h i to bez dokrętki. A jak już sobie zdobyłem Panoramę to pokręciłem do domu. Z wiatrem, więc i całkiem szybko. Na licznik i pulsometr spojrzałem dopiero w domu.
Prosto z pracy wyjazd na trening. Najpierw przebijanie się 7 km przez zakorkowane miasto do domu, tam zrzuciłem plecak z cywilnymi ciuchami i dalsza część na Dobrą. Jak to u mnie bywa kilkudniowa przerwa dobrze mi robi i po dwóch dniach bez roweru czułem, że noga dziś dobrze podaje i jest mocna. Szkoda, że czasu mało i zimno jakoś bo dłużej bym pojeździł.
Jutro ustawka z trenejro i zobaczymy co to będzie.