Ogólnie regeneracyjne 1,5h godziny. Obciążenie 60-70% Hrmax plus 2x2min 90%Hrmax (przerwa 2 min) dla lekkiego przepalenia rury. Jutro nogi do góry a w sobotę ile fabryka dała :)
Endomondo - fajnie widać dwa interwałowe "cycki" na wykresie prędkości :)
Wyruszyłem dopiero o 18:30. Niestety wcześniejsze obowiązki nie pozwoliły mi na szybsze zebranie się na trening, także powrót był już przy zmierzchu. Dzisiaj wyjechałem pełen obaw głównie o sprzet - czy znowu będzie skrzypiał. Na szczęście było cicho i tak zostało przez cały trening. Tym razem mocno dokręciłem miski, i mam wrażenie, że to pomogło. Nawet biorąc podjazd na stojąco z blatu korba chodzi jak igła - super! Mam nadzieje, że niepotrzebne dźwięki szybko nie wrócą. Ucieszony poprawą postanowiłem sprawdzić nogę. Początek dość mocny bo zaczynam go podjazdem pod Bezrzecze więc idzie się fajnie rozgrzać i sprawdzić nogę. Nie było źle więc dalszą część treningu postanowiłem pojechać wytrzymałościowo starając się trzymać maksymalnie dobre tempo przy optymalnym dla mnie pulsie. Dopiero końcowe 10 km pojechałem już bez "smyczy" tak jak mi noga podawała i na podjazdach się przysmażyłem. W sumie jestem zadowolony, to chyba moja najszybsza pętla odkąd "trenuję" kolarstwo a jechałem dobrym tempem ale z rezerwą (patrz puls). Trening przejechany na samej wodzie i zjedzonym wcześniej rosole więc potwornie bałem się odcięcia ale moc była do samego końca... może nieśmiało forma się zbliża? Jest jakiś progres, to cieszy. Nakręcony dzisiejszym i wczorajszym etapem Veulty zdecydowałem też, że jednak wysupłam jakieś zaskórniaki i wystartuję w Łobzie na mini. Nie wiem jak z dyspozycją, bo to że dziś było ok, nie oznacza, że w sobotę też tak będzie, ale głód ścigania i rywalizacji wygrał - dawno już nie czułem tej adrenaliny :) Mam nadzieję, że pogoda dopisze tak samo jak w zeszłym roku.
Na spontanie wyszedł nam ten wypad bo poustawialiśmy się na Bikestatsowych PW praktycznie kilka godzin przed wyjazdem. Znalazła się czwórka wariatów, którzy zamiast leżeć w łóżkach do 10 i korzystać z wolnego dnia w środku tygodnia wolała wstać wcześnie rano, ubrać krótkie kolarskie gacie i udać się w chłodny poranek o 7:30 na Głębokie w celu zrobienia szybkiej setki. W skład wariatów wchodzili: Ojciec Dyrektor Organizator Roberto i jego wierni kompani czyli Daniel vel atomowe udo, Tomek aka tytanowa łyda i moja skromna osoba. Na miejsce dotarłem z 20 minutowym opóźnieniem bo w ramach porannej gimnastyki zafundowałem sobie kapcia kilometr przed punktem zbornym. Pana z rana jak śmietana ;) Ruszyliśmy na Dobrą, dalej na Lubieszyn i na południe do Brussow. Trasa malownicza, naprawdę piękne tereny do uprawiania naszego ukochanego sportu. Chwilami teren robił się tak ciekawy, że czułem się prawie jak górach. Na jednym z odcinków specjalnych (słabej jakości bruk) Tomek wyszedł na zmianę. Jako wciąż aktywny kolarz górski nawet na karbonowym Felcie narzucił niezłe tempo i pozostała dwójka została lekko w tyle. Poprawiłem trochę Tomka i spróbowaliśmy szczęścia ale fatalna jakość nawierzchni nie pozwoliła nam rozwinąć skrzydeł :P Tia... No i koksy nasz szybko doszli. Potem nastąpił fajny podjazd a za nim zjazd. Elegancko się nasz peleton rozkręcił i tempo poszło pod 50km/h. Super się jechało. W połowie zjazdu (a był wcale nie krótki) na czoło wychodzi Tomek. Siedze mu na kole, za mną Daniel. Nagle z lewej wystrzeliwuje Robert. Chłopaki bez reakcji więc po chwili odbijam w lewo, wyprzedzam Tomka, depczę mocniej i już siedzę na kole Roberta. Kolega ładnie się rozkręca, lecimy już wyraźnie ponad pięć dyszek. Zjazd się kończy, zaczyna wypłaszczenie a w oddali widać tablicę/drogowskaz. No lotna premia jak w mordę strzelił :D 400 metrów... 300 metrów... czekam, 200 metrów... 150... wychodzę z koła i tablica moja. Uczucie nieziemskie jak wychodzisz do sprintu przy 55 km/h, dla takich chwil warto żyć. Robert kontuzjowany dzisiaj był więc nie podjął specjalnie walki, gdyby go kolano nie bolało pewnie dałby mi popalić hehe. Potem dojeżdżamy do rynku w Brussow, krótki postój i dalej na Locknitz. Współpraca super się układa, Daniel instruuje nas jak się ustawiać do wiatru (ma chłopak wyczucie kurna, ja mam z tym problemy) i po rantach ciśniemy niezłym tempem. W Locknitz Daniel odbija na północ a my z Tomkiem i Robertem najkrótszą drogą na Szczecin bo kurczy nam się czas. Za Lubieszynem skaczę jeszcze za TIRem i chwilę się wiozę ale niestety pusty chyba jechał bo przyspieszał jak szalony i się urwałem. Chwilę później Robert odbija do Maca na żarcie a ja w Tomkiem kręcimy na Szczecin. Bardzo fajny trening. Średnia średnia jak na cztery osoby, ale były mocne zaciągi i trochę harców więc w nogi weszło. Puls wysoko, nie wiem czemu, chyba za mało spałem. Generalnie świetny wypad w doborowym towarzystwie, oby więcej takich! Dzięki koledzy!
Weekend bez krecenia wiec nie ma zmiluj, trzeba bylo pokrecic. Miala byc Miodowa kilka razy, ale zanudzilbym sie dzis na smierc. Urozmaicilem wiec czas dokretka z Glebokiego do Lubieszyna przez Dobra a potem po sladach jeszcze raz Miodowa. Jest ok, choc puls troche wysoko ale to przez kilka dni przerwy.
Kurw.... ja już nie wiem co z tą pogodą ostatnio. O 17 zaczęło się wypogadadzać, na niebie tylko cumulusy więc raz dwa i już kręcę na Dobieszczyn. Wiatr dość mocny trochę mnie spowalniał ale jechało się spoko. Puls w normie. Samopoczucie średnie jakieś, nie wiem czemu, lekki ból w lewym kolanie, potem ustąpił. Od Glashutte zaczyna mnie gonić jakaś ciemna chmura, lekko z niej kropi. Dojeżdżam do Grunhof a ona wciąż nade mną. Jadę dalej na Mewegen i Blankensee i zaczyna już mocniej padać. Nie mogę jej uciec, chyba wiatr niesie ją tam gdzie ja jadę.... Za Bismark asfalty już całkiem mokre. Mijam Lubieszyn i zaczyna się oberwanie! No ja pier..... Dopiero co rower myłem, a jak się rozejrzę dookoła to błękit, tylko nade mną wisi od trzydziestu kilometrów czarna chmura. Fatum jakieś normalnie! Ale mam już wszystko gdzieś. Od Skarbimierzyc podkręcam tempo i w potokach wody tnę asfalt lecąc w okolicach 40stki. W Mierzynie stopuję trening i miłe zaskoczenie na koniec tej męczarni bo całkiem niezły czas urwałem a jechałem w sumie tlenowo.
Rower znów skrzypi, puka... aż się jeździć odechciewa. Jak będe miał chwilę rozbiorę chyba znów korbę, sterówkę, wszystko poczyszczę i przesmaruję no i zobaczymy co to da, bo cholera mnie już bierze.
Pozdrowienia dla Mateusza. Wybacz kolego, że się nie zatrzymałem ale miałem bardzo ciasne okno czasowe i musiałem się wyrobić z "założeniami treningowymi" ;) Do następnego!
Dzisiaj podjazdy ale tylko 3 serie bo czasu zabrakło. Potem dokrętka na mieście i gaz do domu przed deszczem. Noga już lepiej ale jeszcze czuć uda, nie ma pełnej mocy. No i test Endomondo - wyszedł pozytywnie. Nie gubił GPS-a a średnia wyszła mi identyczna jak z licznika. Fajna aplikacja i dodatkowe dane z treningów (m.in. przewyższenia :)).
P.S. I żeby było śmiesznie znów coś mój rower w ciszy nie może wytrzymać, tym razem coś zaczęło w korbie stukać a nie skrzypieć. HAHAHAHAHAHA... neverending storyyyyyy! Lalala... lalala...lalala...
Pierwszy trening po ostatniej wycieczce. Puls od pierwszego zakręcenia wystrzelił w kosmos... Po pierwszych 10 km miałem średnie tętno na poziomie 160! A jechałem sobie tak jak zwykle. Tydzień opierd.... i o to efekty. Potem puls stopniowo opadał. Kręciło się raczej ok, choć czuję, że to nie te nogi co sprzed wyjazdu. Do Dobieszczyna tylko lekko pokropiło. Potem się nawet wypogodziło ale na 40-tym kilometrze w okolicach Grunhof rozpadało się na maksa i tak już było do samego końca. Nie chciało się jechać z rana jak była pogoda to mnie zlało za lenistwo. Tuż przed Dobrą tak dla poprawy nastroju łapię gumę. Zmieniam dętkę i jadę przez Bezrzecze do domu.
Ostatni mocniejszy trening przed Karpaczem. Kurcze jak sobie przypomnę swoje treningi z kwietnia czy nawet maja to jest postęp. Do Polic bez jakiegoś specjalnie dużego wysiłku wykręciłem przeciętną 33,7 i to po ścieżkach rowerowych (av hr 156). Jakby ktoś mi powiedział, że będe tak kręcił w lipcu to bym kazał mu się w czoło puknąć :) Potem podjazd od strony Polic pod Przesącin. Kurcze... ja nie wiem co ta "góra" w sobie ma, ale czy to wolno czy na ostro zawsze mnie wymęczy. Potem wymordowany regenerowałem siły i dalej rura do Szczecina na lekkich zjazdach. Średni puls mówi wszystko choć czas taki sobie. I wg GPSies wyszło 346m przewyższenia. Jak na 40 kilometrową pętle to całkiem całkiem :)
HZ: 3% FZ: 48% PZ: 50% - nie pamiętam już kiedy ostatni raz na treningu miałem więcej czasu w tej strefie niż w FZ
Ustawka z Pawłem o 9:30 na Głębokim. Pogoda bardzo rześka ale ładna (nie licząc dość mocnego chwilami wiatru). Dzisiaj miało być lżej, bez ognia ale za to dalej i założenia udało się spełnić. Na spontanie wybrałem trasę na Ueckermunde i tam też ruszyliśmy. Do Pampow towarzysko a potem już troszkę mocniej po zmianach. Wiatr mocno dawał się we znaki ale dobrze nam poszło i trasa szybko minęła. Po drodze mijaliśmi mnóstwo globtroterów rowerowych obładowanych sakwami. Szosowców za to jak na lekarstwo. W Ueckermunde postój wydłużył nam się do 0,5h bo zagadała nas dwójka rowerzystów, jeden z Władysławowa, któremu Paweł objaśniał trasę a ja pogadałem z jakimś starszym Niemcem, który jednak mówił łamaną polszczyzną i przedstawił się jako członek szczecińskiego PTTK. Ciekawe kto to taki? Trasa powrotna poszła trochę szybciej bo wiatr częściej nam pomagał niż przeszkadzał. Przed Tanowem już mi trochę bateria siadła i włączyło się ssanie ale kompan z ochotą przystał na propozycję krótkiego popasu przed sklepikiem hehehe. Potem już rura do Szczecina i rozjechaliśmy się do domów. Super wypad, fajnie się jechało.
Puls spoookojny, noga zaskakująco świeża, kręciła aż miło. Fajny treningowy tydzień mi wyszedł :)