Wietrznie

Środa, 4 maja 2011 · Komentarze(2)
Pogoda nie była może wymarzona ale po kilku dniach bez roweru byłem tak napalony na jakiś wyjazd, że średnio mnie obchodziła aura :)
Temperatura raczej symboliczna jak na maj: 8 stopni. Do tego chłodny i chwilami porywisty wiatr z północy.
Wyjechałem ze Szczecina w kierunku Głębokiego i dalej na Dobieszczyn. Na całej trasie wiatr w twarz. Zacząłem trochę lżej niż zwykle robiąc (chyba po raz pierwszy) porządną rozgrzewkę. Jak poczułem, że noga podaje zwiększyłem obroty.
Do Dobieszczyna licznik pokazywał jakieś 28-31 km/h i te prędkości przy tym wietrze wymagały ode mnie nie lada wysiłku. Po odbiciu na południe dostałem wiatr w plecy lub boczny - zależy od odcinka. Fajnie się to zgrało bo uda już się rozgrzały i rozkręciłem się do 35-37km/h. Lekko wijącą się wśród lasów trasą dojechałem do Grunhof gdzie skręciłem na ścieżkę rowerową do Pampow. Z Pampow migiem do Blankensee potem Dobrej. Od Dobrej wiało z boku więc tempo trochę spadło ale mimo to jechało się nie najgorzej. Czas gonił więc nie dokręciłem do równej siedemdziesiątki ;P
Bardzo mało kolarzy spotkałem na trasie: jednego na szosie przed Dobieszczynem i trójkę na wysokości Wołczkowa. Tradycyjnie wszyscy jechali w przeciwnym kierunku więc nie było czasu na pogawędkę.

&feature=related
W uszach grał kapitalny soundtrack Daft Punków więc nie ma co się dziwić, że noga tak podawała ;]

Klamkomanetki

Środa, 27 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Kategoria 0-50km
Wczoraj odebrałem i zamontowałem nowy bajer - klamkomanetki.
Udało mi się wylicytować w dobrej cenie klamki Shimano Dura Ace ST-7700 na dziewiątkę. Po dwóch godzinach walki z owijkami, linkami, pancerzami i śrubami udało mi się je założyć i wstępnie wyregulować.
Dzisiaj pojechałem przetestować je w polu.
Co tu dużo pisać: w porównaniu do manetek na ramie klamkomanetki to szczyt ergonomii. Rozpieszczają wygodą :) Nie żałuje wydanych pieniędzy, warto było wyposażyć cytrynę w taki "luksus".
Pętla: Centrum, Głębokie, Wołczkowo, Bezrzecze, Centrum.


Tak się teraz prezentuje moja koza

Krótko i mocno

Czwartek, 21 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Dzisiaj z powodu rozregulowania się przedniej przerzutki musiałem opóźnić wyjazd i plany ok. 70 kilometrowej pętli po zachodniej granicy muszę odłożyć na czas nieokreślony.
Wyjechałem dopiero o 18:30 więc zostałem zmuszony do objechania po raz enty znanej mi już prawie na pamięć trasy Szczecin-Głębokie-Dobra-Bartoszewo-Pilchowo-Głębokie-Szczecin.
Mocniej dziś kręciłem korbą, w końcu dystans króciutki. Na podjazdach oprócz deptania próbowałem też ciągnąć w górę. Najgorzej wspominam pierwsze 15 kilometrów, naprawdę czułem uda. Potem o dziwo nogi weszły jakby na drugi bieg i w sumie wracając już z Głębokiego i tocząc się wzdłuż Wojska Polskiego podawały jak głupie.

Marzy mi się utrzymywać takie średnie na dystansach 100 i więcej kilometrów... Jeszcze dłuuuuga droga do tego :)

Czasówka

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
W niedzielę natrafiłem w sieci na ciekawe tłumaczenie jakiejś książki o Armstrongu, o tutaj:
http://www.sfd.pl/Podstawy_treningu,_pedałowanie,_tętna_podczas_wysiłku-t156148.html
Całkiem ciekawa lektura i sporo interesujących informacji. Zainteresował mnie również test sprawnościowy pozwalający stwierdzić w jakiej jesteśmy ogólnej kondycji. Postanowiłem użyć tej "metody" tym bardziej, że jest ona bardzo prosta - wystarczy rower i płaski odcinek o długości 4,83km (3 mile). Czas przejazdu kwalifikuje nas do określonej przez autora książki grupy.
Widełki są takie:
<em>Mężczyźni-amatorzy
Czas Kategoria sprawności
Poniżej 10 minut Początkujący/Średniozaawansowany
Powyżej 10 minut Początkujący

Mężczyźni-wyczynowcy
Czas Kategoria sprawności
Poniżej 8 minut Średniozaawansowany/Zaawansowany
Powyżej 8 minut Średniozaawansowany </em>

Przed testem liczyłem na wynik poniżej 10 minut, dawałoby to średnią w okolicach 32 km/h.
Na trasę testu wybrałem w sumie idealnie prosty i idealnie płaski odcinek za Tanowem w kierunku Dobieszczyna. Osłonięty od wiatru, mały ruch, odpowiednia (dzisiaj) temperatura - wymarzony miejscówka.
Czas się sprawdzić. Ruszyłem dynamicznie, od razu z dużego blatu. Po chwili licznik pokazał 25... 30... 35... 40... Pierwsze 40-50 sekund cisnęłem z przelotową 40 km/h. Potem nastąpił pierwszy kryzys, pierwsze bóle w udach, tuż nad kolanami. A do przejechania jeszcze kawał dystansu. Po kolejnych kilkunastu sekundach znalazłem swoje tempo, które spadło i ostatecznie oscylowało w przedziale 35-38 km/h. Początkowo jechałem trzymając dłonie tuż przy mostku i zginając łokcie podobnie do kolarzy na rowerach czasowych. Potem, gdy nogi znów zaczęły mocniej boleć przeszedłem do dolnego chwytu. Tak dojechałem do mety.
Szczerze powiem, że na powtórkę długo nie będę miał ochoty! Po przejechaniu określonego dystansu nogi były jak z waty a oddech ekstremalnie głęboki. Po kilku minutach wolnego kręcenia doszedłem do siebie.
Czas? Wg zacytowanych wyżej widełek bardzo dobry: 7 minut 55 sekund co dało średnią 36,63 km/h, co rzekomo plasuje mnie w najwyższej kategorii ;P. I właśnie ten zaskakująco dobry wynik podważa moje zaufanie co do tego testu bo szczerze mówiąc za grosz nie czuję się tak wytrenowany aby pretendować do grupy "mężczyzn-wyczynowców". Trochę jednak ego się podbudowało, przynajmniej jest mobilizacja do dalszego trenowania :)



A w takich pięknych okolicznościach pogody przyszło mi się "sprawdzić". Kibicowała mi moja Małgosia :)

Siłownia

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(5)
Dzisiejsza niedziela to pierwsza niedziela od ładnych paru tygodni bez wypadu na dwa kółka. Aż sam się dziś zdziwiłem. Obiecywałem sobie, że spoko, przyda się taka leniwa końcówka tygodnia, że nie będe tęsknił... Ale gdy tylko się obudziłem i zobaczyłem jaka wspaniała pogoda za oknem to cierpiałem katusze, że nie mogę przepędzić cytryny po szosie.
No ale obiecałem Małgosi, że ta niedziela będzie bez roweru więc obietnicy musiałem dotrzymać ;P
Wykorzystując mnóstwo wolnego czasu postanowiłem jeszcze raz zmierzyć się z konusami (poprzednia próba 1:0 dla piast - kontry nie puściły za to klucze się wygięły :D). Na zakupach w Realu obczaiłem dział samochodowo-warsztatowy i kupiłem dwie całkiem porządnie wyglądające płaskie oczkowe 17stki. W domu zdjęłem koło, zaciskiem zacisnęłem oczka kluczy na kontrach i po kilku chwilach kontry puściły :). Niezmiernie się ucieszyłem, szybko podregulowałem konusy i zakontrowałem oś z odpowiednim luzem. Teraz to te koła się w końcu kręcą...
Wieczorem nadarzyła się okazja przetestować czy wszystko bangla - namówiłem Małgosie abyśmy tym razem pojechali na siłownie rowerami. Wszystko gra i buczy więc jestem bardzo zadowolony.

A na deser bardzo miodny filmik o Paris-Rubaix, miłego oglądania:

&

Runda towarzyska

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 100-200km
Temat wspólnej wycieczki z naszymi znajomymi chodził na po głowach już od dłuższego czasu. Dzisiaj w końcu zamieniliśmy słowa w czyny i wybraliśmy się do Nowego Warpna. Około godziny 12 podjechałem z Gosią pod Duńską, gdzie spotkaliśmy się z Kasią i Michałem i pokręciliśmy na Głębokie. Tam tradycyjnie zaliczyłem sklepik w celu zakupienia najlepszego koksu na świecie - czekolady :)
Potem ścieżką do Tanowa i szosą do Dobieszczyna. W Dobieszczynie odbiliśmy na tzw. "szosę" do Nowego Warpna. Trochę sobie poprzeklinałęm lawirując pomiędzy dziurami a... dziurami ale jakoś doturlaliśmy się do rozjazdu Szczecin/Nowe Warpno. Nigdy wcześniej w tej wiosce nie byłem i byłem przekonany, że domy widoczne z rozjazdu to już centrum miejscowości. Tymczasem aby dojechać na "koniec świata" trzeba jeszcze troszkę pokręcić. Centrum N. Warpna przywitało nas senną atmosferą. Cisza, spokój, świergot ptaków i woda z trzech stron. Zatrzymaliśmy się nie daleko przystani jachtowej i tam zjedliśmy małe co nieco. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w drogę powrotną. Fajnie się jechało do Brzózek. W Brzózkach oczywiście 2 km piekła kostki brukowej. Tragedia... ale przynajmniej nie byłem sam w tej niedoli - Michał też ujeżdżał szosówkę :)
Nastepnym ważniejszym punktem na trasie był (była?) Trzebież gdzie skręciliśmy na południe, na Police. Przed Policami odbiliśmy na Tatynię aby zapiąć naszą dzisiejszą pętlę w Tanowie. Po dojechaniu do Głębokiego podjechaliśmy pod Osów a następnie pomiędzy domkami jednorodzinnymi dojechaliśmy do Duńskiej a potem do centrum.
Po drodze zahaczyliśmy jeszcze ulubiony supermarket rowerzestów (Lidl ;P) gdzie kupiliśmy makaron na pyszne pesto... Trzeba jakoś uzupełnić to co się spaliło na trasie ;)
Bardzo udana wycieczka, czysto towarzyska więc bez spinania się na prędkość.


Szamanko w Nowym Warpnie - piękny widok na Zalew Szczecinśki


Autor wraz z towarzyszem brzózkowego oesu

Wmordewind tu, wmordewind tam...

Piątek, 15 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Dzisiaj urlop więc postanowiłem spędzić trochę czasu na rowerze. Pogoda od rana dobrze się zapowiadała, sprawdziłem prognozę na new.meteo.pl i wiatr miał wiać z północy, lekko od wschodu. Pomyślałem, że uderzę w takim razie najpierw na północ, na Dobieszczyn pomęczyć się trochę pod wiatr a potem wrócę z jego pomocą niemiecką stroną na południe do domu. Prognoza jednak to jedno, a życie to drugie. W gruncie rzeczy lepiej jechało mi się do Dobieszczyna niż niby "z wiatrem" na południe. Koniec końców od Buku do Dobrej praktycznie człapałem 24-25km/h i rzucałem mięsem sam do siebie.
Przejechałem tylko 70km i muszę przyznać że czuje się zmęczony nie tyle nawet fizycznie co trochę psychicznie. Poprzednie wypady przyzwyczaiły mnie do jeżdżenia z kimś jeszcze, gadania o pierdołach, odpoczynku na kole.
Samotna walka z dystansem jest interesująca mniej więcej do 30-40 kilometra, później przyjemność zanika i jedyne co mnie motywuje do dalszej jazdy to tylko ambicja. Może gdyby nie ten wiatr byłoby lepiej, ale i tak rajd zaliczam do udanych :)

Lajtowo z kumplem

Czwartek, 14 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km
Dzisiaj po pracy szybki telefon do Michała i na 18 ugadaliśmy się na krótką pętelkę. Wystartowałem z centrum i pojechałem na podjazd na ulicę Duńską. Tam na szczycie dołączył do mnie Michał i pokręciliśmy przez osiedla jednorodzinne na Osów z dynamicznym zjazdem przy 50-60 km/h a potem zmiana kierunku na Tanowo. Przed Tanowem odbiliśmy na Bartoszewo a następnie w Dobrej nawróciliśmy na Głębokie. Na koniec podjazd pod Osów i osiedlami powrót na Duńską. Pożegnałem kumpla i sam pokręciłem zjazdem w dół do centrum rozpędzając maszynę do 68 km/h - oj dawno tak szybko nie gnałem :).
Jutro urlop więc może skręce samemu jakiś konkretniejszy dystans. Byle pogoda dopisała bo wieczorem wypucowałem rower na błysk, z resztą dostał nową owijkę :) Stara uległa uszkodzeniu przy wypinaniu się z bloków (tak tak... zaliczyłem pierwszą glebę... ).

Tur De Zaleff: etap 2

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria 100-200km
Niedziela. Dzień drugi. Przed 9 zjedliśmy szybkie śniadanie. Następnie spakowaliśmy manatki i oddaliśmy pokój. Wyjęliśmy maszyny z pomieszczenia gospodarczego w którym przenocowały i zaczęliśmy przygotowywać się do wyjazdu. Pamiątkowe zdjęcie przed schroniskiem i w drogę.


Czas ruszać na południe

Miastem wyruszyliśmy w kierunku przystani, skąd promem mieliśmy przetransportować się na Wolin. Po drodze kupiłem w kiosku baterie do przedniej lampy bo stare już dogorywały a po polskich drogach wole jednak jeździć ze światłami, nawet w dzień. Tuż za nami na prom wjechało trzech kolarzy około 40-50tki na całkiem fajnych szoskach (Trek, Merida i chyba jakaś Botecchia). Po dobiciu do brzegu szybko zostawili nas w tyle a my zmuszeni do jazdy tempem najsłabszego z nas (nie mam oczywiście na myśli siebie ;P) pomału turlaliśmy się szosą na Wolin.


Kierunek: stały ląd :)


Krótki rejs na Wolin

Ruch na naszym pasie był bardzo mały, w przeciwieństwie do przeciwnego pasa od strony Szczecina. Pobocze szerokie więc całkiem bezstresowo dojechaliśmy do rozjazdu na Międzyzdroje. My jednak skręciliśmy w prawo, na Wapnice. Podobno dla widoków. I faktycznie widoki warte były poświęcenia, jakim było ładnych parę kilometrów słabej jakości "kocich łbów". Strasznie obawiałem się złapać na tym odcinku kapcia, zwłaszcza, że rower dźwigał całkiem ciężkie sakwy ale opony zdały egzamin i złapały tylko kilka niegroźnych zadrapań. Wytrzęsło mną okropnie i z przyjemnością znowu powitałem główną szosę do Wolina.


Micha się sama cieszyła na takie widoki :)


A to cena jaką musiałem zapłacić za oglądanie powyższych obrazków - sam nie wiem czemu się tak cieszę :D


Mozolna wspinaczka po bruku z sakwami stromizną, którą można porównać do osowskiego podjazdu...

Po wyjechaniu na asfaltówkę do Wolina wiatr zaczął mocno pomagać i tempo wzrosło. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do wzniesienia z którego mogliśmy podziwiać panoramę Zalewu a później rozkoszować się szybkim i całkiem długim zjazdem tuż przed Wolinem. Jechaliśmy przez centrum miasta aby za mostem, na stałym lądzie skręcić w prawo na Stepnice. Droga wiodła przez rozległe pola z rozsianymi po nich wiatrakami. Wiatr wiał w plecy, asfalt gładki, słońce rozgrzewało i jechało się fantastycznie. Chyba najprzyjemniejszy pod względem jazdy odcinek całego powrotnego etapu. Po kilkunastu kilometrach zrobiliśmy sobie mały postój przy sklepiku w jakiejś wiosce.


Panorama Wolina


Wioska Wikingów tuż za mostem łączącym wyspę z lądem


Słońce na twarzy, w uszach wiatr - dla takich chwil warto wsiadać na rower :)


Popas w jakiejś wiosce, nie pamiętam nazwy :)

Po dojechaniu do Stepnicy odbiliśmy na Goleniów, następnie jakimiś wioskami po prawej stronie szosy Goleniów-Szczecin dokręciliśmy do rogatek. Po drodze mijaliśmy trochę dziwny widok: bez problemu widzieliśmy suwnice Stoczni Szczecińskiej, wieżowec przy Rodła i wieże kościołów podczas gdy do domu było jeszcze ponad 40 kilometrów :). Gdy dojechaliśmy do centrum była 16:30. Droga ze Świnoujścia zajęła nam 5h i 10 minut co dało nam średnią około 22,3 km/h. Dokręciłem jeszcze na Błonia bo brakowało kilku kilometrów do pełnej 120stki ;).
Łącznie przejechałem w ciągu dwóch dni 267,65 km, spędziłem w siodle 12 godzin i 58 minut i spaliłem w przybliżeniu prawie 5000 kalorii (podejrzewam, że więcej bo licznik nie bierze pod uwagę wiatru ;]). Wycieczkę uważam za bardzo udaną. Z Robertem byliśmy zgodni co do wyboru dwudniowej wersji - pierwotny trzydniowy wyjazd byłby zbyt rozwleczony, z kolei jednodniowa ambitna eskapada byłaby zbyt męcząca aby spokojnie czerpać przyjemność z tej niewątpliwie bardzo ciekawej trasy. Pogoda dopisała. Pierwszego dnia wiatr nieźle nas poturbował ale na słońce i temperaturę nie mogliśmy narzekać. Powietrze było krystalicznie czyste i przejrzyste, dzięki czemu mogliśmy podziwiać piękne widoki w pełnej krasie. Z pewnością trzeba będzie jeszcze zorganizować podobne wypady w inne rejony.
Kto nie był, niech żałuje!

Pozdrawiam.


Godzina 16:30 - jesteśmy w centrum Szczecina

Tur De Zaleff: etap 1

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria 100-200km
Nadszedł czas na finał poprzedzony wcześniejszymi wypadami treningowymi.
Wstałem przed siódmą w sobotni poranek. Słońce świeciło mocno przez okna - czyli prognoza się sprawdziła. Miało być słonecznie, bezchmnurnie, ale też i wietrznie... bardzo wietrznie. Ten wiatr też się sprawdził. :) Spakowałem ostatnie drobiazgi, sprawdziłem jeszcze raz listę czy wszystko jest i ruszyłem na Głębokie gdzie ustaliliśmy punkt zborny. Rower z sakwami prowadził się na początku bardzo dziwnie. Wysoko umieszczone torby zmieniły nieco środek cieżkości a jakieś 10 kg więcej dawało się we znaki zarówno na prostych jak i podjazdach. Po kilku kilometrach przyzwyczaiłem się i jechało się już w porządku. Dotarłem tam tuż przed dziewiątą. Robert (2befree), Przemek oraz Łukasz już na mnie czekali. Szybka fotka i w drogę na północ, na przejście graniczne w Dobieszczynie. Robert załączył GPS z aplikacją Endomondo więc pewnie na jego blogu pojawi się dokładna mapka i profil trasy.


Ekipa tuż przed startem.


Trasa do granicy trwała dość długo a zapowiadany wiatr pomimo osłony drzew pomału zaczynał pokazywać, kto będzie dziś rozdawał karty. W Tanowie zobaczyłem pierwsze w tym roku bociany. Na granicy krótka przerwa na przekąskę i ruszyliśmy w dalszą drogę.


Boćki w Tanowie :)


Słupek graniczny za Dobieszczynem


Asfalty po drugiej stronie granicy - koła same niosą


Tuż za granicą minęliśmy Hintersee a później jakieś pomniejsze wioseczki aby w końcu dojechać do Ahlbeck. Tam krótki przystanek na czekoladę i drobne regulacje sprzętu.


Pit-stop w Ahlbeck ;)


Widokówka z zaspanego Ahlbeck

Następnym przystankiem było miasteczko Eggesin, gdzie skręciliśmy w kierunku Ueckermunde. Tam wiatr już pokazywał swoją siłę. Nie daliśmy się jednak i po parunastu męczących kilometrach dotarliśmy do ronda przed Ueckermunde. Powietrze było tak przejrzyste tego dnia, że bez problemu dostrzegliśmy brzeg Uznam za Zalewem po przeciwnej stronie. Kapitalny widok.


Widok na Uznam z Ueckermunde. Gdzieś na tej wysokości jest Świnoujście - wodą blisko, lądem niekoniecznie ;)


Port w Ueckermunde


Urokliwe uliczki tego miasteczka


Śmiałkowie na tle Zalewu, w dali widać brzegi Uznam.

Droga z Ueckermunde do Anklam, gdzie planowaliśmy kebap, była chyba najtrudniejszym odcinkiem całej trasy. Potworny, wychładzający wiatr w twarz, grzejące z drugiej strony słońce, kilkukilometrowy odcinek dość ruchliwą szosą a na liczniku 18-19 km/h. Chwilami jak mocniej przywaliło to i 16 km/h wyświetlał.


Krowy gdzieś przed Anklam :P


Takie dziwne autobusy jeżdżą w Niemczech


Chłopaki walczą twardo z wichurą


W Anklam zatrzymaliśmy się na pysznego kebapa u jakiegoś Turka, na szczęście nic nie było zamrożone i Robert był zadowolony :D. Od razu morale wzrosło, tym bardziej, że za miasteczkiem zmieniliśmy kierunek i wiatr zaczął już przeszkadzać tylko z boku.


Drewniany most zwodzony, chyba tuż za Anklam


Malownicza ścieżka wzdłuż pól. Wiatr w plecy i z Robertem pocisnęliśmy 50km/h po płaskim - fajne uczucie ;]


Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do mostu łączącego stały ląd z wyspą Uznam. Widoki są naprawdę warte tych przejechanych kilometrów. Wzgórza, pola, w oddali tafla Zalewu, gdzieniegdzie małe zatoczki, lazurowe niebo - bajka.


Most prowadzący na Uznam (Usedom)


Wzgórza, w tle zalew, ścieżka rowerowa gładka jak stół wijąca się pagórkami i wiatr w plecy - czegóż chcieć więcej? :)


Jedna z wielu malowniczo polożonych wiosek na wyspie

Po kilkunastu kilometrach kluczenia pomiędzy wioseczkami dojechaliśmy w końcu do rozjazdu, gdzie jeden z drogowskazów wskazywał radosne "Świnoujście 3km" :). Na peryferiach miasta zatrzymaliśmy się aby wyszukać w internecie adres schroniska w jakim mieliśmy nocować bo ktoś nieodpowiedzialny nie spisał go za wczasu ;P. Po zlokalizowaniu "hotelu" udaliśmy się na szybkie uzupełnienie zapasów w Lidlu. Około dziewiętnastej zakwaterowaliśmy się w swoim pokoju. Szybki prysznic zmył trudy wycieczki i po dwudziestej wyruszyliśmy na mały clubbing, znaczy w pełni zasłużone piwko i pizzę. Najpierw wylądowaliśmy w bardzo klimatycznym barze Keja, który stylem przypominał znane z filmów tawerny portowe na Alasce ;]. Całość nastroju dopełniała grupka indian (?) sączących browara i gadających w swoim języku. Potem przetransportowaliśmy się do pubopizzerii gdzie wszamaliśmy dwa giganty. Przed dwunastą wróciliśmy i momentalnie zasnęliśmy.


Granica w przed Świnoujściem

Cd w następnym wpisie.