Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Adam aka maccacus z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 37039.83 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 27.27 km/h i ciągle mi mało...
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

2017 button stats bikestats.pl



W poprzednich odcinkach:

2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maccacus.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Szosa

Dystans całkowity:9858.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:335:45
Średnia prędkość:29.36 km/h
Maksymalna prędkość:67.80 km/h
Suma podjazdów:47019 m
Maks. tętno maksymalne:199 (101 %)
Maks. tętno średnie:183 (92 %)
Suma kalorii:244336 kcal
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:61.24 km i 2h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
74.93 km 0.00 km teren
02:37 h 28.64 km/h:
Maks. pr.:58.53 km/h
Temperatura:13.0
HR max:170 ( 85%)
HR avg:136 ( 68%)
Podjazdy:363 m
Kalorie: 1729 kcal

Trening #29 Koniec kropka finito...

Sobota, 14 maja 2016 · dodano: 14.05.2016 | Komentarze 7

...przynajmniej na dwa tygodnie. Niestety próba trenowania w lżejszym obciążeniu nie zdała egzaminu. Kolano i tak doskwiera. Dzisiaj przeszło już samo siebie. Po dwóch dniach od ostatniego wypadu nie bolało mnie ani trochę w trakcie chodzenia, siadania, wstawania. Pomyślałem, że jest już ok. Niestety już po 30 minutach treningu znowu się odezwało. Po godzinie zastanawiałem się czy nie skrócić trasy. Pojechałem jednak pełną pętlę w nadziei, że coś się rozrusza, coś się odblokuje. No i odblokowało. Jadąc z Buku do Dobrej mając wiatr w plecy trochę mi się depło. Ból był do zaakceptowania więc poleciałem taką delikatną tempówkę. I nagle coś zakłulo mocniej. Potem już kłuło regularnie przy każdym mocniejszym naciśnięciu na pedały. Pod Miodową musiałem się turlać w tempie emeryckim. Jest źle. Ból jest nie do zniesienia przy mocnym kręceniu, poza tym nie mogę go ignorować bo oznacza jakąś nieprawidłowość w stawie. Postanowiłem więc przerwać totalnie rower na dwa tygodnie. Dalej dawkuje Arthroblock Forte dwie piguły na dobę plus komplet witamin z Olimpu. Zobaczymy...


Joł


Niuniuś

1: 57%
2: 33%
3: 3%
4: 0%
kad: 89


Dane wyjazdu:
39.92 km 0.00 km teren
01:19 h 30.32 km/h:
Maks. pr.:63.94 km/h
Temperatura:23.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1017 kcal

Trening #28 Rozkręcanie po Velo

Środa, 11 maja 2016 · dodano: 11.05.2016 | Komentarze 0

Krótka szybka runda do granicy i z powrotem. Przypadkiem podczepił mi się na koło nowy kolega z którym sobie sympatycznie pogadałem po drodze. 

1: 24%
2: 43%
3: 26%
4: 0%
kad: 90

Dane wyjazdu:
106.45 km 0.00 km teren
02:55 h 36.50 km/h:
Maks. pr.:66.84 km/h
Temperatura:25.0
HR max:193 ( 96%)
HR avg:170 ( 85%)
Podjazdy:344 m
Kalorie: 2738 kcal

Velo Toruń 2016 100+

Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 09.05.2016 | Komentarze 6

Pierwszy start od.... czerwca 2013 :) Więc mała przerwa była. Prognozy nie były zbyt optymistyczne bo i forma jakaś nie specjalna a dodatkowo przypałętał mi się ostatnio problem z kolanem, który sprawił, że zaczynałem się wahać nad sensem startu. Mimo wszystko jednak postanowiłem spróbować. Impreza należy do gatunku tych co to nawet dla klimatu można przejechać. Drugim powodem była połączona ze startem wspólna rodzinna mini-wycieczka do Torunia w towarzystwie moich dwóch Dziewczyn. Suma summarum w sobotę w godzinach późno popołudniowych zameldowaliśmy się w mieście Mikołaja Kopernika :)

W niedzielę wstałem wcześnie, spokojnie zjadłem śniadanie, ogoliłem nogi :P i przygotowałem się do wyjazdu pod Arenę w Toruniu gdzie zbudowane zostało miasteczko zawodów a także zaplanowany był start i meta. Pakiet startowy odebrałem poprzedniego dnia więc nie musiałem tracić na to czasu. Ludzi mnóstwo, kibiców chyba tyle samo co kolarzy. Przed startem złapaliśmy się jeszcze z Cichym i zamieniliśmy kilka słów w trakcie rozgrzewki. O 9:45 podjechałem się już zalogować na linię mety. Ta linia mety to dość umowna bo czekało już tam tylu zawodników, że do samej kreski miałem z dobre 30 metrów. Byłem więc mniej więcej w środku sektora startowego przeznaczonego dla dystansu GIGA 100+, który zamierzałem pokonać.

Wybiła godzina 10:00 a spiker odliczył słynne "10...9...8...7..." strzał... czołówka ruszyła. Jako, że dzieliło mnie od niej kilkanaście rzędów innych kolarzy to zanim sam wystartowałem minęło dobre 10 sekund. Tempo? Hmm... no nie ma co tu za wiele gadać: full gas od pierwszych metrów. 10 sekund straty to dużo nie dużo, postanowiłem spróbować załapać się do pierwszej grupy. Depnąłem więc w korby i mozolnie wyprzedzam kolejnych zawodników. Na budziku cały czas czwórka albo piątka - ostro jak nigdy w życiu. Po pierwszych kilometrach z ciekawości sprawdziłem średnią: 46 km/h. Dodatkowo mnóstwo innych zawodników obok ciebie, nerwowe zachowania, czasami wymijania robiłem dosłownie na milimetry bo ciasnota nieziemska. Wiedziałem jednak, że trzeba to przetrzymać a pierwszy gaz zrobi przesiew, potem będzie luźniej. Tempo strasznie szarpane, co kilkaset metrów wszyscy wrzeszczą "STOOOOOP...UWAGAAAAA" i z jakiegoś powodu (zakręt, wysepka, cokolwiek...) zwalniamy do 30 po czym znów idzie rura, trzeba gonić a im się jest dalej od czuba tym bardziej się wszystko naciąga i tym więcej trzeba włożyć pracy aby znowu dojść. Klimat jednak robi swoje gdy rozpędzone kilkaset kół tnie powietrze, słuchać szum i terkot napędów, skrzyżowania obstawione przez policję i strażaków a peleton mknie przy dopingu kibiców. Szybko jednak przestaję bujać w obłokach gdy tuż przede mną słyszę dźwięk zaciskanych awaryjnie hamulców, trzask zderzanych rowerów i głuchy odgłos upadających ludzi na asfalt. Mam szczęście, kraksa jest kilkanaście metrów przede mną, daję radę ominąć a prędkość wciąż grubo ponad czwórkę z przodu. Skupienie poziom maksymalny, zmysły wyostrzone na 120%, widzę słyszę i ogarniam wszystko dookoła jak w jakimś slow motion. Po 15 kilometrach zaczynam się przyzwyczajać do tego zawrotnego szarpanego tempa i jestem pełen optymizmu licząc na to, że uda mi się utrzymać w pierwszej grupie przynajmniej do połowy trasy. Jazda się trochę stabilizuje, jest nieco spokojniej więc czas uzupełnić nieco kalorie. Sięgam po żelka, otwieram i wyciskam połowę. Kładę znów rękę z żelkiem na klamce i przełykam spokojnie węglowodanowy specyfik gdy nagle znów rozlega się głośne: "Stoooooppppppp... prawo... ostro....!!!" i grupa ostro hamuje. Odruchowo zaciskam hebel... z żelkiem w garści przez co usyfiam kierownicę, klamkomanetkę i rękawicę wyciśniętą słodką galaretką. Bywa. Nie przejmuję się tym jednak i dalej staram się kontrolować sytuację. Jest to mój pierwszy wyścig ze startu wspólnego więc trochę się uczę jak poruszać się w naprawdę dużej grupie w mocnym tempie. Te wszystkie manewry jakie ogląda się w Eurosporcie gdy zawodowy peleton przecina rondo, omija wysepki czy nagle z szerokiej trzypasmowej jezdni wjeżdża na wąską leśną asfaltówkę są naprawdę arcytrudnymi technicznie umiejętnościami. Każda taka przeszkoda wymaga idealnej synchronizacji mnóstwa innych zawodników. Trzeba zachować zimną krew, przewidywać na kilka sekund do przodu i mieć oczy dookoła głowy. Sporo osób tego nie potrafiło co powodowało co najmniej kilka groźnych sytuacji, w których o mały włos nie doszło do kraks.

Na 21 kilometrze pojawia się pierwsza ścianka, kilkaset metrów z konkretnym nachyleniem. Jak to na podjazdach peleton zaraz się mocno kompresuje, wszyscy jadą w bardzo ciasnym szyku. Widzę czub grupy, trzymam się dobrze i kręce swoje. Byle do szczytu. I nagle znowu wrzaski, rzucanie kurwami, dźwięk wypinanych bloków. Zawodnicy przede mną zatrzymują się w połowie podjazdu. Potem dowiedziałem się, że komuś spadł łańcuch i typ stanął totalnie na środku hopy. Zadziałał efekt domina i praktycznie wszyscy za nim też stanęli - włącznie ze mną. Szczęściarze, którzy tego uniknęli wymijali nas teraz bokami. Jest ciasno, nerwowo, wszyscy są wściekli a stromizna bardzo utrudnia ponowne wpięcie w bloki. Udaje mi się to dopiero za piątym razem. Czołówka już dawno odjechała...

I zaczyna się druga część wyścigu czyli jazda z rozbitkami. Tempo znacznie siada bo ciężko się na nowo rozbujać a ludzie do pomocy niechętni. Udaje mi się jednak tu prześlizgnąć tam podczepić tutaj depnąć i dojeżdżam do kilku co to jedzie całkiem żwawo. Współpracujemy i łapiemy po drodze kogo się da. Wiatr jednak wieje dość niekorzystnie i ciężko w kilka osób rozkręcić szybkie tempo. W pewnym momencie nawet przychodzi mój mały kryzys i po zejściu ze zmiany, a po zaciągu kolejnego zawodnika grupa mi odjeżdża na kilkanaście metrów. Jadę tak zawieszony za nimi nie mogąc dojść aż w końcu mówię sam do siebie: "jak nie złapiesz ich teraz to będziesz zdychał solo w tym wietrze do samego Torunia!" Poskutkowało. Znajduje jakieś rezerwy rezerw i doklejam się z powrotem do kompanów. Po wjeździe na drugą pętlę w pewnym momencie wyprzeda nas kilkuosobowy pociąg. Akurat byłem od dłuższego czasu na zmianie więc noga nieco wyjechana to krzyczę do tego za mną, żeby dospawał do tych gości ale chłopak mi odkrzykuje, że zarzygany już jedzie i nie ma z czego. Trochę się odbudowałem po tym kryzysie więc niewiele myśląc ząbek niżej i kręcę....kręcę....kręcę mocniej aż łapie koło wyprzedzających. Mały sukces. Na drugiej pętli podjazdy pokonuję zaskakująco dobrze, jedną ściankę podjeżdżam nawet pierwszy z grupy i jestem tym zaskoczony. Dobrze się na tych hopkach czułem i nie miałem problemów z utrzymaniem się. Na 80 kilometrze łapią mnie pierwsze skurcze ale zagryzam wargi, parę rady uderzam się w uda i odpuszczają. Grupa w której jadę liczy już około 40 osób. Dużo... ale nikt nie kwapi się do pracy. Na czubie ludzie dają długie zmiany i zarzynają się jadąc dość wolno. Dodatkowo kuleje wyczucie wiatru i zamiast zjechać do lewej i założyć wachlarz to jedziemy przy prawej męcząc się niemiłosiernie. Wkurza mnie to trochę bo tracimy szansę na lepszy czas a sekundy uciekają... Kolano już mi mocno doskwiera więc widząc marazm w peletonie wiozę się w kołach ustawiając możliwie maksymalnie korzystnie do wiatru. W końcu wjeżdżamy ponownie do Torunia. Do mety 5km. Ci znający arkana kolarskiego rzemiosła właśnie teraz przebijają się do przodu aby zająć jak najlepszą pozycję na końcowe metry. Tak też uczyniłem i ja ;) Wielkimi krokami zbliża się ostatni zakręt w prawo na ostatnią prostą do mety. Tuż przed zakrętem odbijam po zewnętrznej i wlatuję w niego na dobrej, otwartej pozycji. Widzę już dmuchaną bramę z napisem META. Zrzucam dwie koronki w dół, dolny chwyt i lecę ile fabryka dała. Prędkość rośnie bardzo szybko... Wyprzedzam sporo ludzi na ostatnich metrach i rozpędzony przekraczam linię mety. Chwilę po wyhamowaniu miałem ochotę się zerzygać z wycieńczenia a płuca nie nadążały z nabieraniem powietrza.

Wyniki:
229/488 OPEN
96/202 M2

Rezultat jak widać średni jeśli chodzi o klasyfikację ale pod względem sportowym jestem z niego zadowolony. Kluczowym powodem takiej straty do zwycięzcy było niestety nie kolano, nie kondycja a czynnik losowy - incydent na podjeździe i rozerwanie grupy. A takiej nogi, żeby potem jeszcze dojść do czołówki to ja niestety nie mam :P Za rok trzeba będzie ustawić się o wiele wcześniej w sektorze startowym aby dostać się do pierwszych rzędów i nie tracić potem czasu na gonienie czuba po starcie. Dodatkowo będzie dużo bezpieczniej niż na tyłach.
Organizacja imprezy naprawdę na wysokim poziomie i nie ma się do czego przyczepić. Jak ktoś chce poczuć klimat typowego szosowego wyścigu to polecam pod warunkiem, że ustawi się od razu na początku.

Nawet udało mi się złapać na czyjąś kamerkę, 1:33 biorę zakręt po zewnętrznej, 1:53 jadę centralnie przed filmującym gościem :)



Rozgrzewka przed startem - pozowanko na całego :D


Zaraz się zacznie...


Z moją najmniejszą kibicką, druga robiła zdjęcie :)

1: 0%
2: 15%
3: 70%
4: 16%
kad: 94


Kategoria 100-200km, Szosa, Wyścigi


Dane wyjazdu:
51.44 km 0.00 km teren
01:46 h 29.12 km/h:
Maks. pr.:64.13 km/h
Temperatura:24.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1370 kcal

Trening #27 Pierwszy raz z kontaktami

Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 06.05.2016 | Komentarze 3

Pochłanianie makaronów i ładowanie węgli in progress - dziś tak jak wczoraj raczyłem się pysznym bolognese. Ostatni trening przed Velo. Jutro co najwyżej superlekko po Toruniu ale może zamiast roweru wybiore spacer z moimi dziewczynami nad Wisłą. Kolano dalej boli choć dziś przez pierwsze pół godziny prawie w ogóle go nie czułem, odezwało sie potem i trzymało już do końca. Boli przy mocniejszym kręceniu więc nieciekawie. Ale uj tam, zobaczymy, może w niedzielę da mi trochę spokoju i będe w stanie pojechać coś godnego.

Dziś też pierwszy raz jechałem w soczewkach kontaktowych. Generalnie polecam! Super sprawa. Kupiłem bo miałem przymus od Dyra Sportowego, że na wyścigi mam ostro widzieć :D Wybrałem bezobsługowe jednodniówki bo będe ich używał tylko na ściganie i jakieś bardziej ambitne ustawki więc nie popłynę z kasą, na codzień i tak okulary. Komfort widzenia nie do opisania, na treningu nie czułem, że je miałem na oczach a luksus widzenia każdej nierówności na drodze i aut z daleka jest nie do przecenienia.

1: 15%
2: 61%
3: 21%
4: 1%
kad: 89

Dane wyjazdu:
58.95 km 0.00 km teren
01:58 h 29.97 km/h:
Maks. pr.:60.27 km/h
Temperatura:18.0
HR max:179 ( 89%)
HR avg:151 ( 75%)
Podjazdy:314 m
Kalorie: 1545 kcal

Trening #26 Ała ała

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Podczas ostatniej wycieczki z Michałem w drugiej połowie treningu odezwało się znów kolano. Zbagatelizowałem to jednak zwłaszcza, że i tak czekały mnie dwa przymusowe dni przerwy na rodzinną majówkę więc był czas na odpoczynek i regenerację. Przez dwa dni stan kolana stopniowo poprawiał się i dzisiaj pełen optymizmu pojechałem pokręcić. Coś tam się już odzywało po kilku minutach od startu ale gdy tylko skończyła się jazda rozgrzewkowa a rozpoczęły interwały ból powrócił ze zdwojoną siłą :(
Suma sumarum nie dokończyłem planowanej serii a i samą trasę treningu skróciłem i wróciłem najkrótszym możliwym wariantem do domu. Jestem trochę podłamany, bo w niedzielę czeka mnie start w Velo Toruń a jeśli sytuacja się nie poprawi to praktycznie nie jestem w stanie kręcić mocniej jak "w tlenie". Porażka. Jest jeszcze kilka dni, zobaczymy, może stanie się cud.

1: 16%
2: 57%
3: 25%
4: 0%
kad: 90

Dane wyjazdu:
86.99 km 0.00 km teren
02:47 h 31.25 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg:155 ( 77%)
Podjazdy:397 m
Kalorie: 1858 kcal

Trening #25 Gaz gaz gaz i... korki wyeabło

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 30.04.2016 | Komentarze 2

Miałem jechać solo ale coś mnie tknęło, żeby zaproponować jazdę mojemu sparingpartnerowi Michałowi. Z nim zawsze mi się dobrze jeździ. Michał jednak do końca nie wiedział, czy będzie miał w sobotę rano wolne 3h więc nie widząc wciąż sygnału o gotowości zacząłem szykować już empetrójkę na samotną sesję. Kolega jednak się odezwał więc wszystko potoczyło się innym torem. Ruszyliśmy po 10:00, pogoda naprawdę spoko, słońce świeciło więc aura wymarzona na trening. Postanowiliśmy pojechać do Nowego Warpna. No i jak to zwykle bywa miało być lekko a... No ok, było lekko do Pilchowa  potem na śmieszce do Tanowa już dwa oczka szybciej aby za Tanowem po zmianach ruszyć konkretnie. Najpierw 33, potem 34, i tak co zmianę ktoś podkręcał aż suma sumarum przelotowa oscylowała w okolicach 36-38km/h. Poprosiłem tylko Michała aby ładnie i płynnie zmieniał bez szarpania więc współpraca układała się książkowo - bajka. Po dojechaniu do Dobieszczyna skręcamy na północ ku celowi naszego treningu. Wiatr niby wtedy jeszcze bardziej pomagał ale nie pierwszy już raz okazuje się, że korytarz z drzew jakoś tak potrafi go pokręcić, że to nie to samo co uczucie latania nad asfaltem gdy dmucha w plecy na otwartym polu. Mimo to rozkręcamy się w okolicach czwórki więc każdego kogo napotykaliśmy po drodze łykaliśmy jak pelikany. Jedziemy mocno - czuć to w nogach i na pulsakach ale co tam... Zaoszczędzimy czas na kawkę :D Do Nowego Warpna dojeżdżamy w 1:15h spod domu, niezły czas (średnia ponad 34)! Logujemy się w znanej nam już kawiarni i zamawiamy po małej czarnej. Kilka minut pogaduch i zawijamy się do domu po śladach. No i zaczęła się rzeź niewiniątek. Co nam dzisiaj matka natura dała to teraz brutalnie odbiera. Ale co tam, dolny chwyt i udaje się trzymać te 31-33, chwilami więcej. Na wylocie z mieściny mijamy się z Grześkiem - pozdro! Po kilku kilometrach łykamy kolejnego któregoś tam z kolei samotnego szosowca, krzyczę żeby koło łapał no i... złapał :) Już we trójkę po zmianach lecimy do skrętu na Dobieszczyn a dalej do Tanowa. Idzie solidne tempo jak na walkę z wiatrem, nie ma opieprzania się. Przed Tanowem kolega dziękuje za współpracę i odbija na Tatynię a my już we dwójkę puszczamy trochę korby i toczymy się luźniej na Głębokie. Po drodze jednak odcina mnie niemiłosiernie i ostatnie kilometry nieźle mnie wymęczają. Ujechałem się do tego stopnia, że na Miodowej Michał dokłada mi z minutę, wlokę swoje dupsko pod górę jak baba z mlekiem. Tragedia. 

Ogólnie spoko wypad. Czas wyszedł niezły jak na te warunki ale zapłaciłem za to za duży koszt. Podejrzewam, że przyczynił się do tego wczorajszy trening podjazdowy, który jest sam w sobie dość ciężki a skończyłem go o 19:00 więc jedna noc (trochę zarwana przez Małą) mogła niewystarczyć na regenerację. Pechowo jakimś cudem skasowałem sobie dane z licznika zanim je spisałem, zapamiętałem tylko prędkość i dystans i średni puls. Reszty danych brak :(


Czil ałt :)


Dane wyjazdu:
47.61 km 0.00 km teren
01:36 h 29.76 km/h:
Maks. pr.:55.82 km/h
Temperatura:14.0
HR max:186 ( 93%)
HR avg:155 ( 77%)
Podjazdy:397 m
Kalorie: 1305 kcal

Trening #24 Miodny koniec tygodnia

Piątek, 29 kwietnia 2016 · dodano: 29.04.2016 | Komentarze 1

Ło ho ho nieźle  mnie wypizgało. Dzisiaj celowałem w trochę podjazdów, kolano odpuściło więc można wrzucić cięższe elementy treningów, siła sama się nie zrobi. Pojechałem w dół na Głębokie i dalej w Wołczkowie pierwsza ścianka pod Bezrzecze. Jechałem pod wiatr więc wydawał się być bardziej stromy niż jest. Potem skrótem do folwarku w Skarbimierzycach, odbijam na prawo i zjazd na Dołuje. Dalej w kierunku Lubieszyna ale skręcam znowu w prawo na hopki do Dobrej. Pierwsza hopka wzięta z blatu na stojaka bo wiatr dmuchał już w plecy, kolejne praktycznie przeleciałem i nie poczułem. W Dobrej znów odbijam na prawo i zmierzam w kierunku Głębokiego. Miodową machnąłem trzy razy. Wszystkie trzy na twardo, kadencja 65-75 obrotów, końcówka pod Andersena dolny chwyt, dupa w górę i ogień tak jak Trener przykazał. Weszło dobrze w nogi. Jutro pojadę objętość w lżejszym tempie z kilkoma akcentami.

1: 15%
2: 44%
3: 38%
4: 2%
kad: 85

Dane wyjazdu:
322.43 km 0.00 km teren
10:52 h 29.67 km/h:
Maks. pr.:54.68 km/h
Temperatura:10.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy:766 m
Kalorie: 8357 kcal

Atak na życiówkę :)

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 10

Po dwusetce w marcu Grześ zapowiadał zorganizowanie w najbliższym czasie objazdu Zalewu Szczecińskiego w wersji extra delux poszerzonej aby wyszła trójka z przodu na dystansie. Przejechawszy całkiem dobrze wspomniane dwieście na góralu postanowiłem spróbować zmierzyć się z tym dystansem. Dotychczasowy mój rekord czyli 266 km miał już swoje lata, wypadałoby go poprawić :)

Stworzone zostało wydarzenie na Stravie i wstępnie chętnych było całkiem sporo osób, chyba ok. 10. Jak to jednak w życiu bywa co wirtualnie to nie zawsze oznacza realnie. Sam wahałem się do ostatniej chwili bo akurat dwa tygodnie przed wyrypą tydzień odpadł mi treningowo z powodu intensywnego przeziębienia a drugi praktycznie też zajęty delegacjami. Czułem się więc stosunkowo kiepsko wyjechany ale co tam, raz się żyje. 

Sobota, 7:00, zajeżdżam pod pomnik marynarza przy Placu Grunwaldzkim gdzie witam się z Ojcem Dyrektorem Grzegorzem oraz nowo poznanymi kolegami, czyli Maćkiem i Mateuszem. Chwilę później zajeżdża sławny kox Romek a chwilę po nim kolega Arek - miło było poznać. Pamiątkowa fota pod pomnikiem i ruszamy w kierunku Mierzyna a potem na Lubieszyn. Ciepło nie jest. Zdecydowanie temperatura wczesnowiosenna. Długo biłem się z myślami jak jechać i w końcu ostatecznie ubrałem legginsy do biegania, na to spodenki, termobluza, bluza, trykot i dodatkowo na początek i koniec wyjazdy wiatrówka typu "cienki kondom pocket size". Rękawice długie (strzał w dziesiątkę) ale owiewów na buty już nie brałem (rano trochę przemarzłem ale potem było ok). Wiatr daje równo i nas specjalnie nie oszczędza. Prognozy jednoznacznie wskazywały, że pierwsza połowa trasy będzie dla nas pod tym względem bardzo niekorzystna. No i tak było. Całe szczęście, że chociaż niemieckie asfalty poza nielicznymi wyjątkami rozpieszczały nas gładkością więc nieźle się nam pod ten wiatr mieliło. Tempo poszło na początku mocne, może nie jakieś harpagańskie ale Grzesiek z Romkiem nie oszczędzali watów i cisnęli solidnie. Efekt był taki, że nawet na kole nieźle mnie wywiało i było kilka momentów gdzie musiałem mocno zaginać aby nie spłynąć. W Uckermunde szybki postój na "ławeczce" i dalej rozkręcamy się do Anklam. Parę kilometrów przed Anklam dopada mnie kryzys. Zaczynam się czuć bardzo słabo, opuszczam nawet jedną swoją zmianę co mnie bardzo podłamuje psychicznie, bo musi mi naprawdę wiać w nogach pustkami, żebym decydował się na taki krok. Pozwala mi to jednak złapać tzw. drugi oddech i odbijam się od dna.

W Anklam popas przy drewnianym moście ale mi nie jest do śmiechu. Cały czas zastanawiam się czy dam radę, a w sumie to jestem pewny, że nie. Posilony cornym ruszam dalej i kręcimy w kierunku Wolfgast. Mateusz i Maciek też już zaczynają narzekać i wahać się czy aby nie przeproszą się z PKP w Świnoujściu. Fakt, że nie tylko ja umieram dodaje mi skrzydeł - nie ma to jak towarzystwo w cierpieniu. I zaczyna mi się kręcić coraz lepiej. Zaczynam już myśleć o sklepiku w Wolfgast i co ja sobie tam kupię i zjem bo żołądek zaczyna ssać. Dojechawszy na miejsce napadamy Lidla, kupuję sobie jakieś bułki, colę i tabsy Dextro. Potem przed mostem zwodzonym pochłaniam część zakupów. Postój wydłuża się przez podniesienie mostu na czas przepłynięcia kilku jachtów. Jak tylko jednak Uznam znów zostaje połączone ze stałym lądem ruszamy i ciśniemy dalej w kierunku Peneemunde.

I stał się cud. Noga zaczyna kręcić, mogę dawać normalne zmiany i czuję się jak nowonarodzony. Do tego wychodzi słońce, temperatura podnosi się powyżej 10 stopni więc zdejmuje kondoma i jadę tylko w termobluzach i trykocie. Jest ok. Wiatr chwilami zaczyna wiać neutralnie więc daje odetchnąć po 140km walki z centralnym wmordewindem. O 14:00 dojeżdżamy do U-boota - celu głównego wyprawy. Szybkie foto i kilka minut na batona, zawijka i ruszamy po śladach w kierunku Świnoujścia. Jedzie mi się wybornie. Wiatr daje w plery, wszyscy ładnie kręcą no kolarska poezja. Nawet jacyś niemieccy turyści widząc zawrotne tempo naszego 6-osobowego peletoniku dopingują "Schneller, schneller!". Do Świnoujścia docieramy dosyć sprawnie i ładujemy się do Macdonalda gdzie w planach jest, jak to powiedział Ojciec Dyrektor fan wielki knajpek z żółtym "M": normalny obiad w knajpie typu fast food. Jakolwiek ironicznie by to nie brzmiało Big Mac smakuje po 200 kilometrach ZAJEBIŚCIE. Tak samo zajebiście smakuje Wieśmac i dwie porcje frytek. Duża cola też jest zajebista. Duża kawa również. Tak, to była moja porcja, zjadłem wszystko poza kilkoma frytami :D

Obżarty i szczęśliwy od strzelających do krwi węglowodanów jadę więc z ekipą dalej na eskę do Wolina wcześniej przeprawiając się promem przez Świnę. Odłącza się od nas Maciek, który podjął decyzję o powrocie pociągiem - szanuję bo nie łatwo jest odpuścić. Wiatr w plecy więc Grześ na czub, ja za nim i potem reszta. No myślałem, że Grzesiek da jakąś normalną zmianę ale po 5 kilometrach zrozumiałem, że ta ludzka lokomotywa z napędem atomowym nie ma zamiaru oddać prowadzenia. Zaznajomieni w jeździe w grupie wiedzą, że "druga pozycja" za liderem jest taką trochę półzmianą co powodowało, że zaczynałem się trochę za bardzo męczyć. W końcu przed Międzyzdrojami poprosiłem Arka, żeby usiadł za mnie na kole tego cyborga a ja spłynąłem sobie na koniec pociągu celem odpoczynku. Kilka hopek przed samym Wolinem i już stopujemy na rynku. Krótki popasik na uzupełnienie cukrów i ruszamy dalej trasą alternatywną w kierunku Szczecina. Wiatr dmucha z północy, my jedziemy na południe - perfecto! Tempo cały czas powyżej 30km/h, najczęściej 34-36. Jedzie mi się dobrze, większość współpracuje na zmianach chociaż Romek i Grześ dawali najdłuższe i najrówniejsze. Szybko osiągamy Stepnicę gdzie zapodaje sobie czekoladowego cornego i dwa tabsy Dextro. Chwilę później dojeżdżamy już do Goleniowskiego Parku Przemysłowego i przez jego środek dojeżdżamy do Klinisk Wielkich. Za Pucicami robimy chwilę postoju na włączenie lampek.
Chwila ta jednak trwa trochę dłużej niż planowaliśmy bo Mateusz łapie kapcia. Zmiana trwa bardzo krótko, raptem kilka minut jednak zimno, nadchodzący zmrok i zastój powodują u mnie totalny zjazd. Po ponownym ruszeniu czuje, że z nogami jest już grubo nie halo. Nie chcą się rozkręcić, pracują na pół gwizdka. Chłopaki musieli na mnie parę razy poczekać bo nie ogarniałem już tempa, które kilka minut wcześniej robiłem z palcem w dupie. Jakaś awaria mięśni. Pocieszam się jednak, że to już końcówka, mentalnie to już Szczecin - kręcę więcej dalej, nie ma zmiłuj. Reszta drogi przez przedmieścia przebiega w ciszy, każdy już chce dojechać do celu i mieć to za sobą. Chwilę po 21 docieramy w końcu z powrotem do punktu wyjścia czyli Placu Grunwaldzkiego. Fotka, podziękowania i rozjechaliśmy się do domów. I tu okazało się, że zostałem drugą ofiarą kapcia podczas tego wyjazdu. Na wysokości biurowa Oxygenu słyszę cykliczne ssss...ssss....ssss...ssss. Zatrzymuję się i widzę wbity w oponę kawałek szkła. Telepię się z zimna, wszystko jest mokre bo niedawno w Szczecinie padało, ręce grabieją, do domu jeszcze 5 km podjazdu. Misja wykona więc.... poprosiłem Gosię o zamówienie mi taksówki. Nie miałem już kompletnie energii na zmienianie dętki.

Życiówka pokonana. Ekipa przednia i był to wielki atut tej wyrypy. Pogoda w gruncie rzeczy dopisała bo choć wymęczyła nas na początku to potem pięknie się odpłaciła na powrocie.
Wiem też już na pewno, że dystanse ultra (mam nadzieję, że Grzesiek się nie obrazi za nazwanie tak trzysetki :P) to nie moja bajka. Oczywiście, miło jest mieć satysfakcję z przejechania czegoś takiego ale źle to znoszę. Zwłaszcza martwię się o kolana, które dają o sobie znać gdy są używane dłużej niż 8-9h non stop. Mięśnie jak mięśnie, nawet mnie dziś nie bolą, dupa ogarnia, plecy też ale okolice stawów kolanowych cały czas czuję i będę czuć jeszcze 2-3 dni.

Chłopaki, DZIĘKI!



1: 20%
2: 54%
3: 25%
4: 0%
kad: 84
Kategoria 200 i więcej, Szosa


Dane wyjazdu:
45.53 km 0.00 km teren
01:42 h 26.78 km/h:
Maks. pr.:56.40 km/h
Temperatura:12.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy:291 m
Kalorie: 1235 kcal

Trening #23 Rozruch po wirusie...

Wtorek, 19 kwietnia 2016 · dodano: 19.04.2016 | Komentarze 1

Cały tydzień poszedł w piz.... Wyjazdy służbowe, urwany weekend plus intensywny grypopodobny wirus. A już tak ładnie noga zaczynała kręcić. Dziś już tylko został lekki kaszel i odrobina kataru więc pomimo wichury za oknem musiałem pokręcić. Niestety tak jak się spodziewałem mocy brak, trzeba kilku treningów aby się odbudować. I tu pojawia się problem bo w sobotę miałem z Grześkiem i ferajną jechać "czysta" dookoła zalewu. W tym tygodniu czeka mnie jeszcze min. jeden wyjazd więc znowu cieżko o czas na treningi. Bije się z myślami czy jechać czy nie jechać ale chyba pojadę, najwyżej w Świnoujściu złapie pociąg.

Kolano dziś się odzywało cały trening. Wczoraj i przedwczoraj też chociaż miałem 7 dni przerwy. Z kolei przed przerwą nawet na treningu było ok, i po też. Dziwne. Rest powinien mi dobrze zrobić a wyszło odwrotnie...

1: 32%
2: 56%
3: 9%
4: 0%
kad: 87

Dane wyjazdu:
57.47 km 0.00 km teren
01:56 h 29.73 km/h:
Maks. pr.:54.67 km/h
Temperatura:14.0
HR max:177 ( 88%)
HR avg:141 ( 70%)
Podjazdy:302 m
Kalorie: 1364 kcal

Trening #22 Kwiecień plecień

Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 0

Długo się wahałem jak się ubrać. Początkowo miała być tylko termobluza, termobezrękawnik, rękawki na termobluzę i trykot. Ostatecznie jednak zaryzykowałem kurtkę z softshellem ale krótkie rękawiczki i bez owiewów. Wyjechałem i po 5 minutach już zaczynałem narzekać, że za ciepło. Jednak po wyjechaniu na trasę przeprosiłem się z kurtka bo tak pizgać zaczęło zimnem, że chwilami musiałem podkręcić tempo celem rozgrzania. Potem na niektórych odcinkach znów sauna. Taki właśnie kwiecień-plecień.Trasa bez polotu: Głębokie, Tanowo, Dobieszczyn, Stolec, Buk, Dobra, Głębokie.

1: 36%
2: 56%
3: 6%
4: 0%
kad: 88