Info
Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...Więcej o mnie.
Follow me on
2017
W poprzednich odcinkach:
2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień13 - 0
- 2017, Sierpień15 - 0
- 2017, Lipiec11 - 0
- 2017, Czerwiec14 - 0
- 2017, Maj13 - 0
- 2017, Kwiecień14 - 4
- 2017, Marzec17 - 1
- 2017, Luty15 - 0
- 2017, Styczeń15 - 0
- 2016, Grudzień17 - 0
- 2016, Listopad14 - 2
- 2016, Październik2 - 0
- 2016, Wrzesień4 - 0
- 2016, Sierpień1 - 0
- 2016, Lipiec5 - 1
- 2016, Czerwiec16 - 6
- 2016, Maj8 - 19
- 2016, Kwiecień12 - 22
- 2016, Marzec12 - 5
- 2016, Luty15 - 15
- 2016, Styczeń18 - 16
- 2015, Grudzień17 - 10
- 2015, Listopad9 - 13
- 2015, Październik8 - 7
- 2015, Wrzesień7 - 9
- 2015, Sierpień5 - 5
- 2015, Lipiec5 - 8
- 2015, Czerwiec3 - 7
- 2015, Kwiecień7 - 8
- 2015, Marzec4 - 6
- 2015, Luty1 - 7
- 2014, Lipiec3 - 0
- 2014, Czerwiec3 - 6
- 2014, Maj4 - 16
- 2014, Kwiecień4 - 1
- 2014, Marzec12 - 24
- 2014, Luty13 - 19
- 2014, Styczeń11 - 24
- 2013, Listopad2 - 5
- 2013, Październik1 - 3
- 2013, Sierpień5 - 12
- 2013, Lipiec10 - 1
- 2013, Czerwiec22 - 34
- 2013, Maj19 - 50
- 2013, Kwiecień13 - 42
- 2013, Marzec19 - 58
- 2013, Luty18 - 53
- 2013, Styczeń10 - 42
- 2012, Grudzień3 - 13
- 2012, Listopad5 - 14
- 2012, Październik5 - 15
- 2012, Wrzesień7 - 31
- 2012, Sierpień15 - 80
- 2012, Lipiec22 - 82
- 2012, Czerwiec19 - 60
- 2012, Maj21 - 141
- 2012, Kwiecień15 - 52
- 2012, Marzec16 - 48
- 2012, Luty14 - 52
- 2012, Styczeń21 - 51
- 2011, Grudzień6 - 31
- 2011, Listopad7 - 28
- 2011, Październik6 - 23
- 2011, Wrzesień11 - 48
- 2011, Sierpień12 - 47
- 2011, Lipiec13 - 64
- 2011, Czerwiec15 - 28
- 2011, Maj15 - 22
- 2011, Kwiecień13 - 47
- 2011, Marzec11 - 30
- 2011, Luty6 - 6
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Wrzesień5 - 0
Dane wyjazdu:
87.70 km
0.00 km teren
04:08 h
21.22 km/h:
Maks. pr.:54.30 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1272 kcal
Rower:Cube Attempt
Wycieczka do Rieth
Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 19.08.2012 | Komentarze 13
Z Gosią do Rieth. Wyjazd dla samego wyjazdu. Obojgu nam się średnio przyjemnie jechało, może to przez pogodę? W drodze do Dobieszczyna za Tanowem mijamy się z rozpędzonym peletonem z Głębokiego. Ładnie chłopaki gazowali, jeden właśnie skoczył do przodu na finisz, na oko lecieli pod piątkę. Fajny widok, ułamek sekundy, szum opon i już ich nie ma.No i pobiłem zeszłoroczny kilometraż. Spoźniłem się tylko dwa tygodnie, bo prognozowałem ten moment na przełom lipca/sierpnia. Jak się zepnę to może dojdę do 8 tysięcy w tym sezonie. :)
P.S. Rower znów skrzypi jak szalony. Do cholery mnie doprowadzi. To co było na szybkiej setce w środę z chłopakami to było dopiero preludium do dzisiaj. Masakra, aż się odechciewa jeździć. Rozkręciłem znów sterówkę, korbę, koła zapięłem na nowo, sztycę przeczyściłem, wykręciłem, nasmarowałem gwinty i ponownie zakręciłem pedały, rozebrałem mosetk, podkładki, kierownicę, przeczyściłem i ponownie skręciłem... Dzisiaj test. Jak znów będzie skrzypieć to się chyba załamie.
Wykręciłem też łożyska korby, wsadziłem tam metalowy drążek od hantli i wyginałem mocno węzeł suportowy w każdą stronę - nie skrzypi, więc to chyba nie rama bo ta skrzypiałaby przy takich naprężeniach symulujących te od pedałowania. Może miski pracują w mufie? Ech....
Kategoria 50-100km
Dane wyjazdu:
96.31 km
0.00 km teren
02:58 h
32.46 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:17.0
HR max:185 ( 93%)
HR avg:156 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2532 kcal
Rower:Cube Attempt
Trening #72 Towarzyska (prawie) setka
Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 15.08.2012 | Komentarze 9
Na spontanie wyszedł nam ten wypad bo poustawialiśmy się na Bikestatsowych PW praktycznie kilka godzin przed wyjazdem. Znalazła się czwórka wariatów, którzy zamiast leżeć w łóżkach do 10 i korzystać z wolnego dnia w środku tygodnia wolała wstać wcześnie rano, ubrać krótkie kolarskie gacie i udać się w chłodny poranek o 7:30 na Głębokie w celu zrobienia szybkiej setki.W skład wariatów wchodzili: Ojciec Dyrektor Organizator Roberto i jego wierni kompani czyli Daniel vel atomowe udo, Tomek aka tytanowa łyda i moja skromna osoba. Na miejsce dotarłem z 20 minutowym opóźnieniem bo w ramach porannej gimnastyki zafundowałem sobie kapcia kilometr przed punktem zbornym. Pana z rana jak śmietana ;)
Ruszyliśmy na Dobrą, dalej na Lubieszyn i na południe do Brussow. Trasa malownicza, naprawdę piękne tereny do uprawiania naszego ukochanego sportu. Chwilami teren robił się tak ciekawy, że czułem się prawie jak górach. Na jednym z odcinków specjalnych (słabej jakości bruk) Tomek wyszedł na zmianę. Jako wciąż aktywny kolarz górski nawet na karbonowym Felcie narzucił niezłe tempo i pozostała dwójka została lekko w tyle. Poprawiłem trochę Tomka i spróbowaliśmy szczęścia ale fatalna jakość nawierzchni nie pozwoliła nam rozwinąć skrzydeł :P Tia... No i koksy nasz szybko doszli. Potem nastąpił fajny podjazd a za nim zjazd. Elegancko się nasz peleton rozkręcił i tempo poszło pod 50km/h. Super się jechało. W połowie zjazdu (a był wcale nie krótki) na czoło wychodzi Tomek. Siedze mu na kole, za mną Daniel. Nagle z lewej wystrzeliwuje Robert. Chłopaki bez reakcji więc po chwili odbijam w lewo, wyprzedzam Tomka, depczę mocniej i już siedzę na kole Roberta. Kolega ładnie się rozkręca, lecimy już wyraźnie ponad pięć dyszek. Zjazd się kończy, zaczyna wypłaszczenie a w oddali widać tablicę/drogowskaz. No lotna premia jak w mordę strzelił :D 400 metrów... 300 metrów... czekam, 200 metrów... 150... wychodzę z koła i tablica moja. Uczucie nieziemskie jak wychodzisz do sprintu przy 55 km/h, dla takich chwil warto żyć. Robert kontuzjowany dzisiaj był więc nie podjął specjalnie walki, gdyby go kolano nie bolało pewnie dałby mi popalić hehe. Potem dojeżdżamy do rynku w Brussow, krótki postój i dalej na Locknitz. Współpraca super się układa, Daniel instruuje nas jak się ustawiać do wiatru (ma chłopak wyczucie kurna, ja mam z tym problemy) i po rantach ciśniemy niezłym tempem. W Locknitz Daniel odbija na północ a my z Tomkiem i Robertem najkrótszą drogą na Szczecin bo kurczy nam się czas. Za Lubieszynem skaczę jeszcze za TIRem i chwilę się wiozę ale niestety pusty chyba jechał bo przyspieszał jak szalony i się urwałem. Chwilę później Robert odbija do Maca na żarcie a ja w Tomkiem kręcimy na Szczecin.
Bardzo fajny trening. Średnia średnia jak na cztery osoby, ale były mocne zaciągi i trochę harców więc w nogi weszło. Puls wysoko, nie wiem czemu, chyba za mało spałem. Generalnie świetny wypad w doborowym towarzystwie, oby więcej takich!
Dzięki koledzy!
Mała produkcja z dzisiejszego, enjoy:
HZ: 9%
FZ: 32%
PZ: 54%
Kategoria 50-100km, Rundy treningowe
Dane wyjazdu:
44.24 km
0.00 km teren
01:24 h
31.60 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:182 ( 92%)
HR avg:153 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1088 kcal
Rower:Cube Attempt
Trening #71
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 · dodano: 13.08.2012 | Komentarze 7
Weekend bez krecenia wiec nie ma zmiluj, trzeba bylo pokrecic. Miala byc Miodowa kilka razy, ale zanudzilbym sie dzis na smierc. Urozmaicilem wiec czas dokretka z Glebokiego do Lubieszyna przez Dobra a potem po sladach jeszcze raz Miodowa. Jest ok, choc puls troche wysoko ale to przez kilka dni przerwy.Hz: 8%
FZ: 63%
PZ: 29%
Kategoria 0-50km, Rundy treningowe
Dane wyjazdu:
72.34 km
0.00 km teren
02:12 h
32.88 km/h:
Maks. pr.:49.30 km/h
Temperatura:17.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:151 ( 76%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: 1605 kcal
Rower:Cube Attempt
Trening #70 Co za pogoda do ch&%@$!3!!!!!!
Czwartek, 9 sierpnia 2012 · dodano: 09.08.2012 | Komentarze 4
Kurw.... ja już nie wiem co z tą pogodą ostatnio. O 17 zaczęło się wypogadadzać, na niebie tylko cumulusy więc raz dwa i już kręcę na Dobieszczyn. Wiatr dość mocny trochę mnie spowalniał ale jechało się spoko. Puls w normie. Samopoczucie średnie jakieś, nie wiem czemu, lekki ból w lewym kolanie, potem ustąpił. Od Glashutte zaczyna mnie gonić jakaś ciemna chmura, lekko z niej kropi. Dojeżdżam do Grunhof a ona wciąż nade mną. Jadę dalej na Mewegen i Blankensee i zaczyna już mocniej padać. Nie mogę jej uciec, chyba wiatr niesie ją tam gdzie ja jadę.... Za Bismark asfalty już całkiem mokre. Mijam Lubieszyn i zaczyna się oberwanie! No ja pier..... Dopiero co rower myłem, a jak się rozejrzę dookoła to błękit, tylko nade mną wisi od trzydziestu kilometrów czarna chmura. Fatum jakieś normalnie! Ale mam już wszystko gdzieś. Od Skarbimierzyc podkręcam tempo i w potokach wody tnę asfalt lecąc w okolicach 40stki. W Mierzynie stopuję trening i miłe zaskoczenie na koniec tej męczarni bo całkiem niezły czas urwałem a jechałem w sumie tlenowo.Rower znów skrzypi, puka... aż się jeździć odechciewa. Jak będe miał chwilę rozbiorę chyba znów korbę, sterówkę, wszystko poczyszczę i przesmaruję no i zobaczymy co to da, bo cholera mnie już bierze.
Trasa endo
Pozdrowienia dla Mateusza. Wybacz kolego, że się nie zatrzymałem ale miałem bardzo ciasne okno czasowe i musiałem się wyrobić z "założeniami treningowymi" ;)
Do następnego!
HZ: 4%
FZ: 83%
PZ: 14%
Kategoria 50-100km, Rundy treningowe
Dane wyjazdu:
14.81 km
0.00 km teren
00:35 h
25.39 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cube Attempt
Praca
Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 07.08.2012 | Komentarze 0
Dane wyjazdu:
27.29 km
0.00 km teren
00:54 h
30.32 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:177 ( 89%)
HR avg:150 ( 76%)
Podjazdy:321 m
Kalorie: 678 kcal
Rower:Cube Attempt
Trening #69 Podjazdy
Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 07.08.2012 | Komentarze 4
Dzisiaj podjazdy ale tylko 3 serie bo czasu zabrakło. Potem dokrętka na mieście i gaz do domu przed deszczem.Noga już lepiej ale jeszcze czuć uda, nie ma pełnej mocy. No i test Endomondo - wyszedł pozytywnie. Nie gubił GPS-a a średnia wyszła mi identyczna jak z licznika. Fajna aplikacja i dodatkowe dane z treningów (m.in. przewyższenia :)).
Trasa
HZ: 19%
FZ: 44%
PZ: 33%
P.S. I żeby było śmiesznie znów coś mój rower w ciszy nie może wytrzymać, tym razem coś zaczęło w korbie stukać a nie skrzypieć. HAHAHAHAHAHA... neverending storyyyyyy! Lalala... lalala...lalala...
Kategoria 0-50km, Rundy treningowe
Dane wyjazdu:
68.76 km
0.00 km teren
02:09 h
31.98 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:153 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1661 kcal
Rower:Cube Attempt
Trening #68 płasko i deszczowo - rozruch po Karpaczu
Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 5
Pierwszy trening po ostatniej wycieczce. Puls od pierwszego zakręcenia wystrzelił w kosmos... Po pierwszych 10 km miałem średnie tętno na poziomie 160! A jechałem sobie tak jak zwykle. Tydzień opierd.... i o to efekty. Potem puls stopniowo opadał. Kręciło się raczej ok, choć czuję, że to nie te nogi co sprzed wyjazdu. Do Dobieszczyna tylko lekko pokropiło. Potem się nawet wypogodziło ale na 40-tym kilometrze w okolicach Grunhof rozpadało się na maksa i tak już było do samego końca. Nie chciało się jechać z rana jak była pogoda to mnie zlało za lenistwo. Tuż przed Dobrą tak dla poprawy nastroju łapię gumę. Zmieniam dętkę i jadę przez Bezrzecze do domu.HZ: 7%
FZ: 67%
PZ: 24%
Kategoria 50-100km, Rundy treningowe
Dane wyjazdu:
14.76 km
0.00 km teren
00:37 h
23.94 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cube Attempt
Wideo z Karpacza :)
Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 03.08.2012 | Komentarze 3
Krótki amatorsko zmontowany klip z tego co udało nam się nakręcić w trakcie wypadu :)Dane wyjazdu:
84.00 km
0.00 km teren
03:50 h
21.91 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:31.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2330 kcal
Rower:Cube Attempt
Szczecin-Karpacz: dzień trzeci
Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 17
Dzień pierwszyDzień drugi
Dzisiaj to sobie pospaliśmy. Wstaliśmy około ósmej. Przywitał nas piękny, choć wietrzny dzień. Dzisiaj w planach był Orlinek i Okraj czyli dla pasjonatów kolarstwa jazda obowiązkowa. Ruszyliśmy najpierw w dół do Żabki na śniadanie i uzupełnienie bidonów a potem na...
PODJAZD POD ORLINEK
Podjazd jakby nie patrzeć legendarny. To tu rozgrywało się wiele etapów Tour de Pologne. To tu kilkanaście dni temu kolorowy peleton szarpał się z końcową ścianą pod skocznią. Trzeba było się z nim zmierzyć. Na początku dość stromo ale do ogarnięcia. Na oko nachylenie było mniej więcej takie jak w najgorszym momencie Panoramy. Po kilku kilometrach docieramy w końcu do zakrętu pod skocznię gdzie stromizna rośnie do 15%. 39x25 ledwo daje radę, przepycham korby, pewnie przez wyjechane nogi ostatnimi dwoma dniami. Staje na pedały i z wyraźnym grymasem na twarzy pokonuję ostatnią ścianę. Wjeżdżam na szczyt i zdycham na kierownicy. Wjechaliśmy pod Orlinek praktycznie z marszu, bez rozjazdu bo nawet nie ma go gdzie tam zrobić jak wszędzie jest pod górę. Uważam to za swój osobisty sukces, że mając tyle kilometrów w nogach (i to nie łatwych) dałem radę bez zatrzymania. Spotkani turyści pocieszają nas, że ledwo samochodem dali radę tu wjechać a my na rowerach... Miłe :)
Widok z naszego pokoju, choć trochę widać nachylenie głównej ulicy
Potem krótki zjazd i znów podjazd pod Karpacz Górny. W dole widać Hotel Gołębiewski, ten który niedawno gościł kolarzy TdP. Następnie kierujemy się na zjazd do Sosnówki. Leśny odcinek nie jest może rewelacyjnej jakości ale rower ładnie chwyta prędkość. Gdyby nie to, że nie znam trasy i zakrętów to bez problemu można się rozbujać do 80 km/h. Wolałem nie ryzykować bo nikt mi za to nie płaci więc nie zbliżałem się do 70tki a i tak emocji aż za dużo, zwłaszcza na serpentynach pokrytych żwirem i piaskiem przy nadjeżdżającym z naprzeciwka autobusie ;P. Z Sosnówki uderzamy na główną drogę i kierujemy się na Kowary. Oczywiście droga cały czas w górę, w dół, w górę, w dół... do znudzenia :) W Kowarach w Netto uzupełniamy bidony i żarcie i tak obładowani jedziemy zmierzyć się z podjazdem na Przełęcz Okraj.
PODJAZD NA OKRAJ
Maszyny odpoczywają przed Netto w Kowarach
Główny punkt programu. Podjazd od Kowar ma prawie 15km. W Kowarach jest jeszcze znośnie. Za Kowarami stromizna rośnie ale też jeszcze ogarniam. Spotykam tam miejscowego kolarza, który dołącza do mnie i sobie trochę gadamy jadąc swoim tempem. Daniel nieco został z tyłu ale ja wiem, że on mi jeszcze pokaże. On się dopiero rozkręca. I tak było. Gdzieś w okolicach 4 kilometra podjazdu Daniel nas dochodzi. Jadę z nimi jeszcze kilkanaście minut po czym luzuję tempo i pomału patrzę jak stopniowo koledzy odjeżdżają. Nogi zmęczone a do szczytu jeszcze 10 km z coraz większym nachyleniem. Nie ma co kozaczyć. Mierzę siły na zamiary i mielę swoje. Kadencja poniżej 80 i spada. Na całym podjeździe jest max kilka lekkich wypłaszczeń długości od kilku do kilkudziesięciu metrów a poza tym cały czas w górę. W końcu rozjazd na Lubawkę, ale my odbijamy w prawo i lecimy po górskich serpentynach. Nachylenie rośnie, chwilami osiąga ponad 10% i jadąc w blokach na 39x25 modlę się o cud. Ale nie schodzę, pnę się w górę. Na kolejnych serpentynach łykam dwóch gości na MTB kręcących na śmiesznym przełożeniu. Wyprzedzam i słyszę za sobą: "ty, patrz... ze szczecina a nas na Okraju wziął...". Dodało mi to skrzydeł i trochę podkręcam tempo ale organizm mówi hola hola! Kolejna serpentyna, nadzieja, że to może już szczyt. Nie... znów ściana, jeszcze gorsza niż ta poprzednia. Jadę już siłą woli. Ale nie poddaję się, podjadę całość, bez zatrzymania, dam radę! Droga zdaje się nie mieć końca. Do szczytu jeszcze 5 kilometrów. Ale 5 kilometrów w tempie 12-17 km/h to cała wieczność!!! Nie dam rady, dam, nie dam rady dam - biję się ciągle z myślami. Nogi krzyczą "zejdź, odpocznij sobie, po co Ci to?" Ale jak zwykł mawiać Jens Voigt - Shut up legs! :] Na jednym z zakrętów mijam Maćka Walczaka z Piły, z którym ścigałem się w zeszłorocznym Łobzie i tegorocznym Gorzowie. Zjeżdżał szybko i nie było okazji pogadać ale no co za spotkanie. Górą z górą... :) Daniel zatrzymuje się na ostatnim zakręcie z punktem widokowym ale krzyczę do niego, że ja nie staję, bo jak się zatrzymam to z nóg zrobi mi się beton i nie ruszę. Potem potwierdził, że dobrze zrobiłem bo ciężko mu było zrobić końcówkę po tym krótkim postoju. W końcu na asfalcie pojawia się wymalowane "1km". To nie sen?? Metry wleką się na liczniku niemiłosiernie.... 700... 600... 200... widać domki, dachy, niebo... jest! Ostatnia ściana i jestem! 1046 metrów n.p.m. Najwyżej położone w Polsce przejście drogowe. Zdobyłem! :)
Umordowany ja i Daniel lekko zmęczony na Okraju
Tu byłem!
I tu też! :)
Widok z podjazdu, na zakrętach lepiej trochę zwolnić...
Z tego samego miejsca inne ujęcie
Przerwa na szczycie na zasłużone piwo. Daniel jedzie jeszcze na czeską stronę i wjeżdża jeszcze raz. Ja nie chce przeginać, mój pierwszy raz w górach, kolana dają o sobie znać więc ucinam sobie krótką drzemkę na trawie. Potem zjeżdżamy do Kowar na pizzę. Sam zjazd z Okraju średnio mi się podobał. Co chwila zakręty z piaskiem, wąsko, więc nie idzie się specjalnie rozbujać. Dziury też się znajdą. Na ostatniej prostej wyciągnąłem 67km/h (sama grawitacja) i to mi wystarczyło. Całe góry przejechałem bez szlifów i tak też miałem to zakończyć, nie chciałem ryzykować i kusić losu. Jak już skończyliśmy wyżerkę zaczynają zbierać się ciemne chmury. Gdy wyjeżdżamy w stronę Jeleniej Góry nad Okrajem już grubo leje, widać potężne oberwanie chmury. Dobrze, że zrezygnowaliśmy z planu objechania Karkonoszy bo raz, że zajechalibyśmy kolana, a dwa w takich warunkach moglibyśmy się spóźnić na pociąg. W Jeleniej jesteśmy sporo przed czasem i spokojnie czekamy na pociąg.
Przygód z PKP nie chce mi się już opisywać bo szkoda klawiatury. Generalnie porażka... Jedyny plus to taki, że w pociągu Jelenia - Wrocław poznaliśmy Michała, kolarza-triathlonistę, bardzo w porządku gość z którym przegadaliśmy prawie całą drogę. Pozdrawiam!
Na dworcu w Jeleniej Górze
Wrocław
Z tego miejsca chciałem podziękować Danielowi za pomoc, otuchę i przewodnictwo w górach i na trasie. Dzięki kolego za tą przygodę!
I wyprawa dobiegła końca. Było fantastycznie. Chwilami spartańsko, chwilami śmiesznie. Było mnóstwo adrenaliny i jeszcze więcej potu zostawionego na podjazdach i długich palonych słońcem prostych na trasie Odra-Nysa. Wrażeń mnóstwo, mam poczucie jakby te trzy dni trwały co najmniej dwa razy dłużej.
W ciągu trzech dni przejechaliśmy łącznie 566 km z czego 180km po górach, spaliłem prawie 13 tysięcy kalorii.
Ze spraw technicznych:
Generalnie chętnie zapiąłbym na koło kasetę z koronką 27 a nawet 28. Były chwile, gdzie brakowało mi takiego zestawu, bo na 39x25 było dużo przepychania. Może też tak mocno to odczułem przez wcześniejsze dwie dwusetki, ale mimo wszystko... ;)
Daniel całość przejechał na 39x23 bo wyżej już nic nie miał! Bez komentarza :D
Klocki sprawdziły się doskonale, ładnie współpracowały z obręczami.
I nie złapaliśmy ani jednej gumy!!! :) Polecam lacze Hypersonic od Duro!
A czy wy zadbaliście już o swoje tan tanlajnesy?? :P:P
Zapisu pulsu brak bo batka siadła w pasku.
Fajny klip zrealizowany przez Daniela czyli nasz wypad w pigułce:
Kategoria 50-100km, Szczecin-Karpacz 2012
Dane wyjazdu:
232.79 km
0.00 km teren
09:24 h
24.76 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:33.0
HR max:181 ( 91%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 5094 kcal
Rower:Cube Attempt
Szczecin-Karpacz: dzień drugi
Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 3
Wstaliśmy dość wcześnie bo jeszcze przed siódmą. Wyspałem się za wszystkie czasy, Daniel trochę mniej. Zebraliśmy suche ciuchy, mokre jeszcze koszulki przewiesiliśmy na barankach, wymeldowaliśmy się i ruszyliśmy do spożywczaka po śniadanie. Nad Nysą w promieniach porannego słońca (które znów zapowiadało konkretną patelnię...) oddaliśmy się konsumpcji. Gubin ładne miasto, zwłaszcza starówka po niemieckiej stronie. Kończymy popas i wyjeżdżamy w trasę.Śniadanie na ławce
I znów szlakiem Odra-Nysa. Ale pojawił się nowy element krajobrazu: co parę kilometrów na Nysie są zbudowane zapory i spiętrzenia. Wszystkie są do siebie bardzo podobne i człowiek ma wrażenie, że kręci się w kółko jak w jakiejś kreskówce. Czasami szlak odbija w lasy i tam już zaczynają się małe hopki. Niektóre całkiem sztywne. Na jednym ze zjazdów kolega chce zrobić foto, ale zapomina zapiąć futerał i na wyboju, przy ponad 40km/h aparat wypada i uderza o asfalt. Szkody są poważne, przeszlifowana obudowa, zniszczony wyświetlacz... Na szczęście obiektyw działa i ostrzy więc zdjęcia robić można, tyle, że na czuja ;) Coś pechowy ten wyjazd, mój rower niepokojąco skrzypi, Daniel poważnie uszkadza aparat... Ale jedziemy dalej, słowo się rzekło i do Karpacza trzeba dziś dojechać. A droga łatwa nie będzie...
Ładne miasteczko ale nie pamiętam za cholerę nazwy...
Po pierwszych 50km robimy krótki postój w jakiejś zapomnianej niemieckiej wioseczce. Tam metodą dedukcji chyba odnajdujemy prawdopodobną przyczynę skrzypienia Cuba. Hak przerzutki. Po wypięciu koła i podginaniu przerzutki wydobywają się bardzo podobne dźwięki. Niestety nie mamy oliwy aby zalać łączenie haka z ramą. Jedziemy dalej. Ratuje nas miła sprzedawczyni z nowopowstałego sklepu rowerowego w Łęknicy, która specjalnie dla mnie otwiera nową butelkę olejku i pozwala mi zalać hak i nic za to nie płacić! Niestety bez rezultatu - hałasuje dalej... Olać to. Dzisiaj czeka nas przywitanie z górami!
Tyłek zaczyna mi odpadać. Nogi dają radę, plecy też ale nie mogę już usiedzieć na siodełku dłużej niż kilkaset metrów. Co chwila wstaję i pedałuję kilkanaście metrów na stojąco aby dać odpocząć czterem literom.
Przecież już bliżej niż dalej :)
Ale najpierw trzeba dotrzeć do Zgorzelca, czyli niemieckiego Gorlitz. Już przed Zgorzelcem na niektórych prostych widać na horyzoncie masyw Gór Izerskich a bardziej w lewo siny zarys Karkonoszy. Niby już widać choć to ciągle jeszcze 100km do pokonania, ale micha się cieszy na taki widok i morale rośnie! W końcu zaczyna docierać do mnie jak daleko już jesteśmy od Szczecina a to dopiero ledwo ponad doba od wyjazdu!
Do Gorlitz docieramy przed godziną piętnastą. Bardzo ładne, położone na wzgórzach miasto. Po niemieckiej stronie uwagę zwraca Kościół św. Piotr i Pawła wyrastający ze starówki tuż nad Nysą, która poprzecinana jest licznymi kaskadami.
Zgorzelec - widok na niemiecką stronę
Widok w dół Nysy
Po polskiej stronie znajdujemy niedrogą restaurację w której zamawiamy zupę pomidorową i drugie danie. Najlepsza pomidorowa jaką jadłem! Konkretnie zabielona śmietaną, pyszny makaron! Jak się potem okazuje na rachunku zupę dostaliśmy gratis ;) Nie wiem czy celowo czy omyłkowo, ale z racji ograniczonych funduszy nie mieliśmy zamiaru wyjaśniać tej sytuacji. Wychodzimy przed restauracje, upał znów uderza ale... miła niespodzianka: rower chodzi cichuteńko jak z salonu! Nie wiem czy to oliwa w końcu spenetrowała hak czy ktoś rzucił zaklęcie, ale niezmiernie mnie to ucieszyło i dodało skrzydeł. Noga też jakaś mocniejsza. Bidony zalane i ruszamy w góry! Bo podgórze zaczyna się mniej więcej od Gorlitz. Droga prowadzi przez coraz większe zjazdy i podjazdy. Na początku małe hopki, potem kilkaset metrów i stopniowo coraz większe.
Jupi ja jej! Górki! :D Jak się dobrze przyjrzeć to na horyzoncie widać siny zarys Karkonoszy
Jak są górki to muszą być podjazdy, jeszcze z uśmiechem na ustach ;)
Kluczymy podrzędnymi drogami od wioski do wioski. Kierujemy się na Sulików a dalej na Leśną. Z Leśnej jest rzut beretem do Zamku Czocha ale nie mamy czasu. W zasadzie robi się trochę ciasno więc nie robimy zbędnych postojów i całkiem żwawo pokonujemy coraz większe górki. Teren robi się już mocno pofałdowany i im większe górki tym większy uśmiech maluje się na mojej gębie :D Piękne widoki. Zaczynają się pierwsze zjazdy po dwa, trzy kilometry. Nawierzchnia średnia ale i tak dostarczają mnóstwo frajdy i zabawy jak bez dokrętki bujamy się do prawie 60km/h. Po pierwszych zjazdach następują pierwsze poważniejsze podjazdy. Nachylenie miejscami spokojnie przekracza Sąsiedzką czy Panoramę znaną ze szczecińskich treningów a wspinaczki ciągną się 2, 3 kilometry.
Tam dalej widać jak droga wystrzeliwuje w górę, to dopiero skromna zapowiedź tego co nas czeka
Siły jednak nie opadają i systematycznie zbliżamy się do Świeradowa-Zdroju. Karkonosze widać już bardzo wyraźnie, na szczytach można dostrzec schroniska, w wieczornym słońcu prezentują się cudownie. W Świeradowie krótka przerwa na szamanko. Idę do Orlena bo mam ochotę na hotdoga. Sprzedawca wypytuje z niedowierzaniem czy my na prawdę przyjechaliśmy ze Szczecina. Odpowiadam, że tak, że to drugi dzień naszej podróży. Na co on wspomina coś o tych upałach, o wariactwie... chwila pauzy i wypalił:
- Pan wie, że pan umrze?
- Hahahaha... no nie mam tego na razie w planach.
Zjadłem hotdoga, poczekałem aż Daniel wciągnie pierogi w barze obok i ruszyliśmy na pierwszy prawdziwie górski podjazd czyli:
PODJAZD ŚWIERADÓW-ZDRÓJ - SZKLARSKA PORĘBA
Nie jest to mocny podjazd jak na góry ale dla świeżaka z nad morza robi wrażenie. Przede wszystkim długością. Cały 16 km ale właściwe podjeżdżanie trwa 10 km. Nachylenie stopniowo rośnie a ostatnie 2 km dają nieźle po nogach. My robiliśmy go mając już przejechane 180 km z czego od pięćdzieśięciu kilometrów męczyliśmy się po hopkach. Dał mi w kość. Po 10tym kilometrze nachylenie opada do bardzo słabego poziomu, praktycznie się go nie czuje. Na końcu, tuż przed samą Szklarską jest Zakręt Śmierci. Jak go zobaczyłem to zrozumiałem dlaczego tak się nazywa: ostra serpentyna z skalnym murkiem i pięknym widokiem na Karkonosze i Szklarską w dole. A za murkiem prawie pionowa skarpa... Nie chciałbym tam wypaść. Za zakrętem krótki ale stromy zjazd do miasteczka. Mógłbym bardziej poszaleć ale drogi nie znałem, powoli się ściemniało więc rozkręciłem się max do 55 km/h. Mimo to radochy co nie miara a adrenalina jak po rollercoasterze :)
Widok na Szrenicę z Zakrętu Śmierci
ZJAZD SZKLARSKA PORĘBA - PIECHOWICE
Najlepszy zjazd ze wszystkich jakie jechałem w czasie tego pobytu. Absolutny 6-kilometrowy debeściak. W skrócie: po lewej strome zbocze pnące się w niebo porośnięte świerkami, droga szeroka, dobry asfalt, po prawej kamienny murek przechodzący bezpośrednio w koryto górskiego potoku wysadzonego kamieniami a na liczniku non toper 50-70km/h. BAJKA! Jak składałem się w zakręty to niejednokrotnie koła były jeszcze na asfalcie a głowa nad murkiem - tak się kładłem :). Ruch był mały więc względnie bezpiecznie. Przeżycia nie zapomniane... Tego nie da się opisać, ta prędkość, pęd powietrza, siły na zakrętach, jazda na granicy przyczepności kół i potęga gór nad tobą... To trzeba po prostu przejechać i poczuć tą adrenalinę i ryzyko. Jak zatrzymaliśmy się przed Piechowicami to czułem, że mogę wszystko! Eksplozja endorfin!
Dalszy odcinek nie obfitował już w taką adrenalinę ale trasa prowadziła u stóp Karkonoszy, słońce chyliło się ku zachodowi i widoki zachwycały mnie za każdym zakrętem. Krótki postój nad zbiornikiem w Sosnówce i atakujemy Karpacz.
Zachód słońca nad Karkonoszami, po prawej zbiornik sosnowiecki
Tam gdzieś z lewej jest Karpacz, że niby blisko... tia...
Podekscytowanie zeszło i nogi przestały już tak dobrze kręcić. Pytam się już Daniela, kiedy ten Karpacz. Po drodze co chwila hopki, niektóre z nachyleniem 10% i większym. Krótkie bo krótkie ale jak się ma w nogach już 220km to bolą... W końcu jest znak: Tesco Karpacz - 2,5 km. Super!
Tutaj jeszcze żywiłem nadzieję, że za 5 min będe meldował się w pokoju... ehe.....
Jedziemy jedziemy i robi się coraz ostrzej w górę. Nogi już na grubej rezerwie a tu coraz bardziej stromo... Gdzie ten Karpacz?! Nigdy nie byłem w Karpaczu i nie wiedziałem jak piekielnie jest to miasteczko położone - główna ulica pnie się w górę przez kilka kilometrów ze średnim nachyleniem 5-7% a chwilami i więcej. Tylko tłumy turystów motywowały mnie aby wepchać swoje obolałe dupsko pod ośrodek, bo wstyd prowadzić na piechotę, w końcu próbuję być kolarzem :)
W końcu umordowany absolutnie wyjechany na maksa jak jeszcze nigdy w życiu docieram pod drzwi ośrodka. I klops. Drzwi zamknięte. Jest już prawie ciemno. Koleś z którym ugadaliśmy się na rezerwację nie odbiera telefonów. Robi się coraz zimniej a mokre ciuchy szybko wychładzają. Szczerze mówiąc jest mi już wszystko jedno, mogę się walnąć pod murkiem albo w krzakach i zasnąć - tak jestem wynorany. W końcu Daniel dodzwonił się do łebka a ten proponuje nocleg kilkaset metrów niżej ale za 15 zł więcej niż ustalaliśmy. Jest już późno, nie mamy zamiaru się kłócić ale jemu też nie chcemy dać zarobić i rzutem na taśmę organizujemy sobie pokój w pensjonacie. Bardzo miła Pani ratuje nas z opresji i dostajemy fajny duży pokój w niezłym standardzie z widokiem na góry :). Nawet niemiecki Eurosport odbiera więc oglądamy otwarcie igrzysk hehehee. Na kolacje dwa pęta śląskiej, dwie bułki i Prince Polo XXL + woda. Dużo wody... Do rana wypiłem 1,5 litra.
Dobranoc.
Dzień trzeci
HZ: 44%
FZ: 29%
PZ: 6%
Kategoria 200 i więcej, Szczecin-Karpacz 2012