Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200km

Dystans całkowity:4755.78 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:175:35
Średnia prędkość:27.09 km/h
Maksymalna prędkość:66.84 km/h
Suma podjazdów:9182 m
Maks. tętno maksymalne:196 (99 %)
Maks. tętno średnie:170 (85 %)
Suma kalorii:100642 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:118.89 km i 4h 23m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
124.15 km 0.00 km teren
04:57 h 25.08 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:4.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3451 kcal

Trening #16 Grupowa wysiadówka

Niedziela, 26 lutego 2012 · dodano: 26.02.2012 | Komentarze 9

Pojawiłem się na Głębokim o 10:00. Czekał tam Eryk a w niedługim czasie zjechała się reszta peletonu czyli Krzysiek, Michał, Mateusz, kamerzysta Grzesiek oraz Magda i Romek.
Po krótkich powitaniach i przedstawianiu nowych kolegów w ekipie wyruszyliśmy na bliżej nieznaną trasę, którą projektowaliśmy na bieżąco. Wiatr dawał się we znaki i ostro zaciągał chłodnym powietrzem z północy. W związku z tym postanowiliśmy się najpierw pomęczyć ku górze, aby potem spokojnie z pomocą sił natury zjechać na południe. Kręciło się fajnie. W Eggesin odbijamy na południe. Tempo trochę przysiada i tak toczymy się do Torgelow. Tam myślę czy się urwać czy nie, ekipa przednia ale czas goni i chyba nie do końca trafnie oceniliśmy dystans jaki mamy w dzisiejszych warunkach do pokonania. Nagle wyjeżdża przede mnie Krzysiek, więc łapie koło i podkręcamy. Zabiera się jeszcze Eryk i Mateusz. Urywamy się od grupy i tak sobie suniemy po zmianach przez kilka kilometrów. W końcu na skrzyżowaniu odbijamy w lewo. Krzychu zostaje. Mateusz ma nocną zmianę, ja o 17 wizytę gości więc postanawiamy się w trójkę z Erykiem urwać bo do domu zostało jeszcze 70 km. Szkoda, bo wesoło czas mijał w peletonie, ale obowiązki gonią... Sorki, że tak bez słowa ale "za daleko to wszystko zaszło", dosłownie :)
Zapuszczamy mocniejsze tempo i jedziemy do Pasewalk. Tam odbijamy w lewo bocznymi drogami w kierunku Rothemklempenow. Liczyliśmy na wiatr w plecy ale się przeliczyliśmy... Boczny neutralny a na pewnych odcinkach w mordę. Męczymy się trochę ale dajemy radę. Za granicą koledzy wyczekują już tylko sklepu aby uzupełnić głód glukozy. Mateusz wychodzi obładowany kilkoma batonami a Eryk parówką i... torbą wafelków. "Bo nie było żadnych bułek do zagryzki!"
Po krótkim popasie ruszamy na ostatni etap i ciśniemy do Głębokiego. Trochę się napracowałem w drodze powrotnej ale to dobrze, cieszę się, że nie było jakiegoś kryzysu.

Dzięki wszystkim za jazdę i fajną wycieczkę! Do następnego
Film z wypadu do obejrzenia na blogu Grześka :)


Szczecińska ustawka zbiera się na Głębokim


Nasza ustawka, lepsiejsza hahaha, od lewej: Eryk, Krzysiek, Mateusz i Michał


Postój w lasku między Pampow a Grunhof


Ekipa przed Hintersee


Lider Warszewiaka Warszewo


Wober trenuje ważny element swoich tegorocznych wyścigów


Nawet przełaje były...

HZ: 36%
FZ: 45%
PZ: 16%

Dane wyjazdu:
135.21 km 0.00 km teren
04:01 h 33.66 km/h:
Maks. pr.:59.72 km/h
Temperatura:20.0
HR max:193 ( 97%)
HR avg:163 ( 82%)
Podjazdy:821 m
Kalorie: 3434 kcal
Rower:Cust-tec

VI Łobeski Maraton Rowerowy - mój wyścigowy debiut

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 15

W tym sezonie miałem generalnie nie startować (w końcu to mój pierwszy) ale odkąd zacząłem jeździć z kilkoma koksami, którzy umieją kręcić korbami moja forma dość szybko poszła w górę. Zachęcony tym progresem zdecydowałem się sprawdzić z innymi na łobeskim wyścigu.

Przed ósmą przyjechałem z Małgosią do Radowa Małego aby odebrać numer startowy, chip i odnaleźć się z Magdą i Romano. Przygotowaliśmy maszyny i pokręciliśmy się trochę rozgrzewkowo po okolicy. Od trenera dostałem garść rad taktycznych, które na trasie baaardzo mi pomogły! Dzięki Romek! Wybadaliśmy przy okazji odcinek na jakim rozgrywać się będzie finisz. Niestety nie było to dobrze przemyślane bo przed kreską jest długa ponad kilometrowa prosta z lekkim spadkiem na której można się konkretnie rozbujać a potem 20 metrów przed metą jest jakaś zatoczka (najpierw 90st w prawo przechodzi w 90stopni w lewo) i tam właśnie miał się kończyć ostatni sprint :/ Zemścił się na mnie ten zakręt ale to na końcu.
Przed startem pojawili się jeszcze moi rodzice, a zwłaszcza tato, który jako były kolarz nie mógł przepuścić debiutu pierworodnego w zawodach :D

9:24, padł strzał i nasza grupa ruszyła. Na początku lekko nie przekraczając 40stki ale po pierwszej hopce poszło już ostro. Pierwsze wrażenia? Kurwa... mocno! Ale dawałem radę, na zmiany wychodziłem i starałem się nie zarżnąć. Romek z Michałem z piły wyraźnie nadawali tempo całej grupie. Na kolejnych kilometrach i kolejnych hopkach zaczęły się pierwsze rwania ale na zjazdach Ci słabsi dojeżdżali i do 40stego kilometra jechaliśmy w 9 albo 10 kolarzy. Na 30stym kilometrze mijamy naszą championkę Magdę. Trzymam się czujnie z przodu uważając na tych co słabszych aby w razie gdyby puścili koło doskoczyć jeszcze do czołówki. Czuję jednak, że Roman zaczyna się rozkręcać, na serii hopek zaczyna jak to okreśił "testować nogę" i coraz częściej urywa się i zostawia grupę w tyle. Po takiej kompilacji sztywnych podjazdów i zjazdów zaciąga mocniej a wymęczona grupa zostaje. Krótko oceniam siły i decyduję pozostać w grupie - dalsza jazda w tempie Romka prawdopodobnie spowodowałaby ugotowanie więc odpuściłem.
W mojej grupie znalazło się czterech gości z Piły z jakiejś ekipy w tym dwóch na carbonowych MTB i dwóch na szoskach oraz jeszcze jeden koleś "wolny strzelec". Chłopaki prezentują podobne tempo do mojego więc współpraca dobrze się układa i tak sobie kręcimy 35-45 km/h. Asfalty raz gorsze raz lepsze, miejscami piach i kamyczki. Po drodze łapie się jeszcze kilku kolarzy ale zaczyna się ściemnianie i maruderzy nie chcą pracować. Całą grupę ciągnę z tymi chłopakami z Piły. W końcu jeden z nich strzela na podjeździe i chwilę na niego czekamy. Na którejś następnej hopce delikwent znów nie wytrzymuje i zostaje. Pada decyzją od ich "lidera" - jedziemy dalej.
Po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach kolejny z nich traci pałer i zaczyna się wieźć. Pracujemy we trójkę. Niektórzy puszczają już koło, kilka razy spawam za nich co trochę mnie męczy. Kilometry pękają, co 10-15 km wciągam gryz batona energetycznego. Regularnie piję kilka łyków napojów żeby się nie odwodnić. Na 70tym kilometrze lekko opadam z sił więc wciągam żel i "magiczną fiolkę" i po kilku minutach jest ok. Pęka setka, do mety jeszcze jakaś godzina. Grupa jest już zmęczona, tempo spadło ale kręcić trzeba. Łapię przelotem wodę z PŻ, która pojawiła się w samą porę bo w bidonach już rezerwa. Wypijam od razu pół butelki i bez jaj - to była najpyszniejsza woda w moim życiu! :D
Od 110-115 kilometra już luzuję i staram się oszczędzić jak najwięcej energii. Sumienie czyste, swoje przepracowałem więc trochę się wożę. Niestety dopadają mnie skurcze, najpierw jednej łydki, potem drugiej, potem udo... jedno drugie. KOSZMAR. Biję pięściami po nogach trochę pomaga bo wiem, że jak się teraz urwę to będzie poracha. Łzy w oczach, ból paskudny a nie ma opcji, żeby się teraz zatrzymać i porozciągać. Zaciskam zęby i utrzymuje koło. Na 5 km przed kreską idzie już ostre czarowanie. Za mną jedzie mój konkurent w M2, który siedzi mi na kole. Jadę swoje i czekam na jego atak. W końcu wychodzi i rusza do sprintu. Redukcja, chwytam za barana i rura. On idzie z lewej, z prawej drugi koleś z M2. Po kilkunastu metrach zaczynam przyspieszać i czuję, że go wezmę. Niestety na wspomnianym na początku wirażu nie ma opcji, aby wejść obok siebie w zakręt, jeden kolega zajeżdża mi tor jazdy a ja wyhamowuję prawie do zera, żeby uniknąć kraksy. Szkoda, bo sekundy dzieliły mnie od... 3 miejsca w M2 :) Dokładnie 3 pier%$#@!&$ sekundy hahahaha.
Uff... koniec gehenny.

Wyniki:
M2 Szosa 135km: 4 na 12
OPEN 135km: 21 na 112

Szkoda tych 3 sekund, ale taki jest sport :)

Romek oczywiście bezkonkurencyjne pierwsze miejsce w kategorii - gratulacje Trenerze!
Magda, jak zwykle... puchar i najwyższe miejsce na podium - również gratuluję!

Generalnie było to bardzo pozytywne doświadczenie choć niewątpliwie bardzo ćwiczy charakter. Ciało kilkakrotnie odmawiało współpracy ale brutalną siłą pacyfikowałem te bunty haha. Jednak radość po dojechaniu na metę, gdy człowiek wie, że pojechał na miarę swoich możliwości, jest nie do opisania! No i atmosfera - rewelacja!
Trasa bardzo wyczerpująca, sporo podjazdów, niektóre bardzo sztywne no i dystans też nie mały jak na kategorię mini ale wspólne hopkowanie z chłopakami pod Locknitz dało efekty i na górkach dawałem radę.

Cieszę się bardzo, że pojechałem i zdobyłem cenne doświadczenie. Poza tym, podobno nie ma lepszego treningu od zawodów :)
Niestety założenia taktycznego nie spełniłem i nie wyprowadziłem lidera na ostatniej prostej! Wybacz Trenerze! ;P

HZ: 3%
FZ: 36%
PZ: 61%


Kilka fotek strzelonych przez moją Gosię (dzięki kotek!!! :)):

Magda i Romek szykują się do rozgrzewki


Przed startem - nerwy były hahahaha


Rozgrzewka


I ruszyła Magda na łobeskie hopki...


Start naszej grupy


Na szczycie jednego z podjazdów


Pro sylwetka hahaha... Odjechałem tutaj trochę na zjeździe ale później poczekałem na grupę ;)


Zapiertalać czieba! :D


Na wirażu


Pogoda wymarzona! No wiatr mógłby być troszkę słabszy... :)


Pechowy finisz


Z Romkiem już na mecie

Dane wyjazdu:
118.79 km 0.00 km teren
05:09 h 23.07 km/h:
Maks. pr.:53.60 km/h
Temperatura:26.0
HR max:182 ( 92%)
HR avg:114 ( 57%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2290 kcal
Rower:Cust-tec

Pasewalk-Torgelow-Egessin

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 11.09.2011 | Komentarze 3

Pogoda ostatnio dopisuje więc trzeba łapać ostatnie jej przejawy dobrego humoru. Dzisiaj wycieczka z Małgosią. Miały być interwały z rana ale budzik nie był w stanie mnie obudzić i wyjechaliśmy dopiero po południu. Ruszyliśmy do Pasewalk. Początkowo średnio się jechało bo wiatr albo w morde albo w z boku w mordę... Mimo to kilometry dość szybko się nabijały na licznik i po dwóch godzinach byliśmy w Pasewalk. Zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej na wlocie do miasteczka i tam też posililiśmy się pysznym krułasantem w wersji czoko. Naprawde wart tego jednego ojro! Potem pozwiedzaliśmy centrum w trybie ekspresowym i ruszyliśmy na północ w kierunku Torgelow.


Gosia w kukurydzy - przed wjazdem do Mewegen


Ach te baby :D


AGIP - ktoś jeszcze pamięta te stacje benzynowe?


Taki ciekawy zakątek w Pasewalk

Po odbiciu na północ wiatr zaczął nam pomagać więc droga bardzo szybko nam mijała, zwłaszcza, że ścieżka rowerowa jest tam pierwszorzędnej jakości. Po minięciu całkiem sporych koszarów wojskowych dojechaliśmy do Torgelow. Zajechaliśmy do stacji benzynowej z nadzieją na odnalezienie waniliowej cocacoli ale była tylko zwykła :(. Zdecydowaliśmy, że wytrzymamy i sprawdzimy w kolejnym miasteczku, w Eggesin, może tam będzie. Eggesin pojawiło się równie szybko bo kręciliśmy sobie tam z przelotową 25-30 km/h. Tam niestety też nie było mojej ambrozji :(((. Zaspokoiłem więc pragnienie zwykłą wersją ale i tak była boska!
Potem odcinek do Ahlbeck który minął nam w ekspresowym tempie. Kofeina zaczęła działać i było sztywne 30 km/h. Potem troche wolniej od Ahlbeck do Dobieszczyna. W Dobieszczynie kręcimy sobie spokojnie i podczepia się pod nas jakiś maruder na góralu. Góral ów skrzypi niemiłosiernie ale nie przeszkadza to maruderowi wjeźć się na kole. Gosia podjeżdża do mnie i mówi: urwijmy go! No to dalej :D Noga nieco mocniej naciska na pedały i ciągnę naszą trójkę. Tempo 30 km/h i sztywno trzymam z nadzieją, że kolega się urwie choć też z obawą, czy Gosia wytrzyma. Twardo jednak obydwoje siedzą na kole. Tuż przed samym Tanowem niestety liderka daje znak, że się skończyła. W związku z ugotowaniem faworyta pomocnik w mojej skromnej osobie dostał zielone światło na kreskę :D. Chłopak dalej na kole... Wbijam 52/14 i rura! Po kilku sekundach lecę ponad cztery dychy i Tanowo moje. Maruder nawet nie próbował mnie złapać. Wiezie się dalej za dziewczyną...
Zaskoczyła mnie dzisiaj bardzo Małgorzata, że wytrzymała taki zaciąg pod koniec wycieczki, i to przez ponad 10 kaemów, a w nogach miała już 90 przekręcone jak podkręciłem do 30stki. Czapki z głów! Jestem z niej dumny jak paw :)
Potem spokojnie do Pilchowa i do domu.
Bardzo miły wypad :)


Epicki melanż się szykuje :D:D


Achtung, achtung!

HZ: 55%
FZ: 8%
PZ: 2%
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
160.10 km 0.00 km teren
07:23 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:59.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2633 kcal
Rower:Cust-tec

Wyprawa do Świnoujścia

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 8

Mojej Gosi i mi od dawna chodził po głowie pomysł aby wybrać się rowerem do Międzyzdrojów. Prognozy na niedzielę były obiecujące: wiatr z południa, ciepło, bez ostrego słońca, przelotne deszcze po południu. Decyzja podjęta w sobotę wieczór: rano jedziemy :)

Pobudka po szóstej. Mieliśmy wyruszyć o siódmej ale jakoś tak wyszło, że kręciliśmy korbą dopiero 45 minut później. Ruszyliśmy na most długi i dalej na Dąbie. Tam odbiliśmy na Goleniów i przez Załom i Kliniska kręciliśmy ku skrzyżowaniu z ekspresówką S3. Akurat gdy wjeżdżaliśmy pod wiadukt minął nas pociąg wypełniony turystami spragnionymi nadmorskich jarmarków. Spokojnie trzymając asekuracyjne tempo 23-26 km/h posuwaliśmy się w stronę Goleniowa.


Pociąg z turystami pędzący w stronę Świnoujścia


Rogatki Goleniowa

Początkowo mieliśmy znaleźć w Goleniowie jakiś sklep, bo średnio się do tej wycieczki przygotowaliśmy - taki urok wypadów na spontanie :). Zdecydowaliśmy jednak, że dokręcimy do Stepnicy i tam coś kupimy. W Goleniowie na rondzie skręciliśmy właśnie w kierunku Modrzewi i dalej pojechaliśmy na Krępsko i Stepnice. W tej ostatniej miejscowości krótki postój aby dać odpocząć tyłkom i uzupełnić płyny.


Krótki przystanek w Stepnicy

Humory dopisywały a idealna pogoda na rower dodawała kilka kilometrów do prędkości :). Gdzieś mniej więcej przed Zielończynem zaczęło pojawiać się coraz więcej aut. Kilka kilometrów dalej zauważyliśmy, że zrobił się kilkukilometrowy korek - ot cwaniaki chcieli ominąć zakorkowaną es trójkę i wbijali się na alternatywną trasę do Wolina a tu klops :P
Z przyjemnością i wyuzdaną satysfakcją wyprzedziliśmy poirytowanych kierowców lewym pasem i pomknęliśmy dalej. Potem jeszcze kilka kilometrów i już było widać wiatraki przed Wolinem. Przez łąki na wzniesieniu, gdzie ulokowana jest farma wiatrowa, jechało się wyśmienicie. Wiatr nas dopingował i bez problemu Małgosia podkręciła tempo powyżej 30stki :). Po drodze wyprzedził nas jakiś kolarz, który korzystając z pomocy sił natury pocisnął jeszcze mocniej.
W Wolinie znów krótki odpoczynek na nabrzeżu.


Korek w okolicach Zielonczyna


Wjeżdżamy na farmę wiatrową przed Wolinem :)


Wolin


Gosia i ja, a w tle wolińska Wioska Wikingów

Dalszą podróż zaplanowaliśmy tak aby ominąć główną trasę i pojechaliśmy na Unin do Kołczewa. Asfalt chwilami w opłakanym stanie ale generalnie nie było źle. Tutaj Gosię dopadł pierwszy kryzys ale poczęstowałem ją carbo 8) i szybko odzyskała siły. W Kołczewie skręciliśmy na zachód mijając po drodze jakieś wypasione pole golfowe. A potem... a potem zaczęły się góry :D Szkoda, bo do Kołczewa średnia wynosiła prawie 24 km/h :)
Ja tam się cieszyłem, że sobie troszkę popodjeżdżam ale Gosia niekoniecznie hahahaa. Dzielnie jednak dawała radę a kompilacja podjazdów i zjazdów przed Międzyzdrojami nie była na pewno bułką z masłem. Tuż przed wjazdem do miasteczka był całkiem spory zjazd, także przekroczyliśmy rogatki w tempie zawodowców z TdF :) Chwilę przed zjazdem pękło 110 km.
Pokręciliśmy się trochę uliczkami, odwiedziliśmy znajomą i poszukaliśmy pizzerii.


Międzyzdroje łelkam tu


Pica :D

Po posiłku wyruszyliśmy do Netto aby uzupełnić bidony i przygotować się do ataku na Świnoujścia. Tutaj już niestety wyboru nie było i kręciliśmy główną szosą. Na szczęście cały czas był pas awaryjny więc nie czuliśmy się specjalnie przytłoczeni samochodami. Kilka kilometrów później przywitała nas tablica "Świnoujście" choć do miasta jeszcze daleko, daleko... Po następnych kilku kilometrach dojechaliśmy do ronda, na którym niefortunnie wybraliśmy zjazd i pojechaliśmy na przeprawę promową oddaloną o kilka kilometrów na południe od centrum miasta. Jakoś tam dojechaliśmy i wpasowaliśmy się na pływadło. Długo nie czekaliśmy i chwilę potem płynęliśmy już w stronę Uznam.


Gosia wita się z miastem - do życiówki (jej) jeszcze tylko kilka kilometrów :)


Skromna moja osoba na promie :)

W samym Świnoujściu nieźle pobłądziliśmy ale w końcu wyjechaliśmy gdzieś na plażę. Mieliśmy sobie zrobić foty z wiatrakiem na molo ale czas zaczął nas gonić a kierunkowskazów jak na lekarstwo.


Świnoujście...


...zdobyte :)

Potem szybko do centrum i promem przedostaliśmy się na drugi brzeg. Postanowiliśmy, że wrócimy jednak wcześniejszym pociągiem, czyli za kilka minut. Niestety na dworcu po małych przejściach z PKP zrezygnowaliśmy z wcześniejszego połączenia i kupiliśmy bilety na późniejsze. Została nam godzina do odjazdu więc postanowiliśmy odnaleźć latarnię. Przy okazji okrążyliśmy gigantycznych rozmiarów budowę gazoportu. Po dotarciu do latarni wróciliśmy na dworzec, wbiliśmy się w pociąg i po 50 minutach opóźnienia (już na stacji w Świnoujściu... bo ktoś podstawił nasz skład na nie ten tor co trzeba) ruszyliśmy do domu.

Wycieczka udana, pogoda dopisała a Małgorzata podniosła sobie poprzeczkę do 160 km :)
Ciekawe kiedy znów pobije swój rekord.


Latarnia w Świnoujściu


Budowa gazoportu
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
132.02 km 0.00 km teren
06:25 h 20.57 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2283 kcal
Rower:Cust-tec

Do Świdwina

Czwartek, 5 maja 2011 · dodano: 05.05.2011 | Komentarze 0

Wyprawa z moją dziewczyną. Wyjechaliśmy o 8 i ponad godzine wyjeżdżaliśmy ze Szczecina. Jak nie lewą stronę drogi remontują to prawą - tragedia jednym słowem. Potem skierowaliśmy się na Załom i boczną szosą dojechaliśmy do Goleniowa przecinając wcześniej es trójkę. Następnym czekpojntem była wioska Żółwia Błoć. Po drodze minęliśmy kilka małych wiosek i w Błotnie wjechaliśmy na drogę 106. Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do ronda i skręciliśmy na wschód od Golczewa, na drogę 108. Bardzo mały ruch i wyśmienity asfalt sprawiły, że jazda była czystą przyjemnością. Po kilkunastu kilometrach dotarliśmy do pierwszego celu podróży czyli wioski Mechowo. Tam babcia Małgosi ugościła nas rosołem i pysznym obiadem. Odpoczęliśmy jakieś 3 godziny po czym ruszyliśmy do głównego celu wycieczki czyli Klępczewa k. Świdwina. Od Mechowa było to jakieś 40 km. Niestety dość kiepski asfalt i spore pagórki utrudniały jazdę i ostatecznie udało nam się dojechać po 2,5 godzinach.
Trasa całkiem ciekawa tylko szkoda, że na wielu mniej uczęszczanych odcinkach drogi są potwornie zniszczone a chwila nieuwagi może skończyć się zniszczonym kołem :/
Muszę tu jednak nadmienić, że zarządcy dróg na odcinku Czernica-Trzechel wzięli się do roboty i zaczęli dziwnym ustrojstwem "łatać" dziury. Ustrojstwo owe wyglądało jak beczkowóz z którego wystawała wielka rura. Rura ta wysypywała z siebie (a w zasadzie wydmuchiwała) jakiś drobny tłuczeń pomieszany ze smołą i tak zapychali dziury na drodze. Niby lepsze to niż nic ale te drobne kamyczki pod naporem opon strzelały we wszystkich kierunkach. Jazda bez okularów może w takich warunkach skończyć się uszkodzeniem oka...
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
102.34 km 0.00 km teren
05:12 h 19.68 km/h:
Maks. pr.:66.80 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1532 kcal
Rower:Cust-tec

Runda towarzyska

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 16.04.2011 | Komentarze 2

Temat wspólnej wycieczki z naszymi znajomymi chodził na po głowach już od dłuższego czasu. Dzisiaj w końcu zamieniliśmy słowa w czyny i wybraliśmy się do Nowego Warpna. Około godziny 12 podjechałem z Gosią pod Duńską, gdzie spotkaliśmy się z Kasią i Michałem i pokręciliśmy na Głębokie. Tam tradycyjnie zaliczyłem sklepik w celu zakupienia najlepszego koksu na świecie - czekolady :)
Potem ścieżką do Tanowa i szosą do Dobieszczyna. W Dobieszczynie odbiliśmy na tzw. "szosę" do Nowego Warpna. Trochę sobie poprzeklinałęm lawirując pomiędzy dziurami a... dziurami ale jakoś doturlaliśmy się do rozjazdu Szczecin/Nowe Warpno. Nigdy wcześniej w tej wiosce nie byłem i byłem przekonany, że domy widoczne z rozjazdu to już centrum miejscowości. Tymczasem aby dojechać na "koniec świata" trzeba jeszcze troszkę pokręcić. Centrum N. Warpna przywitało nas senną atmosferą. Cisza, spokój, świergot ptaków i woda z trzech stron. Zatrzymaliśmy się nie daleko przystani jachtowej i tam zjedliśmy małe co nieco. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w drogę powrotną. Fajnie się jechało do Brzózek. W Brzózkach oczywiście 2 km piekła kostki brukowej. Tragedia... ale przynajmniej nie byłem sam w tej niedoli - Michał też ujeżdżał szosówkę :)
Nastepnym ważniejszym punktem na trasie był (była?) Trzebież gdzie skręciliśmy na południe, na Police. Przed Policami odbiliśmy na Tatynię aby zapiąć naszą dzisiejszą pętlę w Tanowie. Po dojechaniu do Głębokiego podjechaliśmy pod Osów a następnie pomiędzy domkami jednorodzinnymi dojechaliśmy do Duńskiej a potem do centrum.
Po drodze zahaczyliśmy jeszcze ulubiony supermarket rowerzestów (Lidl ;P) gdzie kupiliśmy makaron na pyszne pesto... Trzeba jakoś uzupełnić to co się spaliło na trasie ;)
Bardzo udana wycieczka, czysto towarzyska więc bez spinania się na prędkość.


Szamanko w Nowym Warpnie - piękny widok na Zalew Szczecinśki


Autor wraz z towarzyszem brzózkowego oesu
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
121.45 km 0.00 km teren
05:27 h 22.28 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2522 kcal
Rower:Cust-tec

Tur De Zaleff: etap 2

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 5

Niedziela. Dzień drugi. Przed 9 zjedliśmy szybkie śniadanie. Następnie spakowaliśmy manatki i oddaliśmy pokój. Wyjęliśmy maszyny z pomieszczenia gospodarczego w którym przenocowały i zaczęliśmy przygotowywać się do wyjazdu. Pamiątkowe zdjęcie przed schroniskiem i w drogę.


Czas ruszać na południe

Miastem wyruszyliśmy w kierunku przystani, skąd promem mieliśmy przetransportować się na Wolin. Po drodze kupiłem w kiosku baterie do przedniej lampy bo stare już dogorywały a po polskich drogach wole jednak jeździć ze światłami, nawet w dzień. Tuż za nami na prom wjechało trzech kolarzy około 40-50tki na całkiem fajnych szoskach (Trek, Merida i chyba jakaś Botecchia). Po dobiciu do brzegu szybko zostawili nas w tyle a my zmuszeni do jazdy tempem najsłabszego z nas (nie mam oczywiście na myśli siebie ;P) pomału turlaliśmy się szosą na Wolin.


Kierunek: stały ląd :)


Krótki rejs na Wolin

Ruch na naszym pasie był bardzo mały, w przeciwieństwie do przeciwnego pasa od strony Szczecina. Pobocze szerokie więc całkiem bezstresowo dojechaliśmy do rozjazdu na Międzyzdroje. My jednak skręciliśmy w prawo, na Wapnice. Podobno dla widoków. I faktycznie widoki warte były poświęcenia, jakim było ładnych parę kilometrów słabej jakości "kocich łbów". Strasznie obawiałem się złapać na tym odcinku kapcia, zwłaszcza, że rower dźwigał całkiem ciężkie sakwy ale opony zdały egzamin i złapały tylko kilka niegroźnych zadrapań. Wytrzęsło mną okropnie i z przyjemnością znowu powitałem główną szosę do Wolina.


Micha się sama cieszyła na takie widoki :)


A to cena jaką musiałem zapłacić za oglądanie powyższych obrazków - sam nie wiem czemu się tak cieszę :D


Mozolna wspinaczka po bruku z sakwami stromizną, którą można porównać do osowskiego podjazdu...

Po wyjechaniu na asfaltówkę do Wolina wiatr zaczął mocno pomagać i tempo wzrosło. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do wzniesienia z którego mogliśmy podziwiać panoramę Zalewu a później rozkoszować się szybkim i całkiem długim zjazdem tuż przed Wolinem. Jechaliśmy przez centrum miasta aby za mostem, na stałym lądzie skręcić w prawo na Stepnice. Droga wiodła przez rozległe pola z rozsianymi po nich wiatrakami. Wiatr wiał w plecy, asfalt gładki, słońce rozgrzewało i jechało się fantastycznie. Chyba najprzyjemniejszy pod względem jazdy odcinek całego powrotnego etapu. Po kilkunastu kilometrach zrobiliśmy sobie mały postój przy sklepiku w jakiejś wiosce.


Panorama Wolina


Wioska Wikingów tuż za mostem łączącym wyspę z lądem


Słońce na twarzy, w uszach wiatr - dla takich chwil warto wsiadać na rower :)


Popas w jakiejś wiosce, nie pamiętam nazwy :)

Po dojechaniu do Stepnicy odbiliśmy na Goleniów, następnie jakimiś wioskami po prawej stronie szosy Goleniów-Szczecin dokręciliśmy do rogatek. Po drodze mijaliśmy trochę dziwny widok: bez problemu widzieliśmy suwnice Stoczni Szczecińskiej, wieżowec przy Rodła i wieże kościołów podczas gdy do domu było jeszcze ponad 40 kilometrów :). Gdy dojechaliśmy do centrum była 16:30. Droga ze Świnoujścia zajęła nam 5h i 10 minut co dało nam średnią około 22,3 km/h. Dokręciłem jeszcze na Błonia bo brakowało kilku kilometrów do pełnej 120stki ;).
Łącznie przejechałem w ciągu dwóch dni 267,65 km, spędziłem w siodle 12 godzin i 58 minut i spaliłem w przybliżeniu prawie 5000 kalorii (podejrzewam, że więcej bo licznik nie bierze pod uwagę wiatru ;]). Wycieczkę uważam za bardzo udaną. Z Robertem byliśmy zgodni co do wyboru dwudniowej wersji - pierwotny trzydniowy wyjazd byłby zbyt rozwleczony, z kolei jednodniowa ambitna eskapada byłaby zbyt męcząca aby spokojnie czerpać przyjemność z tej niewątpliwie bardzo ciekawej trasy. Pogoda dopisała. Pierwszego dnia wiatr nieźle nas poturbował ale na słońce i temperaturę nie mogliśmy narzekać. Powietrze było krystalicznie czyste i przejrzyste, dzięki czemu mogliśmy podziwiać piękne widoki w pełnej krasie. Z pewnością trzeba będzie jeszcze zorganizować podobne wypady w inne rejony.
Kto nie był, niech żałuje!

Pozdrawiam.


Godzina 16:30 - jesteśmy w centrum Szczecina
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
146.20 km 0.00 km teren
07:31 h 19.45 km/h:
Maks. pr.:49.82 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1998 kcal
Rower:

Tur De Zaleff: etap 1

Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 09.04.2011 | Komentarze 3

Nadszedł czas na finał poprzedzony wcześniejszymi wypadami treningowymi.
Wstałem przed siódmą w sobotni poranek. Słońce świeciło mocno przez okna - czyli prognoza się sprawdziła. Miało być słonecznie, bezchmnurnie, ale też i wietrznie... bardzo wietrznie. Ten wiatr też się sprawdził. :) Spakowałem ostatnie drobiazgi, sprawdziłem jeszcze raz listę czy wszystko jest i ruszyłem na Głębokie gdzie ustaliliśmy punkt zborny. Rower z sakwami prowadził się na początku bardzo dziwnie. Wysoko umieszczone torby zmieniły nieco środek cieżkości a jakieś 10 kg więcej dawało się we znaki zarówno na prostych jak i podjazdach. Po kilku kilometrach przyzwyczaiłem się i jechało się już w porządku. Dotarłem tam tuż przed dziewiątą. Robert (2befree), Przemek oraz Łukasz już na mnie czekali. Szybka fotka i w drogę na północ, na przejście graniczne w Dobieszczynie. Robert załączył GPS z aplikacją Endomondo więc pewnie na jego blogu pojawi się dokładna mapka i profil trasy.


Ekipa tuż przed startem.


Trasa do granicy trwała dość długo a zapowiadany wiatr pomimo osłony drzew pomału zaczynał pokazywać, kto będzie dziś rozdawał karty. W Tanowie zobaczyłem pierwsze w tym roku bociany. Na granicy krótka przerwa na przekąskę i ruszyliśmy w dalszą drogę.


Boćki w Tanowie :)


Słupek graniczny za Dobieszczynem


Asfalty po drugiej stronie granicy - koła same niosą


Tuż za granicą minęliśmy Hintersee a później jakieś pomniejsze wioseczki aby w końcu dojechać do Ahlbeck. Tam krótki przystanek na czekoladę i drobne regulacje sprzętu.


Pit-stop w Ahlbeck ;)


Widokówka z zaspanego Ahlbeck

Następnym przystankiem było miasteczko Eggesin, gdzie skręciliśmy w kierunku Ueckermunde. Tam wiatr już pokazywał swoją siłę. Nie daliśmy się jednak i po parunastu męczących kilometrach dotarliśmy do ronda przed Ueckermunde. Powietrze było tak przejrzyste tego dnia, że bez problemu dostrzegliśmy brzeg Uznam za Zalewem po przeciwnej stronie. Kapitalny widok.


Widok na Uznam z Ueckermunde. Gdzieś na tej wysokości jest Świnoujście - wodą blisko, lądem niekoniecznie ;)


Port w Ueckermunde


Urokliwe uliczki tego miasteczka


Śmiałkowie na tle Zalewu, w dali widać brzegi Uznam.

Droga z Ueckermunde do Anklam, gdzie planowaliśmy kebap, była chyba najtrudniejszym odcinkiem całej trasy. Potworny, wychładzający wiatr w twarz, grzejące z drugiej strony słońce, kilkukilometrowy odcinek dość ruchliwą szosą a na liczniku 18-19 km/h. Chwilami jak mocniej przywaliło to i 16 km/h wyświetlał.


Krowy gdzieś przed Anklam :P


Takie dziwne autobusy jeżdżą w Niemczech


Chłopaki walczą twardo z wichurą


W Anklam zatrzymaliśmy się na pysznego kebapa u jakiegoś Turka, na szczęście nic nie było zamrożone i Robert był zadowolony :D. Od razu morale wzrosło, tym bardziej, że za miasteczkiem zmieniliśmy kierunek i wiatr zaczął już przeszkadzać tylko z boku.


Drewniany most zwodzony, chyba tuż za Anklam


Malownicza ścieżka wzdłuż pól. Wiatr w plecy i z Robertem pocisnęliśmy 50km/h po płaskim - fajne uczucie ;]


Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do mostu łączącego stały ląd z wyspą Uznam. Widoki są naprawdę warte tych przejechanych kilometrów. Wzgórza, pola, w oddali tafla Zalewu, gdzieniegdzie małe zatoczki, lazurowe niebo - bajka.


Most prowadzący na Uznam (Usedom)


Wzgórza, w tle zalew, ścieżka rowerowa gładka jak stół wijąca się pagórkami i wiatr w plecy - czegóż chcieć więcej? :)


Jedna z wielu malowniczo polożonych wiosek na wyspie

Po kilkunastu kilometrach kluczenia pomiędzy wioseczkami dojechaliśmy w końcu do rozjazdu, gdzie jeden z drogowskazów wskazywał radosne "Świnoujście 3km" :). Na peryferiach miasta zatrzymaliśmy się aby wyszukać w internecie adres schroniska w jakim mieliśmy nocować bo ktoś nieodpowiedzialny nie spisał go za wczasu ;P. Po zlokalizowaniu "hotelu" udaliśmy się na szybkie uzupełnienie zapasów w Lidlu. Około dziewiętnastej zakwaterowaliśmy się w swoim pokoju. Szybki prysznic zmył trudy wycieczki i po dwudziestej wyruszyliśmy na mały clubbing, znaczy w pełni zasłużone piwko i pizzę. Najpierw wylądowaliśmy w bardzo klimatycznym barze Keja, który stylem przypominał znane z filmów tawerny portowe na Alasce ;]. Całość nastroju dopełniała grupka indian (?) sączących browara i gadających w swoim języku. Potem przetransportowaliśmy się do pubopizzerii gdzie wszamaliśmy dwa giganty. Przed dwunastą wróciliśmy i momentalnie zasnęliśmy.


Granica w przed Świnoujściem

Cd w następnym wpisie.
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
147.07 km 0.00 km teren
05:51 h 25.14 km/h:
Maks. pr.:38.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2897 kcal
Rower:Cust-tec

Prolog do "wielkiej pętli" #4

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 17

W skromnym gronie (Robert i ja) pojechaliśmy na trochę dalszy wypad. Kierunek oczywiście na Niemcy. Granica przekroczona w Buku. Później wioseczkami dojechaliśmy malowniczą trasą do Pasewalk. Tam odbiliśmy na północ do Torgelow. Trasa rowerowa wzorowej jakości, jazda to bajka a temperatura i aura sprawiły, że poczuliśmy się jak w pełni lata. Pierwszy raz w tym sezonie musiałem zdjąć nogawki ocieplające bo się zaczęłem gotować. Ścieżka przebiegała wzdłuż jednostek wojskowych. Niedługo potem dojechaliśmy do Ueckermunde. Przy porcie zrobiliśmy sobie postój na doładowanie i zmobilizowani (zwłaszcza ja ;P) do dalszej trasy ruszyliśmy w drogę powrotną przez Egessin, Ahlbeck, Hintersee, Dobieszczyn, Tanowo do Szczecina. Przy Głębokiem pożegnałem się z kompanem i ruszyłem miastem do centrum.
Jestem bardzo zadowolony z wycieczki. W nogach czuję zdecydowaną poprawę, tempo trzymaliśmy żwawe starając się nie schodzić poniżej 25km/h. Wiatr jednak nierzadko krzyżował nasze plany i chilami byliśmy zmuszeni zwalniać.

Za tydzień wielki finał i docelowa dwudniowa ekspada wokół Zalewu Szczecińskiego :)
Kategoria 100-200km


Dane wyjazdu:
134.60 km 0.00 km teren
07:15 h 18.57 km/h:
Maks. pr.:48.70 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2097 kcal
Rower:Cust-tec

Prolog do "wielkiej pętli" #2

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 3

Kolejna "zaprawa" przed wielką pętlą wokół Zalewu. Standardowo wyjechaliśmy z małą obsuwą czasową (dlaczego człowiek zawsze wszystko robi na ostatnią chwilę??). Dzisiaj towarzyszyła mi dodatkowo moja dzielna dziewczyna - Małgosia :)
Początkowo trasa miała być odwrotnością poprzedniej. Jednak ambicja jednego z uczestników niepozwoliła jej tak szybko zakończyć...
Wyruszyliśmy spod Błoni w kierunku Głębokiego. Tam czekał już na nas Robert (2befree).


Ekipa przed wyjazdem.

Po krótkim przywitaniu wyruszyliśmy w kierunku Wołczkowa. W Dobrej odbiliśmy na Buk i przekroczyliśmy granicę przed Blankensee. Pogoda okazała się zdecydowanie mniej wiosenna niż wczorajsza. W powietrzu unosiła się lekka mgła, która w połączeniu z 2 stopniami "ciepła" działała bardzo wychładzająco. Po kilku kilometrach rozgrzaliśmy się trochę i zimno przestało tak dokuczać. Droga z Pampow do Grunhof to oczywiście bajka. Gładziutki asfaltowy szlak - czysta przyjemność. W Grunhof skręciliśmy na Glashutte.


Peleton w drodze do Glashutte, w tle wioska Pampow.

Kierowaliśmy się na północ ścieżką rowerową prowadzącą od Glashutte do rozjazdu Hintersee/Szczecin. W między czasie wyprzedził nas, sądząc po akcencie niemiecki, peleton szosowców. Jechali na oko coś w okolicach 30km/h. My z kolei trzymaliśmy tempo ok. 22-24 km/h. Dojeżdżając do rozjazdu jednogłośnie przegłosowaliśmy opcję ataku na Ueckermunde. W sumie był to dość szalony pomysł bo zapasy jedzenia i napojów były zaplanowane przez większość z nas na trasę zdecydowanie krótszą. Z nadzieją, że jakoś to będzie udaliśmy się dalej w kierunku północnym na Hintersee. Tam zauroczyła nas zabudowa, a zwłaszcza ten domek:


Stara zabudowa Hintersee kryta strzechą.

Tuż za Hintersee Robert poprowadził nas szlakiem rowerowym na Rieth, bo podobno jest tam ładny widok na Jezioro Nowowarpieńskie (po ichniejszemu Neuwarper See). Szlak okazał się leśnym duktem, który był dość wymagający dla moich bardzo wybrednych w kwestii nawierzchni gum 700x23 ;P. Dałem jednak jakoś radę i kilka (a może kilkanaście) kilometrów dzielnie się przez ten las przedzierałem. W końcu dojechaliśmy do punktu widokowego.


Ambona widokowa niedaleko Riethe.


Widok na Jezioro Nowowarpieńskie.

Po krótkim postoju i naładowaniu baterii czekoladą zaatakowaliśmy główny cel podróży mijając po drodze Warsin i Bellin. W końcu z radochą przywitaliśmy tabliczkę "Uckermunde". Odbiliśmy w kierunku zalewu i znaleźliśmy małą przystań nieopodal której rozciągała się krótka ueckermundzka plaża.


Plaża w Uckermunde.


Widok na port.

Skierowaliśmy się do centrum miasta a tam po kilku perypetiach znaleźliśmy knajpę z całkiem dobrym kebabem ale fatalnym wegetariańskim calzone (zmrożone na kość brokuły to nie jest ulubiony przysmak Roberta ;P). Po tej sycącej strawie pojechaliśmy w drogę powrotną chyba najszybszą trasą, tj. przez Eggesin, Ahlbeck, Hintersee, Dobieszczyn, Tanowo aż do Szczecina.


Niektórzy dziwnie okazują radość z powodu przekroczenia granicy ;)

Najbardziej dumny jestem ze swojej dziewczyny, która praktycznie bez żadnego przygotowania przejechała z nami całkiem duży dystans. Jak to Robert stwierdził: ma największe jaja z całej naszej ekipy ;P.


Gosia na swoim nowym rowerze.

Jestem bardzo zadowolony z dzisiejszego wyjazdu, tempo rekreacyjne fajnie zregenerowało nogi po wczorajszym szosowaniu. Najbardziej jednak doskwiera mi tyłek. Nogami bez większego wysiłku dojechałbym do 200 km, ale pod warunkiem, że siodełko można by było zmienić na wygodny fotel hehehehe.
Kategoria 100-200km